ŚwiatTo nie jest kraj dla dziennikarzy. Ukraina podąża drogą Białorusi?

To nie jest kraj dla dziennikarzy. Ukraina podąża drogą Białorusi?

Ludzie na Ukrainie informację czerpią z telewizji, które w większości należą do oligarchów. Żaden z nich nie będzie ryzykował swoich interesów dla wolności słowa, dlatego stacje nie krytykują władz. Syn ukraińskiego premiera może w oczywisty sposób naginać prawo i pozostanie bezkarny, ponieważ prawie nikt nie nagłaśnia tych nadużyć. Tymczasem władze szykują zmiany w prawie, które jeszcze bardziej ograniczą wolność prasy - pisze Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski.

To nie jest kraj dla dziennikarzy. Ukraina podąża drogą Białorusi?
Źródło zdjęć: © AFP | Sergei Supinsky

Na Ukrainie biało. Pierwszy raz w historii tego państwa czołowe ukraińskie czasopisma wyszły z białymi, pustymi okładkami. To protest przeciwko szykowanym przez Partię Regionów zmianom w prawie przewidującym nawet pięć lat więzienia za oszczerstwo. Gdy projekt ustawy przyjęła w pierwszym czytaniu Rada Najwyższa, w środowisku dziennikarskim zawrzało.

- Ten projekt złożył deputowany Witalij Żurawski - mówi Kristina Berdinskich, dziennikarka tygodnika "Korrespodent". - Nie określono nawet, co dokładnie kryje się za pojęciem "oszczerstwo". W takim razie przecież i status na Facebooku może posłużyć do wszczęcia sprawy karnej. O tym co jest oszczerstwem, a co nie miałby decydować sąd - wskazuje.

- Boimy się tej ustawy przede wszystkim dlatego, że nie mamy zaufania do naszego wymiaru sprawiedliwości. Wyroków uniewinniających jest zastraszająco mało, to promil procenta. W naszym kraju nikt nie chce mieć do czynienia z Temidą. Istnieje więc poważne zagrożenie, że sądy zostaną wykorzystane przez władze do zamykania ust niewygodnym dziennikarzom i przedstawicielom opozycji - ocenia dziennikarka.

Tarcza dla rządzących

Po co Ukrainie nowe prawo, skoro istnieje już odpowiedzialność administracyjna za oszczerstwo? To zdaniem ekspertów, działaczy praw człowieka i medioznawców zupełnie wystarczy dla ochrony czci pomówionej w mediach osoby.

Odpowiedź jest prosta: wybory do parlamentu. Deputowani rządzącej Partii Regionów bardzo chcieli zdążyć z nową ustawą przed październikowym głosowaniem. Byłaby to doskonała tarcza przed krytycznymi artykułami. W czasie kampanii wyborczej dochodzi do licznych nadużyć.

- Syn premiera Azarowa prowadzi swoją kampanię za pieniądze z budżetu - relacjonuje Berdyńskich. - Przyjeżdża do swojego obwodu i ogłasza mieszkańcom: macie takie złe drogi, ja je naprawię! Tymczasem koszt remontu zostaje pokryty z budżetu. Ludzie nie wiedzą, że kandydat do parlamentu swoje obietnice spełnia za publiczne pieniądze. Choć jak większość dzieci wysoko postawionych polityków, syn Azarowa jest bardzo bogatym człowiekiem.

- Pisaliśmy o tym. Prosiliśmy o komentarz premiera, który zignorował sprawę. Proszę sobie porównać: w Polsce temat zatrudnienia Michała Tuska nie znika z pierwszych stron gazet, u nas syn jednej z najwyższych osób w państwie może w oczywisty sposób naginać prawo i pozostanie bezkarny - kontynuuje Berdyńskich.

Bicz na dziennikarzy śledczych

Oczywiście, przyznaje dziennikarka "Korrespondeta", na Ukrainie zdarzają się nieuczciwi dziennikarze, którzy publikują artykuły na polityczne zamówienie. Jednak nowe prawo nie zapobiegnie korupcji. To bicz na dziennikarzy śledczych.

