Tego w Rosji jeszcze nie było, Putin ma się czego bać?
Niedzielne wybory w Rosji były wyjątkowe, ponieważ wzięło w nim udział internetowe pospolite ruszenie, nieskrępowany instytucjonalnie ruch obywateli, którzy, nie agitując za konkretną siłą polityczną, powiedzieli "dość". To najważniejsze zwycięstwo tych wyborów i zapowiedź zmian, które idą wielkimi krokami - pisze Katarzyna Kwiatkowska w felietonie dla Wirtualnej Polski.
06.12.2011 | aktual.: 06.12.2011 22:04
Jeśli wybory mogłyby cokolwiek zmienić, już dawno byłyby zakazane - mówi stare anarchistyczne porzekadło. A jednak, niedzielne głosowanie w Rosji udowadnia, że zmiany w tym państwie idą wielkimi krokami. Na przekór wyborczym wynikom.
Pozornie zmieniło się niewiele. W skład Dumy Państwowej wejdą te same, co w 2007 roku partie: prokremlowska "Jedna Rosja", komuniści pod przywództwem Gienadija Ziuganowa, Sprawiedliwa Rosja i LDPR Władimira Żyrinowskiego. Demokratyczne "Jabłoko" nie przekroczyło progu wyborczego. A jednak:
"Jedna Rosja" osiągnęła słabszy niż cztery lata temu wynik, kiedy miała zagwarantowaną wygodną dla rządzenia konstytucyjną większość. Kremlowscy spin doktorzy dwoili się i troili, by zagwarantować partii władzy, jak najlepszy wynik, na przekór spadającemu poparciu społecznemu. Pracownicy budżetówki - nauczyciele, wojskowi, policjanci - od tygodni byli molestowani przez zwierzchników, by zagłosować tak, jak trzeba. Kremlowska młodzieżówka "Nasi" sprowadziła do stolicy i innych dużych miast Rosji (gdzie poparcie dla partii rządzącej było najmniejsze) hordy młodych ludzi, którzy uzbrojeni w dokumenty o prawie do głosowania poza miejscem zameldowania, jeździli po umówionych komisjach wyborczych, wrzucając za jednym zamachem po kilka kart do głosowania. Ten proceder nazywa się "karuzelą" i został brawurowo opisany, przez rosyjskich dziennikarzy, którym udało się wcielić w jedną z takich "wyborczych grup objazdowych".
W internecie zawrzało
Kiedy zmasowane siły mundurowych rozgromiły demonstrację "Lewego Frontu" w centrum Moskwy, w komentarzach do tego wydarzenia pojawiły się hiobowe tony, typu: Rosja zaczyna przypominać Białoruś z grudnia 2011 roku (w Mińsku powyborcze represje zdziesiątkowały antyłukaszenkowską opozycję). Kolejny raz okazało się jednak, że Rosji - na szczęście - daleko do dyktatury. Aktywność społeczeństwa, przede wszystkim użytkowników sieci z dużych miast, uniemożliwiła oszustwa wyborcze na ogromną skalę. Specjaliści od cudów nad urną musieli poskromić swoje apetyty. Dlatego zamiast prognozowanych 65%, "Jedna Rosja" musiała zadowolić się nieco ponad połową miejsc w przyszłym parlamencie. To, jak się przypuszcza, i tak zawyżony wynik. Np. w Czeczenii partia władzy dostała 99% głosów, w Dagestanie 85%. Te wyniki w dłuższej perspektywie przyniosą "Jednej Rosji" więcej strat, niż korzyści - wywołują bowiem jednocześnie i śmiech, i rozgoryczenie nawet wśród politycznie niezaangażowanych wyborców. W niedzielę rosyjski internet
kipiał. Jeden z komentatorów podziękował za tę aktywność prezydentowi Miedwiediewowi - to przecież on do wspierał modernizację. Dzięki zdobyczom techniki rosyjski wyborcza został wyposażony w narzędzia do fotografowania i nagrywania szachrajstw. Dowody na karuzelę i inne ekscesy natychmiast pojawiały się w sieci. Ludzie rozsyłali informacje do krewnych i znajomych. W pojedynku "kontrolowana przez państwo telewizja kontra wolna przestrzeń internetowa" szala zwycięstwa, pierwszy raz w historii Rosji, zaczęła przechylać się na stronę użytkowników sieci.
Nie obyło się również bez wirtualnych ekscesów: hakerzy zablokowali dostęp do szeregu opozycyjnych stron internetowych, między innymi do popularnego radia Echo Moskwy. O tym wydarzeniu poinformowały światowe media, a rosyjska telewizja państwowa milczała jak zaklęta. - Czyżby dziennikarze tych stacji wiedzieli, kto był zleceniodawcą tej hakerskiej akcji? - pytał na łamach swojego blogu jeden z rosyjskich niezależnych publicystów.
Rosjanie mówią "dość"
Te wybory były wyjątkowe. Przede wszystkim pod względem ujawnionych przekrętów wyborczych. Co ważne, brało w nim udział internetowe pospolite ruszenie, nieskrępowany instytucjonalnie ruch obywateli, którzy, nie agitując za konkretną siłą polityczną, powiedzieli "dość". To najważniejsze zwycięstwo tych wyborów, dużo istotniejsze, niż 49% z kopiejkami dla "Jednej Rosji".
Czy Rosja się zmieni? Nie od razu. W Europie raczej tego nie odczujemy. A jeśli nawet będzie to raczej ochłodzenie, a nie ocieplenie relacji. Jeśli wierzyć teoriom politologa Stanisława Biełkowskiego, dzisiejszy system polityczny w Rosji opiera się na trzech filarach. Punkt drugi to zbliżenie z Unią Europejską (nie wnikając w tym miejscu w argumentację świadczącą o dużym prawdopodobieństwu tej teorii, napiszę tylko, że bliskie relacje z Zachodem Kremlowi się po prostu opłacają). Jednak to możliwe jedynie w przypadku, gdy punkt pierwszy (czyli utrzymanie stabilnej władzy, gwarantującą utrzymanie zdobytych majątków) nie jest zagrożony. W sytuacji, gdy notowania rządzących spadają, należy oczekiwać niespokojnych ruchów Kremla. Nic bowiem tak nie konsoliduje narodu, jak wspólny wróg i poczucie zagrożenia.
Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski