PublicystykaTheresa May, czyli jak przegrać wygrane wybory

Theresa May, czyli jak przegrać wygrane wybory

Miesiąc temu Theresa May podjęła ryzyko i zwołała wybory, by wzmocnić swoją pozycję. Na dzień przed pójściem Brytyjczyków do urn wiele wskazuje jednak na to, że może ją spektakularnie podważyć - a nawet stracić. Jej partyjni koledzy mówią wręcz o "sp...onej szansie".

Theresa May, czyli jak przegrać wygrane wybory
Źródło zdjęć: © Forum
Oskar Górzyński

07.06.2017 08:36

"Theresa May odwołała przyszłotygodniowe wybory parlamentarne, uznając, że jednak nie są potrzebne. Liderka konserwatystów (...) zdała sobię sprawę, że przewaga 17 głosów w parlamencie właściwie jej w zupełności wystarczy" - tak brzmi wstęp artykułu portalu the Daily Mash. I choć to portal satyryczny, to brytyjska premier gdyby mogła, zapewne by to zrobiła: kiedy zwoływała wybory, jej przewaga nad Partią Pracy wynosiła ponad 20 punktów procentowych. Teraz, najkorzystniejsze badania dają jej ok. połowę tego; te najgorsze szacują różnice w poparciu dla obu głównych partii w granicach błędu statystycznego. Jedna z najnowszych prognoz przewiduje, że konserwatyści stracą na tyle dużo mandatów, że nie będą w stanie rządzić samodzielnie.

Eksperci i komentatorzy są w szoku.

"Cokolwiek zdarzy się w ciągu następnego tygodnia, to jeden z najbardziej niezwykłych zwrotów w ciągu kampanii wyborczej jaki kiedykolwiek widzieliśmy" - pisze Faisal Islam, publicysta telewizji Sky.

W efekcie, zamiast spodziewanego wzmocnienia pozycji May przed negocjacjami dotyczącymi Brexitu, w partii konserwatywnej mnożą się głosy podważające jej pozycję i kompetencje. Jeden z cytowanych przez brytyjską prasę konserwatywnych kandydatów w wyborach mówi, że premier "totalnie spieprzyła sprawę". Inni przyznają, że ich jedynym ratunkiem jest ich rywal, znany ze skrajnie lewicowych poglądów lider Partii Pracy Jeremy Corbyn.

Zlekceważenie przeciwnika

Jak do tego doszło?

Zdaniem dr. Barłomieja Biskupa, eksperta z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, powodów zacieśnienia wyborczego wyścigu jest wiele, ale być może największą z nich jest to, że brytyjska premier i jej partia poczuły się zbyt pewnie.

- May spodziewając się bardzo mocnego zwycięstwa, zaczęła mówić trochę bardziej o programie kolejnych cięć budżetowych. One są moim zdaniem bardzo potrzebne w sytuacji Wielkiej Brytanii, ale bardzo niepopularne - mówi ekspert. Jak dodaje, koronnym przykładem był tzw. "podatek od demencji" (dementia tax), czyli opłaty za domową opiekę nad pacjentami. Protest przeciwko rozwiązaniu był tak silny, że premier musiała się wycofać z propozycji zawartej w manifeście wyborczym torysów - na czym dodatkowo jeszcze straciła.

Strong and stable?

Inny przykład zlekceważenia konkurencji? Telewizyjne debaty.

- Pani May wystąpiła z pozycją, że jest poza debatą z pozostałymi liderami, że oni grają w innej lidze. Tak ostentacyjne manifestowanie wyższości nie przyniosło jej korzyści - mówi Biskup. Początkowo w ślad May konsekwentnie szedł jej rywal Jeremy Corbyn, wszsytko zmieniło się podczas ostatniej debaty w BBC, gdzie Corbyn wystąpił i - choć nie zaprezentował się rewelacyjnie - zyskał.

