To był mój synek
Nie pozwolili mi pochować synka - opowiada zrozpaczona kobieta.
- Gdyby dziecko przyszło na świat siedem dni później, otrzymałabym akt zgonu i mogłabym pochować maleństwo na cmentarzu. Nie mogę pogodzić się z myślą, że zostało spalone w szpitalnym piecu.
Przedwczesny poród zaczął się, jak obliczyli lekarze ze Szpitala Morskiego w Gdyni, w 22 tygodniu życia płodu. A w myśl przepisów dopiero maluch mający 23 tygodnie traktowany jest jak dziecko. To znaczy, że w przypadku jego śmierci lekarz może wystawić akt zgonu, a rodzice mogą pochować maleństwo. Embriony do 23 tygodnia życia trafiają do szpitalnego pieca. - To jeszcze nie dzieci - wyjaśnia jeden z ginekologów. - To płody. 22 tydzień ciąży kwalifikuje się do poronienia. Nie można tego traktować jak porodu. Działamy w myśl przepisów. Gdybyśmy się ugięli, rodzice chcieliby zabierać ze szpitala i kilkutygodniowe płody. Choć od tragedii minęło kilka miesięcy, pani Anna S. nadal nie może się otrząsnąć. Nie pomagają ani leki uspokajające, ani kilkutygodniowe leczenie w sanatorium. Dopiero teraz zdecydowała się na rozmowę z dziennikarzem.
- Do tej pory nie mogę pojąć, dlaczego nie będę mogła stanąć nad grobem mojego dziecka - mówi. - Nawet psa, gdy mi zdechł, pochowałam w ogrodzie. Dziesięć godzin przed tragedią byłam na badaniu USG - opowiada kobieta. - Dowiedziałam, się że urodzę chłopca. I, że wszystko jest w najlepszym porządku. Dostałam kilkanaście zdjęć maleństwa i lekarz poinformował, że to dwudziesty trzeci tydzień ciąży. Szczęśliwa wróciłam do domu. Nad ranem jednak zaczęłam się źle czuć. Pojechaliśmy z mężem do szpitala.
- Przecież pani zaczęła rodzić - dowiedziałam się od lekarza, który mnie badał. - Powinna pani znaleźć się u nas wcześniej. Teraz to będzie cud, jak uratujemy dziecko. Akcja mająca na celu powstrzymanie skurczów trwała kilka godzin. W końcu lekarze podjęli decyzję o usunięciu dziecka.
- Dziecko było za małe - wyjaśnia Stanisław Metler, ordynator oddziału położniczo-ginekologicznego Szpitala Morskiego w Gdyni. - Nie miało szans na przeżycie. W znieczuleniu ogólnym lekarz wyjął dziecko z brzucha. Wtedy już nie żyło. Płód miał 22 tygodnie. To o tydzień za mało, żeby wypisać akt zgonu. - Sytuacje takie traktujemy jak poronienie - dodaje doktor Metler. - Dlatego płód został w szpitalu.
Rodzina nie może pogodzić się z tą sytuacją. - Gdyby moje dziecko urodziło się siedem dni później, miałabym prawo je pochować - wyjaśnia Anna. - To dla nas bardzo ważne. Po wyjściu ze szpitala mogłabym pójść na grób syna. Tak zostały mi tylko zdjęcia z USG. Boli mnie, że to lekarze na podstawie swoich wyliczeń dają prawo do śmierci. Jestem katoliczką. Wierzę, że z dzieckiem mamy do czynienia już od dnia poczęcia, a nie jak skończy dwadzieścia trzy tygodnie.
Ordynator oddziału twierdzi że państwo S. nie prosili go o możliwość zabrania płodu. - Nie możemy mówić o dziecku. To był płód - dodaje. Doktor nie wyklucza jednak, że rodzice mogli rozmawiać z innymi lekarzami.
- To jednak dziwne, że po takim czasie mówią o tym. Pewnie chodzi o utrzymanie ubezpieczenia albo uzyskanie jakichś pieniędzy od szpitala. Trzeba to dokładnie sprawdzić. Zresztą co, by im przyszło z tego, że pozwolilibyśmy im na zabranie zwłok, kiedy nie mając aktu zgonu, nie mogliby pochować tego dziecka na cmentarzu. Jednak Anna S. kwestionuje wyliczenia lekarzy ze szpitala.
- Kilka godzin wcześniej lekarz, który mnie badał stwierdził, że jestem w 23 tydodniu ciąży. Dlaczego lekarze ze Szpitala Morskiego w Gdyni uznali, że to był 22. - Wiek płodu liczymy od dnia ostatniej miesiączki matki - wyjaśnia doktor Metler. Z tych wyliczeń wynikało że był to 22 tydzień ciąży. To decydowało, iż uznaliśmy to za płód, a nie dziecko.
Justyna Lulkiewicz