Świat"To my jesteśmy władzą!". Tysiące wyszły na ulice

"To my jesteśmy władzą!". Tysiące wyszły na ulice

Tysiące przeciwników Władimira Putina demonstrowało na Nowym Arbacie w centrum Moskwy, żądając jego odejścia. "To my jesteśmy władzą!" - krzyczeli.

"To my jesteśmy władzą!". Tysiące wyszły na ulice
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | MAXIM SHIPENKOV

Uczestnicy manifestacji domagali się również nowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich.

Według organizatorów w demonstracji uczestniczyło mniej więcej 25 tys. osób. Policja liczbę uczestników oszacowała na 10 tys. ludzi. Niezależni obserwatorzy podają, że wzięło w niej udział kilkanaście tysięcy osób.

Akcja odbywała się pod hasłem "To nie były wybory, to nie jest prezydent". Zgromadzeni skandowali: "Rosja bez Putina!", "Putin nie jest naszym prezydentem!", "Oddajcie nam wybory!" i "To my jesteśmy władzą!".

Wśród występujących - oprócz przywódców opozycji, w tym lidera zdelegalizowanej Republikańskiej Partii Rosji (RPR) Władimira Ryżkowa i szefa Zjednoczonego Frontu Obywatelskiego (OGF) Garriego Kasparowa - byli niezależni obserwatorzy niedzielnych wyborów prezydenckich. Opowiedzieli oni o licznych przypadkach fałszerstw.

- Ta władza nie ma legitymacji. Owszem, przestraszyła się i poszła na ustępstwa. Nie zamierza jednak przeprowadzić kompleksowych reform politycznych - oświadczył Ryżkow.

Przywódca RPR zaprzeczył, jakoby opozycja nie miała programu politycznego. - Będziemy żądać wolności słowa oraz nowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich na podstawie nowej ordynacji. Będziemy też żądać zniesienia cenzury i uwolnienia więźniów politycznych - zapowiedział Ryżkow.

Kasparow określił niedzielne głosowanie jako "operację specjalną władz z wykorzystaniem wszystkich rezerw administracyjnych". - Prawdziwa opozycja nie została dopuszczona do wyścigu wyborczego. A mimo to władzom potrzebne były masowe fałszerstwa - zauważył lider OGF.

Najbardziej radykalny był szef Frontu Lewicy Siergiej Udalcow, który wezwał oponentów Putina do masowych wystąpień ulicznych i strajków. Udalcow podkreślił, że 1 maja na ulice Moskwy powinien wyjść co najmniej milion ludzi.

Po zakończeniu demonstracji przywódca Frontu Lewicy z grupą swoich stronników próbował zorganizować pochód i przemaszerować na plac Aleksandra Puszkina. Policja do tego nie dopuściła. Zatrzymała trzy osoby, w tym samego Udalcowa.

W innym miejscu policjanci zatrzymali około 25 nacjonalistów, którzy także usiłowali zorganizować nielegalny marsz.

Władze Moskwy podjęły nadzwyczajne środki bezpieczeństwa. Na wszystkich ulicach i placach w centrum miasta obecne były setki policjantów, funkcjonariuszy sił specjalnych policji (OMON).

Antyputinowskie manifestacje odbyły się też w kilku innych miastach, w tym w Petersburgu, Niżnym Nowogrodzie, Jekaterynburgu, Ufie i Nowosybirsku. W Petersburgu i Niżnim Nowogrodzie organizatorzy nie mieli zezwolenia na swoje akcje. W tym pierwszym mieście OMON zatrzymał około 50 osób, a w drugim - ponad 40.

"Mentalny bunkier" Putina

Protesty uliczne w Rosji przeciwko nadużyciom wyborczym nie wpłyną na to, kogo Władimir Putin wyznaczy na premiera; jeśli będą duże, zepchną go do "mentalnego bunkra", a nie w stronę pojednania - sądzi ekspert ośrodka badawczego Chatham House Andrew Wood.

Jego zdaniem jest już za późno, by ewentualne - np. antykorupcyjne - obietnice Putina mogły mieć duży ciężar gatunkowy, gdyż pokaźna część Rosjan przestała mu wierzyć.

- Nic z tego, co Putin napisał lub powiedział w okresie przedwyborczym, nie sugeruje, że ma on duże ambicje wprowadzenia reform strukturalnych. Ze zobowiązań zwiększenia wydatków wywiąże się, jeśli stan gospodarki na to pozwoli, jednak społeczeństwo nie zostało przygotowane na skutki reform - napisał Wood w komentarzu ("Russia after the elections").

- Większa otwartość i kontrola społeczna byłyby istotne, jeśli Putin miałby obrać kurs głębokiej modernizacji gospodarki. Ryzyko takiego kroku byłoby znaczne. Na obecnym etapie przyszły rząd w Moskwie nie będzie czuł przymusu dokonania go i zrobi tylko minimum tego, co niezbędne - ocenił.

Wood sądzi, że w nowej kadencji Putin nie będzie w żaden sposób inny, niż był do tej pory.

Zarazem nie ma pewności, czy opozycjoniści zdołają utrzymać społeczną mobilizację przeciwko prezydentowi. Ekspert obawia się, że za kilka miesięcy oskarżenia o nadużycia wyborcze nie będą już tak nośne jak obecnie. Wskazuje też, że opozycja jest zróżnicowana, nie ma struktur ani zdyscyplinowanego kierownictwa.

Wood ocenia, że wszystkie trzy największe partie polityczne Rosji przechodzą głęboki kryzys. Putin zdystansował się od dotychczasowej partii władzy, Jednej Rosji, która wyniosła go na szczyty, a przyszły rząd będzie jej potrzebował już tylko jako struktury w terenie i w charakterze mięsa armatniego w Dumie.

Ekspert Chatham House sądzi, że dzięki mediom życie polityczne w Rosji stanie się "bardziej publiczne", a tym samym teoretycznie bardziej otwarte na zmianę. Taka perspektywa nie będzie jednak w smak elicie władzy.

- W ostatnich miesiącach Putin wykazał instynktową preferencję do podporządkowania mediów ścisłej kontroli. Naciski na samodzielnie myślące rozgłośnie radiowe i media drukowane zapewne się nasilą - przewiduje ekspert.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (574)