Trwa ładowanie...
d2ujozh
15-12-2005 06:17

Teraz pustka

Masochistyczni miłośnicy wojennych ruin i domów zwalonych trzęsieniem ziemi nie muszą jeździć po świecie, by sycić oczy widokiem zniszczeń. W Polsce bliżej i bezpieczniej znajdą kilometry zdewastowanych budowli.

d2ujozh
d2ujozh

Bogdan Gieburowski ma dość ośrodków wypoczynkowych. Nie dlatego, że nie lubi wypoczywać. Lubi. Ale ośrodki go dręczą i męczą. Gieburowski, jako zastępca dyrektora Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, dostał w spadku po PRL kilkadziesiąt ośrodków wypoczynkowych. W latach 70. i 80. były budowane dla robotników Górnego Śląska. Wtedy same luksusy: baseny, muszle koncertowe, ścieżki zdrowia, place zabaw, kawiarnie, restauracje. Ośrodki powstały w lasach graniczących od południa z górnośląską aglomeracją, niedaleko dużych osiedli mieszkaniowych. - Tak, żeby po pracy można było wyskoczyć do ośrodka na małe piwko - tłumaczy Gieburowski. - Nadeszły nowe czasy i kopalnie, huty zaczęły porzucać ośrodki. Life is brutal - wzdycha.

Obiekty popadają w kompletną ruinę. Są rozkradane, zarastają chwastami. Obraz nędzy i rozpaczy ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów. - Jak w Czeczenii - ryzykownie porównuje Gieburowski. Ruiny nie należą do leśników, ale należy do nich grunt, za który muszą płacić podatki.

Z podobnym utrapieniem od lat zmaga się Czesław Bułka, wójt małej gminy Porąbka spod Bielska-Białej. Utrapienie nazywa się Ośrodek Wypoczynkowy HPR, niegdyś najnowocześniejszy w Polsce, dziś - oczywiście - kompletna ruina.

Widok ze szkieletu

Nazwiska dyrektora Hutniczego Przedsiębiorstwa Remontowego z Katowic, który 30 lat temu wpadł na pomysł budowy zakładowego ośrodka wypoczynkowego w Porąbce, nikt już nie pamięta. Jego szczęście, bo należałoby go teraz wysłać na wypoczynek do byłego cudu PRL. - Stać ich było, HPR to było najbogatsze przedsiębiorstwo w Polsce. Za remonty pieców hutniczych brali ogromne pieniądze - tłumaczy wójt Bułka. U zbocza góry Żar wyrósł kompleks, którego główną częścią był wysoki na osiem pięter hotel. A w nim sauny, baseny, kręgielnie, gabinety odnowy biologicznej, korty tenisowe, dyskoteki, wyciąg narciarski. - Wszystko z najlepszych materiałów. I ekologiczne: by nie truć, zainstalowali ogrzewanie elektryczne. Jak przyjeżdżali goście z Zachodu, oczy otwierali ze zdumienia na ten przepych - opowiada wójt.

d2ujozh

Pierwsi do dewastacji budynku przyczynili się zomowcy, którzy mieszkali w nim podczas stanu wojennego. Miejscowi opowiadają, że po nafaszerowaniu się jakimś paskudztwem milicjanci demolowali wszystko, co wpadło im pod rękę (lub nogę).

Katastrofą skończyła się też prywatyzacja ośrodka - jedna z pierwszych w Polsce. Właściciel kupił budynki, by na ich hipotekę zaciągać niespłacane potem kredyty. Następnie w ośrodku zawitali złodzieje. - Płyty marmurowe, boazerie... Wszystko rozkradli - mówi wójt.

Dziś z głównego budynku został szkielet, który ma jeden atut - roztacza się z niego przepiękny widok na okolicę. Być może za parę lat będą mogli go podziwiać nie tylko złomiarze i ciekawscy, ale również turyści. Dużą część ośrodka udało się odebrać właścicielowi, a wójtowi Porąbki marzy się generalny remont: - Oby się udało, bo aż szkoda na tę ruinę patrzeć.

Cisza kłuje

Porzucone ośrodki wypoczynkowe na Górnym Śląsku, a w zachodniej i południowej Polsce - zrujnowane budowle wielkoprzemysłowe i militarne, które teraz przeważnie należą do samorządów. Leżą w okolicach, gdzie przemysł kwitł latami, a jak grzyby po deszczu rosły radzieckie bazy wojskowe.

d2ujozh

Do dziś próżno szukać na mapie Polski miasteczka Kłomino. Położone jest na skraju województwa zachodniopomorskiego, 12 kilometrów od Bornego-Sulinowa.

Pierwsze wrażenie po wjeździe do Kłomina jest znakomite: wpadamy na wyremontowany blok, w którym mieszkają leśnicy. Ale dalej tablica ostrzega przed otwartymi studzienkami kanalizacyjnymi. Wokół rozkradzionych na złom wlotów studzienek ciągnie się miasto widmo - czteropiętrowe bloki z wielkiej płyty oraz jedno-, dwukondygnacyjne budynki pamiętające Wehrmacht.

W czasach świetności w Kłominie (wówczas nosił nazwę Gorodok, czyli Gródek) mieszkało około 15 tysięcy ludzi. Dziś cisza aż kłuje w uszy. - Najpierw Rosjanie wywieźli, co się dało, potem poszło wszystko, co metalowe. Teraz rozbierane są całe domy i ulice, bo bruk, cegła czy dachówka to cenny budulec - mówi Tadeusz Wojewódzki z urzędu miasta i gminy w Bornem-Sulinowie. Jeden budynek - niemieckiego kasyna oficerskiego - rozebrali sami Rosjanie w 1945 roku. Kilka lat później materiały z rozbiórki pojechały ponoć do Warszawy i dziś cegły z kasyna mają być częścią Pałacu Kultury i Nauki.

d2ujozh

Myśliwy w areszcie

Gdy Kłomino było jeszcze Gródkiem, część jego mundurowych mieszkańców służyć miała w pobliskiej bazie rakietowej w Brzeźnicy. Położoną w lasach bazę przez lata otaczała tajemnica i potrójne ogrodzenie z drutu kolczastego pod napięciem.

Dziś z miasteczka (bloki, kino) zostały tylko potężne silosy w kształcie żelbetowych cygar, skrywające ponoć kiedyś wyrzutnie z rakietami międzykontynentalnymi. Są atrakcją turystyczną okolicy, przyciągają legendą, jakoby wyposażone w głowice jądrowe rakiety wystrzeliwano stamtąd aż za Ural.

Pozostałości innej bazy znajdują się około 200 kilometrów na południowy zachód od Brzeźnicy, w lasach w pobliżu Sulęcina w Lubuskiem. O ile jednak w Brzeźnicy dowodów na obecność broni jądrowej brak, o tyle w Sulęcinie wszystko jest jasne - był tam magazyn głowic jądrowych.

d2ujozh

Głowice leżały w dwóch potężnych, skrytych pod ziemią bunkrach. Choć wejście do jednego jest teraz zasypane gruzem, to ich wnętrza polskie wojsko wolało zachować - tak na wszelki wypadek. Są więc metalowe schody prowadzące do magazynów, suwnice, którymi kiedyś przenoszono głowice, rury wentylacyjne i żyrandole, w których wciąż tkwią żarówki.

- Choć żyliśmy z Rosjanami w symbiozie, to nikt nie miał prawa zbliżyć się do tego miejsca - wspomina major Krzysztof Szczechowiak z jednostki wojskowej w pobliskim Wędrzynie. - Na wieżyczkach czuwali wartownicy, do tego zainstalowano tam supernowoczesne systemy alarmowe - opowiada major. Pamięta, że nieostrożni grzybiarze czy, co gorsza, uzbrojeni myśliwi za gapiostwo płacili pobytem w radzieckim areszcie.

