Temida w rękach tajnych służb

Służby specjalne werbowały tajnych agentów wśród pracowników wymiaru sprawiedliwości w czasach, gdy ministrem sprawiedliwości był Lech Kaczyński. On sam zapewnia, że nic o tym nie wiedział.

06.07.2006 | aktual.: 06.07.2006 09:33

Uzbrojona po zęby brygada zamaskowanych antyterrorystów osłaniała tajniaków, którzy rankiem 12 października 2000 roku weszli do domu przedsiębiorcy z Sosnowca Krzysztofa Porowskiego. Wielka willa biznesmena stanowiła wyzwanie: podwójny mur, psy w ogrodzie, ochroniarze, liczna służba. Śląski Urząd Ochrony Państwa wolał zachować ostrożność. Dlatego skuto kajdankami kierowcę Porowskiego, jego kucharkę oraz murarza, który właśnie odnawiał willę. Potem wszystkich domowników, z płaczącym dzieckiem biznesmena włącznie, zgromadzono w holu i trzymano pod bronią.

Nie współpracujesz? Jesteś łapówkarzem!

Pięć lat później Tomasz Zygadło, były już funkcjonariusz katowickiego urzędu, ujawnił, że zatrzymanego wówczas biznesmena nakłaniano, by opowiedział UOP o swoich znajomych - działaczach lewicy (Siemiątkowskim, Millerze, Sekule) i wiceprezesie katowickiego sądu wojewódzkiego Andrzeju Hurasie.

Zygadło twierdził, że UOP szukał haków na polityków i sędziów, by skłonić ich do współpracy, i że akcja UOP, o której szczegółach nie może mówić z powodu wiążącej go tajemnicy państwowej, nosiła kryptonim "Temida". Z niedomówień i sugestii byłych funkcjonariuszy UOP wynika, że tajna akcja "Temida" miała polegać na werbowaniu do współpracy ze służbami specjalnymi pracowników aparatu sprawiedliwości.

Były to czasy, gdy na straży sprawiedliwości stał minister Lech Kaczyński. - Fakty pokazują, że dzisiejszy prezydent kilka lat temu patronował prowokacji wymierzonej przez służby specjalne w urzędników i polityków - irytuje się mecenas Leszek Piotrowski, który podjął się obrony oskarżonego o łapówkarstwo sędziego Andrzeja Hurasa.

Ten proces toczy się przed krakowskim sądem już od czterech lat. Wśród oskarżonych oprócz sędziego Andrzeja Hurasa, który nie chciał współpracować z UOP, są biznesmen z Sosnowca Krzysztof Porowski oraz komornik Jan G., którzy nie chcieli opowiadać UOP o sędzim Hurasie.

Sieć na sędziego

- Postanowiłem się podjąć obrony sędziego Hurasa, bo został oskarżony niesłusznie - mówi mecenas Piotrowski. - Choć życiorysy mamy skrajnie odmienne, jest porządnym człowiekiem. Adwokat Leszek Piotrowski to dawny opozycjonista, działacz śląskiej Solidarności związany z prawicą.

Jako senator przed laty rekomendował swojego dobrego znajomego Lecha Kaczyńskiego na stanowisko prezesa Najwyższej Izby Kontroli. Był potem posłem AWS i wiceministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.

Kiedy Piotrowski walczył z komunizmem, Andrzej Huras należał do PZPR. Zanim awansował na wiceprezesa sądu, był komornikiem sądowym, później wizytatorem komorników. Dorobił się sporych pieniędzy. Tak jak jego żona, która również prowadziła kancelarię komorniczą. Sędziego Hurasa śląski UOP próbował zwerbować sześć lat temu. - Proponowano mu współpracę, ale nic z tego nie wyszło - potwierdził w krakowskim procesie Tomasz Zygadło, były funkcjonariusz UOP. Jego zdaniem, aby rozmiękczyć sędziego, UOP chciał też wymusić współpracę na jego wieloletnim znajomym, przedsiębiorcy Krzysztofie Porowskim.

Do współpracy miał namawiać Porowskiego osobiście i w cztery oczy kapitan Mariusz Szekiel. Formalnie Szekiel był jedynie zastępcą szefa delegatury UOP na Śląsku, ale faktycznie decydował o operacjach śląskich służb. I to on, jak się wydaje, wymyślił "Temidę", chcąc oprzeć służby specjalne na sieci tajnych współpracowników wśród sędziów i prokuratorów, którzy donosiliby na siebie nawzajem i na ważniejszych od siebie. Do takich wniosków doszedł adwokat Leszek Piotrowski.

