Telewizyjne debaty, które wstrząsnęły światem
Prezydenckie debaty telewizyjne w USA,
takie jak ta, którą w nocy z czwartku na piątek stoczą prezydent
George W. Bush i jego rywal, Demokrata John Kerry, odbywają się w
latach wyborów, z przerwami, od 1960 roku. Często decydowały o
wyniku wyścigu do Białego Domu.
30.09.2004 | aktual.: 30.09.2004 11:11
Ważna była nie tylko treść wypowiedzi kandydatów, lecz także ich styl i ogólne wrażenie, jakie pozostawili.
W pierwszej tego rodzaju konfrontacji spotkali się w 1960 r. w Chicago ówczesny wiceprezydent Richard Nixon i młody, przystojny senator John F.Kennedy. Doświadczony Nixon uchodził za faworyta. Kennedy'ego uważano za playboya, który karierę zawdzięczał ojcu- milionerowi i dyplomacie.
Nixon miał jednak tego dnia gorączkę i wyjątkowo źle czuł się przed kamerami. Bezlitośnie zarejestrowały one jego pocenie się i zdenerwowanie. Nikt prawie nie pamiętał, co mówili kandydaci - zauważono tylko, że niedoceniany Kennedy wypowiada się sensownie i po prezydencku, natomiast Nixon to ponurak i neurotyk. JFK minimalnie wygrał wybory.
W latach 1964-1972 debat nie było - kandydaci bali się powtórzenia przygody Nixona. W 1976 r. urzędujący prezydent Gerald Ford stanął naprzeciw gubernatora prowincjonalnego stanu Georgia, Jimmy Cartera. W odpowiedzi na jedno z pytań oświadczył, że "nie uważa, by Polska czuła się zdominowana" przez ZSRR. Zdaniem wielu historyków, kosztowało go to przegraną z Carterem.
W 1980 r. wyborcy nie byli zadowoleni z Cartera, ale nie ufali republikańskiemu gubernatorowi Kalifornii, Ronaldowi Reaganowi. Media portretowały go jako prawicowego ekstremistę i podżegacza wojennego. Ale Reagan zaprezentował się jako polityk zrównoważony, a ataki Cartera odparował ze stoickim spokojem słynną kwestią: "Here you go again..." (A pan znowu swoje...). W wyborach zwyciężył w cuglach.
Debaty między Reaganem a demokratycznym pretendentem Walterem Mondale w 1984 r. nie miały większego wpływu na kampanię wyborczą, bo ten ostatni nie miał szans przeciwko będącemu u szczytu popularności prezydentowi.
W 1988 r. o Biały Dom ubiegali się wiceprezydent George H.W. Bush i demokratyczny gubernator Massachussets, Michael Dukakis. Do historii przeszła reakcja Dukakisa na prowokacyjne pytanie, czy byłby nadal przeciw karze śmierci, gdyby zgwałcono i zamordowano jego żonę. Zamiast okazać przynajmniej wzburzenie, Demokrata z zimnym spokojem oświadczył, że tak, nie zmieniłoby to jego przekonania. Wybory przegrał - choć nie tylko z powodu tego jednego epizodu.
W pierwszej debacie w 1992 r. Bill Clinton starł się z ubiegającym się o ponowny wybór z Bushem seniorem. Ku rozczarowaniu prezydenta, przeważały pytania o sprawy krajowe, bo międzynarodowymi nikt się już nie interesował po niedawnym zakończeniu zimnej wojny. Busha problemy krajowe nudziły - i spojrzał w pewnym momencie na zegarek. Potwierdziło to jego wizerunek jako bogatego polityka-patrycjusza nie rozumiejącego trosk zwykłych ludzi i przesądziło o wyniku.
Pojedynek Billa Clintona z Dole'em w 1996 r. nie zapisał się niczym szczególnym; urzędujący prezydent dominował nad kandydatem Republikanów. Dobrze pamięta się natomiast debatę - tak jak i całe wybory prezydenckie - cztery lata później.
W pierwszej - jak się okazało, decydującej - konfrontacji Al Gore górował nad Georgem W.Bushem siłą argumentacji, ale popełnił kardynalny błąd: okazał mu lekceważenie, demonstracyjnie wzdychając i wywracając oczami, gdy surowy intelektualnie gubernator Teksasu nie potrafił zgrabnie uzasadnić wypowiadanych deklaracji. Amerykanie uznali, że Gore jest zarozumiały i antypatyczny, a Bush junior da się lubić i jemu powierzyli klucze do Białego Domu.
Tomasz Zalewski