Tymczasem May godziła się jedynie na pojedyncze występy i wywiady. Wywiady, w których - jak zarzucali jej krytycy - nie potrafiła odpowiedzieć wprost na żadne pytanie, zamiast tego powtarzając wyborcze hasła i slogany o "silnym i stabilnym przywództwie" i "zrobieniem z Brexitu sukcesu". W efekcie May stała się bohaterem memów i żartów przedstawiających ją jako robota.

Co więcej, jej wyborczą mantrę o sile i stabilności podważył zamach w Manchesterze. May przez długie lata była ministrem spraw wewnętrznych, dlatego to na jej konto zapisywane są błędy służb, które dopuściły do tragedii. Także i w przypadku zamachu w Londynie - choć akcja policji przebiegła wzorowo - także kierowane są zarzuty do służb, które zignorowały donosy ze strony sąsiadów sprawców.

"Theresa May jest odpowiedzialna za błędy z London Bridge, Manchesteru i Westminster Bridge. Powinna zrezygnować, a nie starać się o reelekcję" - napisał na Twitterze Steve Hilton, były doradca Davida Camerona.

- Dla każdego innego konserwatywnego premiera zamach terrorystyczny sprawiłby, że jego notowania poszły w górę. Z Theresą May jest odwrotnie - mówi dr Biskup. To tym bardziej niezwykłe, że temat bezpieczeństwa jest najsłabszym puntkem jej rywala Jeremy'ego Corbyna.

Corbyn nie taki niewybieralny?

Corbyn to przedstawiciel skrajnej lewicy; jeden z jego najbliższych współpracowników, publicysta Seumas Milne słynie z apologii komunizmu, a nawet Stalina. Do tego krytycy zarzucają mu bliskie przeszłe związki z terrorystami z IRA, Hezbollahu i Hamasu oraz miękkie stanowisko wobec Rosji. M.in. dlatego przez długi czas przywódca Partii Pracy wydawał się praktycznie niewybieralny. Aż do teraz. Dlaczego? Według Biskupa powodem jest stałość poglądów, a także specyfika brytyjskiego systemu wyborczego.

- Dzieje się tak m.in. dlatego, że wyborcy zrozumieli, że w brytyjskim systemie wyborczym jedyną skuteczną opozycją może być Labour. W tym systemie jedność jest dużą siłą, a rozczłonkowanie śmiercią - mówi politolog. - Ale co do Corbyna byłbym ostrożny w ocenach. Na razie to nie jest tak, że Corbyn odniósł ogromny sukces. On po prostu nie okazał się totalną porażką - dodaje.

Wbrew oczekiwaniom nie zyskali natomiast Liberalni Demokraci - czyli partia, która jednoznacznie opowiedziała się przeciw Brexitowi i za rozpisaniem drugiego referendum. Wszystko dlatego, że Brexit, choć był bezpośrednim powodem zwołania wyborów, przestał być głównym tematem kampanii, która została zdominowana przez kwestie polityki socjalnej.

Uroki JOW-ów

Konserwatyści na finiszu kampanii znajdują się więc w ogromnych tarapatach. Według niektórych sondaży, Partia Pracy uzyskała przewagę na rządzącymi Torysami.

Ale za zwycięstwem partii May przemawiają jednak dwa argumenty: niska frekwencja młodych wyborców Labour i specyfika wyborczego systemu w Wielkiej Brytanii, opartego na okręgach jednomandatowych. Sprawia ona, że liczba zdobytych przez partie mandatów może być zupełnie niewspółmierna do wyrażanego w badaniach poparcia dla partii.

- To w praktyce jest 650 osobnych głosowań, które kształtują ten parlament. Cały dowcip polega na tym, że o wyniku tych wyborów zadecyduje tak naprawdę pół miliona głosów w okręgach marginalnych, gdzie różnice mogą być naprawdę małe - mówi dr Biskup. - Tak naprawdę więc równie możliwe jest to, że konserwatyści powiększą, jak i to, że zmniejszą swoją przewagę w Parlamencie - podsumowuje.

Oskar Górzyński dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)