Dziś kapitan Szekiel jest dyrektorem jednego ze śląskich banków. Rozmawia chętnie, chociaż nie na temat "Temidy". Jak twierdzi, wiąże go tajemnica państwowa. Zaprzecza, że chciał skłonić Porowskiego do współpracy z UOP. Dlaczego więc po zatrzymaniu biznesmena rozmawiał z nim bez świadków? - Celem tej rozmowy było uświadomienie panu Krzysztofowi P. jego sytuacji prawnej i możliwości jej złagodzenia wynikających z przepisów prawa - wyjaśnia nam enigmatycznie.

Świńskie zarzuty

Sprawę biznesmena Porowskiego w 2000 roku przejęła od UOP najpierw prokuratura w Sosnowcu, a wkrótce potem prokuratura w Gdańsku, którą kierował wówczas Janusz Kaczmarek, obecnie prokurator krajowy i zastępca prokuratora generalnego. Jerzy Engelking, ówczesny szef sosnowieckiej prokuratury, a obecnie zastępca prokuratora generalnego, pięć lat temu zeznał jako świadek, że "materiał, który wówczas znajdował się w aktach sprawy, nie pozwalał na zatrzymanie Porowskiego". Dziś Engelking nie chce komentować tamtych wydarzeń. Jest to o tyle ciekawe, że prokuratorzy Engelking i Kaczmarek byli jednymi z bardziej zaufanych współpracowników ministra sprawiedliwości Lecha Kaczyńskiego. Zaufanie to przetrwało do dziś - obaj kierują w tej chwili pracą całej prokuratury w Polsce.

Gdańska prokuratura zaraz po przejęciu sprawy biznesmena zainteresowała się także katowickim sędzią Andrzejem Hurasem i wystąpiła o uchylenie mu immunitetu. Zarzuty opierały się na zeznaniach świadków zwanych w UOP pieszczotliwie "dwiema świniami" - Andrzeja D., byłego szwagra Porowskiego, i Kazimierza W., jego byłego pracownika. Obaj mieli kłopoty z prawem. Ich rolę wyjaśniał w sądzie były funkcjonariusz UOP Jarosław Wyka: "W Urzędzie padło stwierdzenie, jeśli chodzi o W. i D., że mamy dwie takie świnie, które powiedzą wszystko na Porowskiego, co się im każe powiedzieć".

"Świnie" powiedziały, że sędzia Huras pomógł Porowskiemu w 1993 roku odkupić od komornika Jana G. 400 zarekwirowanych samochodów Hyundai. Adwokat Leszek Piotrowski potwierdza, że sędzia Huras odwiedzał w tym czasie kancelarię komornika, ale dlatego, że go nadzorował. Firma, która odkupiła auta, była powiązana z Porowskim, ale zapłaciła korzystnie - podkreśla mecenas. "Świnie" zeznały też, że sędzia w ramach łapówki przyjął od Porowskiego mercedesa. Żona sędziego Hurasa rzeczywiście miała samochód tej marki, ale kupiony za własne, udokumentowane pieniądze.

Podległy Hurasowi komornik Jan G. - kolejny urabiany przez UOP świadek - w wyniku tych oskarżeń przesiedział w areszcie 14 miesięcy. Zwolniono go tak jak biznesmena Porowskiego za kaucją. Dziś też odpowiada z wolnej stopy przed sądem w Krakowie. Ale najpierw służby specjalne zaprosiły komornika do siebie. - Usłyszałem, że mam się zgodzić na tajną współpracę - opowiada nam komornik G. - Mam też potwierdzić, iż sędzia Huras wziął od Porowskiego pieniądze za przeprowadzenie tej transakcji. Kiedy odmówiłem, dowiedziałem się, że w UOP potrafią celnie strzelać, mogą nawet zastrzelić mi córkę, choć mieszka daleko w Niemczech.

Z pięciu zarzutów, jakie postawiła prokuratura sędziemu Hurasowi, sąd dyscyplinarny odrzucił trzy. Prokuratura odwołała się do Sądu Najwyższego, ale przegrała. Wyrok zapadł dopiero po trzech latach. - Okazało się, że cały materiał dowodowy opierał się na wypowiedziach dwóch niewiarygodnych osób - mówi sędzia Janusz Jaromin, który reprezentował Hurasa w sądzie dyscyplinarnym. Pozostałych dwóch zarzutów, opartych na tych samych zeznaniach, Sąd Najwyższy nie badał, bo nie zostały zaskarżone.