Szubienica za romans

70 kilometrów dalej na południe straszą budynki byłej niemieckiej fabryki materiałów wybuchowych. Wybudowana tuż przed II wojną światową, w lesie między Nowogrodem Bobrzańskim a Lubskiem, była jednym z największych zakładów zbrojeniowych w Europie. Należała do Dynamit-Aktien Gesellschaft, która wcześniej nazywała się Alfred Nobel & Spółka - od nazwiska założyciela, wynalazcy dynamitu i fundatora słynnej nagrody. Stefan Jasiński, emerytowany wojskowy, który historię fabryki ma w małym palcu, twierdzi, że właśnie przez pamięć o Noblu fabryka nigdy nie została zbombardowana przez aliantów.

d2ujozh

Zakład był olbrzymi: na 35 kilometrach kwadratowych postawiono około tysiąca obiektów, w których pracowało ponad trzy tysiące robotników. Samo ogrodzenie miało 16 kilometrów długości. Aż do końca wojny produkowano tam granaty, pociski, bomby i przeciwczołgowe pancerfausty wypełniane wytwarzanym na miejscu prochem, dynamitem i trotylem.

Dziś uwagę zwracają dwa niskie kominy zakładowej elektrociepłowni oraz kilkupiętrowe silosy (tym razem na chemikalia) z grubymi na dwa metry ścianami.

Do niedawna na terenie zakładu stała drewniana szubienica, na której hitlerowcy powiesili jednego z przymusowych robotników - była to kara za romans z Niemką, pracownicą kantyny. - Coś takiego powinno być reklamą Nowogrodu - Stefan Jasiński ma na myśli całą fabrykę. - Ale wszystkie prośby do władz miasta spływają po nich jak woda po kaczce.

d2ujozh

Trzęsienie w cementowni

Według danych Ogólnopolskiego Porozumienia Organizacji Rewindykacyjnych (skupia byłych właścicieli i ich spadkobierców) na terenie kraju jest około tysiąca opuszczonych zakładów przemysłowych. To jednak na pewno nie wszystko, bo organizacja liczy tylko budowle, które znacjonalizowano po wojnie.

Jeden z takich upaństwowionych zakładów stoi w Będzinie. To graniczące z Sosnowcem i Dąbrową Górniczą 60-tysięczne miasto znane jest głównie z gotyckiego zamku, który zbudował Kazimierz Wielki. Ale mało kto słyszał o jednej z najstarszych na świecie cementowni. Wzniesiona w połowie XIX wieku produkcję zakończyła w 1979 roku - wyrządzone przez kopalnię Grodziec szkody górnicze zbyt nadwerężyły jej konstrukcję. Ale to dzięki destrukcyjnej działalności złodziei zabytkowa cementownia wygląda dziś jak po bombardowaniu.

W potężnych, zbudowanych z kamienia silosach (tu na cement) gmina widziałaby galerie sztuki prowadzone przez prywatnych galerników. Nad silosami górują kominy, które wyrzucały z siebie setki ton trujących pyłów. Przez lata pył pokrył grubą warstwą siatki w oknach cementowni. Powstało coś na kształt twardych jak kamień żelbetowych krat.

Cementowania młodsza o kilkadziesiąt lat (co teraz trudno zauważyć ze względu na zniszczenia) położona jest w niedalekim Jaworznie. Tylko żelbetowe magazyny klinkieru mają się tam całkiem nieźle - wzniesione na początku XX wieku są jednymi z najstarszych tego typu konstrukcji na świecie. Przed wojną jaworznicka cementownia była największym i najnowocześniejszym tego typu zakładem w Europie. Cementu z niej użyto między innymi do budowy kolei linowej na Kasprowy Wierch, a w czasie okupacji do wzniesienia kwatery Hitlera w Kętrzynie. Ostatnio cementownia służyła za scenografię do filmu katastroficznego o trzęsieniu ziemi w San Francisco. I na razie to jedyny realny pomysł na wykorzystanie pokrywających Polskę ruin.

d2ujozh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ujozh
Więcej tematów