Nowa ustawa grozi wewnętrzną cenzurą. - Groźba więzienia może sprawić, że dziennikarze nie będą już tak gorliwie jak wcześniej tropić afer związanych z politykami. Wydawcy będą zdecydowanie ostrożniejsi. Bo przecież w każdej chwili mogą wylądować na sali oskarżonych - podkreśla dziennikarka. Projekt ustawy skrytykowała cześć polityków Partii Regionów, w tym wicepremier Boris Koleśnikow. Również przedstawiciel prezydenta w parlamencie, Jurij Miroszniczenko nie żałował ostrych słów Żurawskiemu. Zapytany, dlaczego głosował w parlamencie za przyjęciem ustawy, Miroszniczenko odpowiedział, że nie było go tego dnia w Radzie Najwyższej i zagłosowano za niego!

- To jest niestety powszechna praktyka naszych deputowanych. Podpowiedzieliśmy mu: proszę iść na trybunę i powiedzieć, że cofa pan swój głos. To nie zmieniłoby sytuacji, bo zostałby jeszcze 243 głosy, a do przyjęcia ustawy w pierwszym czytaniu było potrzebne 226. Miroszniczenko pokazałby jednak dobry przykład innym deputowanym. Szkoda, że się na to nie zdecydował - ubolewa Berdyńskich.

Polityczna schizofrenia

W poniedziałek, pod wpływem fali krytyki, deputowany Żurawski zapowiedział, że wycofa swój projekt z parlamentu. Ukraińskich dziennikarzy to jednak nie uspokaja.

Po pierwsze, prośbę Żurawskiego musi teraz zatwierdzić parlament głosami minimum 226 deputowanych. - Trudno uwierzyć, że ci sami ludzie, którzy niedawno głosowali za przyjęciem ustawy, teraz poprą jej wycofanie. Co za polityczna schizofrenia! Dlatego my dziennikarze nadal będziemy protestować - zapowiada Kristina Berdinskich.

- W poniedziałek idziemy pod Radę Najwyższą. Trzeba patrzeć władzom na ręce. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że Partia Regionów zamiecie sprawę pod dywan, a jak tylko krytyka przycichnie, deputowani wrócą do pomysłu. Tak było z ustawą o językach. Prezydent Janukowycz obiecał przedstawicielom inteligencji, że nie dopuści, by rosyjski stał się de facto drugim językiem państwowym na Ukrainie, a parlament i tak przegłosował projekt. Prezydent go podpisał i ustawa weszła w życie - przypomina.

Pytana o ocenę wolności słowa na Ukrainie, dziennikarka tygodnika "Korrespodent" odpowiada, że na Ukrainie mają wolną prasę i internet, ale gorzej jest z telewizją. - Od dwóch lat telewizyjni dziennikarze są znacznie ostrożniejsi w krytycznym komentowaniu działalności władz. Kanały TV należą do oligarchów, a żaden z nich nie będzie ryzykował swoich interesów dla wolności słowa - wyjaśnia.

Berdyńskich przyznaje, że prasa wykrywa mnóstwo afer, ale władze na nie zwykle nie reagują, bo dobrze wiedzą, że to nie wpłynie na ich poparcie wśród elektoratu. Większość wyborców po prostu o tym nie przeczyta.

- Ludzie na Ukrainie czerpią informację właśnie z telewizora. O aferze na Krymie, gdzie dziewięć hektarów drogiej, nadmorskiej ziemi państwo przekazało na 25 lat fundacji, do której należą politycy Partii Regionów i oligarchowie, poinformował tylko nasz tygodnik i TVi, mała telewizja kablową, którą władza stara się teraz zwalczyć. W głównych serwisach informacyjnych o tym nie powiedziano słowa - podsumowuje dziennikarka.

Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski

Lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)