Układ w sądzie

Sędzią Hurasem zainteresował się nie tylko UOP w ramach akcji "Temida". Ówczesny minister sprawiedliwości Lech Kaczyński zajął się sędzią - jak twierdzi - niezależnie od działań tajnych służb i w ten sposób poznał materiały UOP dołączone do akt sprawy. Kaczyński pojechał na Śląsk dwa miesiące po aresztowaniu Porowskiego, w grudniu 2000 roku. Jak przyznaje dzisiaj, chciał namówić kolegium sędziów do odwołania prezesa katowickiego sądu Tadeusza Kałusowskiego. Bo Kałusowski powierzył Hurasowi zastępstwo na czas swojego urlopu. - Minister dał mi do zrozumienia, że Huras jest łapówkarzem, przestępcą i próbuje wpływać na wyroki sądu - wspomina Kałusowski. - Ale Huras głównie pilnował, by nie brakowało nam papieru i długopisów. Nie sądził, nie mógł więc wpływać na żadne wyroki.

Prezydent Kaczyński potwierdził nam, że w rozmowie z Kałusowskim stawiał zarzuty wobec sędziego Hurasa i żądał jego odwołania. - Zarzuty dotyczyły jego powiązań ze światem, w którym sędzia nie powinien się obracać. Natomiast sędziemu Kałusowskiemu miałem do zarzucenia głównie obronę i wspieranie sędziego Hurasa. Dlatego uważałem, że Kałusowski powinien odejść, mimo że znałem jego zasługi z okresu stanu wojennego.

Kolegium sędziowskie nie przychyliło się jednak do polecenia ministra i nie odwołało prezesa sądu. - Świadczy to o kryzysie etycznym śląskich sędziów - komentował wówczas Lech Kaczyński.

Sędzia Kałusowski odwołał się sam. Dziś jest notariuszem w Wodzisławiu Śląskim. - Czułem się niezręcznie - wyjaśnia. - Minister potrzebował sukcesu, a ja mu w tym chyba przeszkadzałem.

- Tym sukcesem dla ministra miało być spektakularne oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości z niesprawiedliwych - twierdzi mecenas Piotrowski. - Sprawa śląska miała przynieść Kaczyńskiemu sławę i chwałę. Miał to być piękny początek wielkiej czystki.

Kapitan do aresztu, minister do dymisji

Tymczasem kilka miesięcy po rozmowie z biznesmenem Porowskim do aresztu trafił, co prawda na krótko, kapitan UOP Mariusz Szekiel. Formalnie za to, że w połowie 2001 roku miał podobno ostrzec przed zatrzymaniem członka zarządu Centrozapu, katowickiej spółki giełdowej z branży hutniczej. Proces w tej sprawie do dziś toczy się przed sądem w Katowicach.

A może chodziło o coś innego? Mówi człowiek z otoczenia Szekiela: - Kapitan długo w swoich działaniach miał poparcie polityczne. Ale poczuł się nagle wszechwładny. Zaczął zbierać kwity na wszystkich, także na ważnych ludzi prawicy. Zaczął być niebezpieczny dla tych, którzy wcześniej go promowali.

Prokuratura z Gdańska - ta sama, która wcześniej przejęła sprawę Hurasa i Porowskiego - nie tylko doprowadziła do aresztowania kapitana Szekiela, ale też zażądała od śląskiego UOP wydania jego komputera i dokumentów z jego szafy pancernej. UOP się zbuntował. Za Szekiela poręczyły wszystkie delegatury Urzędu. W jego obronie stanął ówczesny koordynator służb specjalnych Janusz Pałubicki. - Szekiel miał tam notatki operacyjne oraz nazwiska agentów. Gdyby to wszystko zabrano, delegaturę można by oplombować - twierdziła wówczas Magdalena Stańczyk, rzeczniczka prasowa szefa UOP. Dziś jako szefowa biura prasowego ABW nie chce ujawniać żadnych szczegółów.

Za prokuratorami z Gdańska ujął się gorąco minister sprawiedliwości Lech Kaczyński. Po czym w równie gorącej atmosferze został zdymisjonowany przez premiera Jerzego Buzka.

