"Ten przerażający megakomputer to Polska i UE"
Oglądałam niedawno film – być może już wcale nie SF. Monstrualny komputer, zbierający informacje od wszystkich satelitów, zdolny do sterowania innymi komputerami (także tymi wbudowanymi do maszyn i urządzeń) i przesyłania informacji do wszystkich sieci, staje się centrum hiperkontroli nad ludźmi. Jeden z twórców jego oprogramowania, przerażony tym co powstało, wprowadza równoległy program.
28.04.2011 | aktual.: 28.04.2011 12:01
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tenże sam megakomputer zaczyna używać swoich możliwości, aby doprowadzić do własnego zniszczenia. Wybiera osoby, które mają tego dokonać i steruje ich zachowaniem. A równocześnie – dalej służy poprzedniej (a raczej równoległej) logice kontroli i pomaga ścigać owe osoby. Wyścig trwa. Zadecydują zapewne cechy osobowe, bo obie strony posługują się tą samą techniką. W tym – umiejętność radzenia sobie z niepewnością i ryzykiem. I nie żadna „wierność sprawie” a pojawiające się w toku gry nowe emocje: uczucia i lojalność (wydłużające horyzont czasowy decyzji) vs. okrucieństwo i cynizm ów horyzont skracające.
Nie obejrzałam filmu do końca i nie wiem kto wygrał. Wystarczyło mi zrozumienie konstrukcji fabuły. Bo z doświadczenia wiem, że zazwyczaj jej rozwój nie dorasta do pierwotnego zamysłu. Jednak później, myśląc o tym filmie, doszłam do wniosku, że jest to trochę model współczesnego państwa polskiego i jego równoległych rzeczywistości.
Z jednej strony – wymiar zaprogramowany przez nawarstwiające się reguły integracji europejskiej, aby nie tylko rozwijać się, ale stać się też zasobem dla silniejszych (podnosząc swój potencjał w taki sposób, aby z tym zamysłem nie kolidował). Z drugiej strony są pozostałości z przeszłości: wyobrażenia czym jest suwerenność. Już bardziej jako płaszczyzna odniesienia, uciekający punkt, do którego próbuje się dążyć – niż rzeczywistość. I ten drugi impuls próbuje wykorzystać na swoją rzecz reguły gry ustalone dla celu pierwszego. Jedną z metod bywa ignorowanie sygnałów płynących z szerszej struktury – choćby przez uczynienie własnej struktury niekompatybilną i niedrożną.
Przykładem – wieloletnia praktyka wpuszczania dyrektyw unijnych do sfery polityki, a nie – jak należało - bezpośrednio do administracji. Osobiście nie pochwalam tej metody: jest unikiem a nie – aktywną walką o własny interes. Inna możliwość to zawodna walka o wyjątkowe traktowanie. I/lub – wykorzystanie momentu obecnej dezorientacji (gdy wciąż trwają przetargi czym właściwie ma być grupa europlus) i narzucenie samym sobie najwygodniejszej dla nas interpretacji. Ponieważ inni prawdopodobnie zrobią podobnie – może się udać. Choć część nowych reguł będzie na pewno jednoznaczna i egzekwowana. Trzeba jednak pamiętać, że podstawową regułą UE jest kompromis. Przy zmianie zasad finansowania budżetu UE Niemcy chcą podatku bankowego, Francuzi – podatku od emisji zanieczyszczeń, pozostałe kraje – części VAT-u. Precyzyjne określanie najkorzystniejszej dla nas proporcji między tymi częściami składowymi wymaga analizy kosztów (inflacja, utrata miejsc pracy). Ale i – korzyści – np. zewnętrznego przymusu, aby wreszcie
wynegocjować środki i zainwestować w gazyfikację węgla i efektywność energetyczną.
Aby wygrywać w tej podwójnej rzeczywistości trzeba mieć charakter. Z gotowością na wszystkie alternatywy włącznie. Np. exit w formie veta. Nienajlepszą strategią są – jak dziś – próby wykorzystywania dwustronnych, klientelistycznych z naszej strony relacji, aby uzyskać ustępstwa. Kluczowe byłoby raczej energiczniejsze podkreślanie momentu i interesu wspólnotowego. Jest to trudne, bo Komisja Europejska, walcząc o własną pozycję, zawarła z grupą euro kompromis w jej dyscyplinującym projekcie – zapominając o całości.
Z drugiej strony – musimy (także z innymi krajami postkomunistycznymi) szukać własnych reguł gry odpowiadających naszym dylematom rozwojowym. Powinniśmy tworzyć w regionie wspólne instytucje finansowe: gry banków zagranicznych w czasie kryzysu pogorszyły miejsce Europy Wschodniej w rozmieszczeniu aktywów finansowych w skali globalnej (z 2,2% do 0,8%). Odrobienie tego zajmie kilka lat. Trzeba zdefiniować atuty: Chińczycy pokazali, że atutem może być nawet zacofanie, bo każda reforma to skok do przodu. Może – po zdjęciu limitów produkcyjnych naszym atutem będzie rolnictwo? Albo – gdyby państwo dało więcej logistycznego wsparcia – ponadgraniczne usługi: od medycznych na Zachodzie do edukacyjnych (zarządzanie publiczne), informatycznych czy budowlanych na Wschodzie. Musimy stworzyć naszą własną równoległą rzeczywistość, a nie żyć w rzeczywistości odbitej (i zdeformowanej przez nasze gry na przetrwanie).
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski