"To nie ja zabiłam". Co stało się w butiku Ultimo?
Za zbrodnię z 1997 roku na podstawie zeznań jednej z pokrzywdzonych skazano Beatę Pasik. Mimo upływu lat, kobieta utrzymuje, że jest niewinna. Niewyjaśnione wątpliwości mogą wskazywać, że w głośnej sprawie doszło do pomyłki wymiaru sprawiedliwości.
Do dramatycznych wydarzeń w warszawskim butiku Ultimo przy Nowym Świecie doszło 16 grudnia 1997 roku między godz. 19 a 20. Zastrzelony zostaje mąż kierowniczki sklepu Grzegorz J., a ona sama - Anna J. - zostaje dwukrotnie postrzelona.
Jeszcze w szpitalu Anna J. oskarżyła byłą pracownicę sklepu Beatę Pasik. Kobieta następnego dnia została zatrzymana przez antyterrorystów. Sprawa przeciągała się latami. Sąd dwa razy uniewinnił Pasik. W 2005 przed Sądem Okręgowym w Warszawie kobieta usłyszała jednak wyrok skazujący. Trzech ławników zdecydowało o skazaniu jej na 25 lat więzienia.
"Powiedz im, że to nie ja!". Beata Pasik była niewinna?
Dziś Beata Pasik jest na wolności. Sąd zgodził się na przedterminowe, warunkowe zwolnienie na siedem lat przed planowanym zakończeniem kary. Kobieta zamierza walczyć o swoją niewinność.
- Żal mam do wszystkich organów ścigania. Zrobili to ot tak, po prostu. Padło nazwisko. Zostałam zatrzymana i aresztowana. Postawione zostały mi zarzuty. Bez zbadania tej sprawy, bo ktoś powiedział - mówi po latach Pasik.
Reportaż Grzegorza Głuszaka z "Superwizjera" TVN pokazuje, że w więzieniu mogła siedzieć latami kolejna niewinna osoba.
- Pojechałam do pani Beaty Pasik do zakładu karnego. Chciałam poznać jej historię i spojrzeć w jej oczy. Ale już po zapoznaniu się z aktami nabrałam takiego ludzkiego przekonania, że możemy mieć do czynienia z osobą niewinną - tłumaczyła w rozmowie ze stacją adw. Sylwia Kamińska, obrończyni Beaty Pasik.
- Beata Pasik została oskarżona i skazana tylko i wyłącznie na podstawie zeznań osoby pokrzywdzonej. Żaden materiał dowodowy poza tymi zeznaniami nie stanowił jakiejkolwiek wartości. Tylko i wyłącznie te zeznania były podporą dla oskarżeń prokuratury - komentował Andrzej Mroczek, były policjant, wykładowca Collegium Civitas.
Jak przekazano w "Superwizjerze", Beata Pasik miała alibi od kilku osób. Jej partner, rodzice jej partnera, a także parkingowy, pracownica kwiaciarni, siostra przyjaciela i jej mąż potwierdzili, że kobieta podczas morderstwa w butiku przebywała w innej części Warszawy.
Prokuratura próbowała zarzucić im składanie fałszywych zeznań, jednak sąd umorzył te postępowania. Zdaniem śledczych, kobieta wyszła z domu swojego przyjaciela po godz. 18, pojechała do centrum stolicy, a następnie wróciła do mieszkania.
- Nie przemieszczałam się, nie wychodziłam. Cały czas przebywałam w tym bloku - zapewnia Pasik.
Zdaniem dziennikarzy TVN24 istotnym szczegółem w całej sprawie jest również kwestia broni. Jak wykazało śledztwo, do morderstwa użyto skutecznego, lecz trudno dostępnego w tamtych latach rewolweru. "Trudno sądzić, że 23-letnia wówczas Beata Pasik miała taką wiedzę" - słyszymy w materiale.
- Nikt nie zwrócił uwagi, że pan J. miał pościerane knykcie. Musiał się z kimś bić, przecież nie bił się z tą dziewczyną - mówi w rozmowie z TVN24 Halina Gniadek, była ławniczka.
Niezbadanym wątkiem w sprawie pozostaje także kwestia kartki z pogróżkami, jaką otrzymał właściciel sklepu. Śledztwo wykazało, że autorem gróźb nie była Pasik, ale nie badano, kto mógł ją napisać.
Anna J. po latach utrzymuje, że to Beata Pasik jest morderczynią jej męża. Pokrzywdzona nie zgodziła się jednak wystąpić przed kamerą TVN24.
- Bardzo ją proszę, żeby się nie bała i powiedziała prawdę. Ona wie bardzo dobrze, kto to zrobił. I proszę, żeby nie skazywała mnie na potępienie. Nie zrobiłam tego, nie zabiłam jej męża i nie jestem mordercą. Może to jest najlepsza chwila, żeby się otrząsnąć i wejrzeć w swoje sumienie. Bo ja bym z takim sumieniem nie wytrzymała przez tyle lat. Na pewno - zaapelowała Beata Pasik do Anny J.
Źródło: "Superwizjer" TVN