- Zatrzymanie kapitana Szekiela związane było z ujawnieniem przez niego informacji mającej charakter tajemnicy państwowej - wspomina dziś prezydent Kaczyński. - W związku z tym w jego domu przeprowadzono przeszukanie, które dało rewelacyjne wyniki. Do przeszukania w siedzibie UOP już jednak nie dopuszczono, a w Urzędzie tym doszło do regularnego buntu popartego przez ówczesnego ministra Janusza Pałubickiego.

Próba potraktowania oficera UOP jak zwykłego obywatela zakończyła się moją dymisją. Z tą oceną zdecydowanie nie zgadza się dyrektor Szekiel: - W toku dokonanego w moim mieszkaniu przeszukania nie znaleziono niczego, co miałoby związek z postawionymi mi zarzutami. Stąd teza o "rewelacyjnych wynikach" tego przeszukania ma się nijak do faktów.

Powołać komisję śledczą

Jerzy Buzek, dziś europoseł, jak się wydaje, do sprawy sprzed pięciu lat wracać nie chce. Jego ówczesny doradca Waldemar Kuczyński o "Temidzie" nigdy nie słyszał, ale nie wyklucza, że taka akcja mogła mieć miejsce. - Nie zdziwiłbym się, gdyby stał za nią resort sprawiedliwości - mówi.

Prezydent Lech Kaczyński zapewnia, że nic nie było mu wiadomo o akcji "Temida". - Sędzia w żadnym wypadku nie może być tajnym współpracownikiem i wszelkie próby werbowania powinny być traktowane jako poważne przestępstwo - uważa.

Leszek Piotrowski, obrońca sędziego Hurasa, domaga się zwolnienia byłych podoficerów UOP z tajemnicy państwowej, za którą schowali się bohaterowie akcji "Temida". I apeluje, by tą sprawą zajęła się sejmowa komisja śledcza. - Uważam "Temidę" za jedną z największych afer ostatnich lat - mówi.

- Sądzę, że sprawa jest do wyjaśnienia przez prokuraturę - ucina jednak prezydent Kaczyński nasze pytanie o powołanie komisji śledczej w tej sprawie.

Prokurator Janusz Kaczmarek, zastępca prokuratora generalnego, czyli ministra Ziobry, przyznaje, że słyszał o "Temidzie". Szczegółów akcji, twierdzi, nie zna. Ale w sprawie sędziego Hurasa, którą prowadzili prokuratorzy z Gdańska pod jego kierownictwem, nie widzi żadnych sensacji. - Zarzuty wobec Hurasa są mocne, nie miałem i nadal nie mam żadnych zastrzeżeń wobec pracy organów ścigania - zapewnia dziś. - Wszystko odbywało się w zgodzie z prawem.

Zastanawiające jest jednak milczenie, które zapanowało wokół sprawy "Temidy", i to w czasach, gdy mamy modę na wyjaśnianie wszelkich zagadek z przeszłości III RP. Pełne wyjaśnienie tej sprawy leży też w interesie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który miał styczność z bohaterami "Temidy", bo jego tłumaczenia nie do końca są przekonujące. To daje pole do różnych spekulacji czy insynuacji, że jako minister mógł wiedzieć o niezbyt chwalebnej akcji tajnych służb. Zresztą gdyby o niej nie wiedział, to też niedobrze. Bo była ona skierowana przeciw pracownikom aparatu sprawiedliwości, którym Lech Kaczyński wówczas kierował. Konieczne jest też wyjaśnienie ówczesnej roli zaufanych prokuratorów ministra Kaczyńskiego.

Dlaczego nie zareagowali na pojawiające się w aktach sprawy Hurasa i Porowskiego sygnały, że UOP proponował współpracę i sędziemu, i komornikowi, a jednym ze źródeł informacyjnych na temat biznesmena, co wiadomo z akt sądu w Krakowie, była pracownica urzędu skarbowego? Pomysł prezydenta Kaczyńskiego, że ma to wyjaśniać jedynie prokuratura kierowana dziś przez tych właśnie prokuratorów, nie wydaje się najszczęśliwszy. Tą konkretną sprawą - akcją "Temida" prowadzoną przez UOP w czasach, gdy ministrem sprawiedliwości był dzisiejszy prezydent RP - powinna się zająć sejmowa komisja śledcza. By skończyć z domysłami.

Anna Szulc

Nazwiska byłych funkcjonariuszy UOP zeznających przed sądem w Krakowie zostały zmienione

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)