"tik, tik… BUM!" czyli KAMERALNA REFLEKSJA W ROMIE
Troje aktorów, niewielka scena, znakomita muzyka na żywo i migawki ze zwykłego życia: niewiele trzeba, żeby się wzruszyć, uśmiechnąć i zasłuchać. To wszystko – i więcej – w musicalu "tik, tik… BUM!" (pisanym właśnie w ten sposób) autorstwa Jonathana Larsona. Premiera 18 listopada na Novej Scenie Teatru Muzycznego ROMA w Warszawie.
Wielbiciele i fani współczesnego teatru muzycznego doskonale wiedzą, kim był Jonathan Larson: to kompozytor i autor jednego z najpopularniejszych musicali w historii. Mowa, rzecz jasna, o "Rent", który na polskich scenach wystawiany był już kilkakrotnie. Zanim jednak ten tytuł stał się głośny, Larson stworzył coś, co nazwał monologiem rockowym – cykl kilkunastu piosenek przeplatanych tekstem mówionym. Była to osadzona w 1990 roku opowieść o młodym kompozytorze mieszkającym w Nowym Jorku i usiłującym wybić się ze swoja twórczością na Broadwayu. Zresztą "wybić się" to za dużo powiedziane: Jon, bo tak się nazywa główny bohater, marzy o tym, by jego musical, nad którym pracuje od kilku lat, udało się wystawić na jakiejkolwiek scenie teatralnej. I mimo że wszyscy wokół nie odmawiają mu talentu, z różnych względów wydaje się, że jest to marzenie ściętej głowy. Jon ciągle jest tylko – jak sam o sobie mówi – "młodym, dobrze zapowiadającym się autorem" bez żadnych sukcesów na koncie. Ponieważ akcja dzieje się w przeddzień jego trzydziestych urodzin, za moment przestanie być młody i przestanie dobrze się zapowiadać. Jego frustracja rośnie więc błyskawicznie. Tym bardziej, że równolegle rozpada się jego związek z Susan, a Michael, najlepszy przyjaciel, przeżywa swój cichy dramat…
Ta fabuła to w dużej mierze historia samego Larsona. On również przez kilka lat pisał musical (pod tytułem "Superbia"), którego nigdy nie udało się wystawić. Kończąc trzydzieści lat nie miał specjalnie czym się pochwalić i zarabiał na życie jako kelner w jednej z restauracji na Manhattanie. Nie zwątpił jednak w swój talent. W kolejnych latach tworzył kolejny musical, właśnie "Rent", który miał okazać się gigantycznym przebojem. Niestety, on sam tego nie doczekał. Zmarł nagle w 1996 roku, w wieku zaledwie 35 lat – w przeddzień pierwszego przedpremierowego pokazu "Rent" na off-Broadwayu. Zabił go tętniak aorty.
Triumfalny pochód "Rent" przez sceny świata i dramatyczne okoliczności jego nowojorskiej premiery wzbudziły zainteresowanie pozostawionym w szkicach "tik, tik… BUM!" (Larson jeszcze za życia kilkakrotnie zmieniał tytuł tego show). W 2001 roku David Auburn, dramaturg, reżyser i scenarzysta stworzył z pozostawionych przez Larsona zapisków i nut pełnoprawny musical na troje aktorów. Od tamtej pory "tik, tik… BUM!" wystawiano w wielu krajach świata i wszędzie przyjmowano ten musical niezwykle przychylnie. W 2021 roku powstała nawet jego adaptacja filmowa, którą wyreżyserował Lin-Manuel Miranda, opromieniony sławą twórca największego amerykańskiego musicalowego przeboju ostatnich lat – musicalu "Hamilton". W roli głównej w filmie Mirandy wystąpił Andrew Garfield, który za swoją kreację otrzymał nominację do Oscara. Sam Miranda nigdy nie krył swojej fascynacji Larsoneem, podobnie jak sam Larson nie ukrywał z kolei swojego zachwytu innym gigantem amerykańskiego teatru muzycznego – Stephenem Sondheimem, autorem takich musicali jak "Company", "Sweeney Todd" czy "Niedziela w parku z Georgem". Postać Sondheima pojawia się nawet na chwilę w "tik, tik… BUM!", a jedna z piosenek ("Sunday") to ewidentne nawiązanie do jego twórczości.
Ciekawym zabiegiem dramaturgicznym w "tik, tik… BUM!" jest złamanie tak zwanej czwartej ściany: znajdziemy w przestawieniu wiele scen, w których główny bohater zwraca się bezpośrednio do publiczności. Monologi Jona często stanowią ironiczny komentarz do bieżących wydarzeń, są też sposobem na przedstawienie głębszych przemyśleń lub wspomnień głównego bohatera. Drugi interesujący (i przy tym bardzo sceniczny) chwyt to powierzenie pozostałej dwójce aktorów, którzy wcielają się w role Susan i Michaela, grania także innych postaci epizodycznych. A ponieważ akcja przedstawienia biegnie wartko, aktorskie przemiany będą bardzo szybkie – na oczach publiczności.
Zresztą na Novej Scenie Teatru Muzycznego ROMA wszystko dzieje się niemal na wyciągnięcie ręki, co zdecydowanie zwiększa intensywność odbioru przedstawienia przez widzów. Tym bardziej, że tutaj po prostu nie ma miejsca na wielkie dekoracje, spektakularne efekty czy widowiskową choreografię. "Ogromnie ważne są dla mnie emocje i relacje między postaciami" – mówi Wojciech Kępczyński, reżyser przedstawienia. "Koncentrujemy się na próbach przede wszystkim na wydobyciu motywacji bohaterów i na pokazaniu, dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej. Te same myśli przyświecały nam też przy realizacji takich musicali jak «Pięć ostatnich lat» czy «Once». Wydaje mi się, że wtedy nienajgorzej nam to wyszło, czego dowodem jest fakt, że «Once», ponad pięć lat po premierze nadal jest w repertuarze" – dodaje Kępczyński.
W Polsce "tik, tik… BUM!" pojawi się po raz pierwszy. Wojciecha Kępczyńskiego w realizacji wspomagają go uznani twórcy, między innymi Jakub Lubowicz (kierownictwo muzyczne), Mariusz Napierała (kostiumy, światła), Agnieszka Brańska (choreografia) i Anna Waś (kostiumy). Tłumaczeniem libretta i piosenek na język polski zajął się Michał Wojnarowski.
Wszystkie trzy role w przedstawieniu mają podwójną obsadę. Występować będą: Marcin Franc/Maciej Pawlak jako Jon, Anastazja Simińska/Maria Tyszkiewicz jako Susan i Maciej Dybowski/Piotr Janusz jako Michael. Premiera 18 listopada, a w sprzedaży są już bilety na przedstawienia także w grudniu i styczniu.