Taśmy śmierci
Co było ulubionym horrorem amerykańskiej młodzieży tuż przed Halloween? Wcale nie remake "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną". Najwięcej młodych ludzi oglądało w Internecie obcięcie głowy Kenowi Bigleyowi przez irackich terrorystów. W ciągu tygodnia tylko z jednej z witryn ściągnięto ten film ponad milion razy - podaje "Wprost".
08.11.2004 | aktual.: 08.11.2004 16:57
W Internecie działa prawie czterysta stron, na których można obejrzeć zabijanie zakładników, czyli taśmy śmierci. Poza propagandowymi witrynami arabskimi, które są elementem "krucjaty przeciw niewiernym", dominują strony amerykańskie i brytyjskie. - Ludzie powinni się dowiedzieć, jakich bestialstw dopuszczają się oprawcy w Iraku - mówi Douglas Halmann, Amerykanin z Kalifornii prowadzący jedną z najpopularniejszych witryn z taśmami śmierci. Większość twórców tego typu witryn tłumaczy się "chęcią ujawnienia prawdziwej twarzy wroga". Trudno jednak uwierzyć, że miliony osób oglądających egzekucje naprawdę chcą się jedynie przekonać o okrucieństwie terrorystów. Bardziej prawdopodobne wydaje się, że widzowie "Teksańskiej masakry piłą mechaniczną" nie chcą już oglądać kolejnego sztucznego baletu śmierci. Taśmy śmierci są ciekawsze, bo autentyczne.
Wytwórnia filmowa al-Kaida
Irackie taśmy śmierci odegrały ważną rolę polityczną, bo skłoniły rządy niektórych państw (Filipiny) nawet do wcześniejszego wycofania wojsk. Miały zszokować opinię publiczną krajów uczestniczących w wojnie, a potem w misji stabilizacyjnej, i ten cel został osiągnięty. Iraccy mordercy poszli śladem swoich mistrzów z Al-Kaidy, którzy przed ponad dwoma laty zarejestrowali egzekucję pakistańskiego korespondenta "Wall Street Journal" Daniela Pearla.
Masowa produkcja taśm śmierci zaczęła się wraz z falą porwań w Iraku w kwietniu tego roku. Scenariusz jest zawsze ten sam. Ważną rolę w jego realizacji odgrywają arabskie stacje telewizyjne, a szczególnie najpopularniejsza Al-Dżazira. - Taśma, na której porywacze grożą zabójstwem zakładnika i przedstawiają swoje żądania, trafia do którejś z redakcji. Ewentualnie dostajemy cynk, gdzie taki materiał można znaleźć w Internecie. Zwykle kilkanaście dni później tą samą drogą dowiadujemy się o zabiciu zakładnika i ofercie obejrzenia jego egzekucji - mówi Ahmed al-Szejch, redaktor naczelny Al-Dżaziry.
Ostatnim spośród kilkunastu zakładników, których egzekucję zarejestrowano, był Ken Bigley. Film można znaleźć na tych samych stronach internetowych, na których zarejestrowano morderstwa uprowadzonych razem z nim Eugene'a Armstronga i Jacka Hensleya. Dziś już widać, że głównym powodem powszechnego zainteresowania taśmami śmierci jest wynikające z ludzkiej natury pragnienie podglądania przemocy. Nim nadszedł czas filmów z Iraku, wielkim planem zdjęciowym była ogarnięta wojną domową Jugosławia. Taśmy z prawdziwymi scenami gwałtów i egzekucji z tej wojny sprzedawano m.in. w Niemczech. Płacono nawet po tysiąc marek za kopię.
O istnieniu gatunków snuff czy mondo movies, składających się niemal wyłącznie z prawdziwych scen przemocy, tortur i śmierci, można mówić już od 40 lat. Pierwsze zapisy egzekucji pochodzą nawet z początku XX wieku. A zanim pojawił się wynalazek braci Lumiere, niemal do połowy XIX wieku w większości krajów Zachodu można było oglądać egzekucje na żywo.
Chleba i krwi!
- Pragnienie oglądania przemocy jest cechą wyłącznie ludzką. Prawdopodobnie to efekt ewolucji, czyli walk międzyplemiennych. Triumf i poniżenie przeciwnika dostarczały zwycięzcom satysfakcji, czczono ten akt, czerpano z niego poczucie bezpieczeństwa - mówi antropolog, dr Bogusław Pawłowski. Rytuał publicznej kaźni jest znany od początków ludzkiej cywilizacji. W starożytnej Grecji i Rzymie składano ofiary z ludzi. Krew lała się podczas igrzysk olimpijskich, o których dziś mówi się jako o arenie szlachetnej rywalizacji. Od walk gladiatorów różniły się one jedynie tym, że zabicie zawodnika nie następowało celowo i nie było regułą.
Słynne rzymskie zawołanie "Chleba i igrzysk!" oznaczało chęć oglądania śmierci. Nie inaczej postępowali Majowie i Aztekowie, składający rytualną ofiarę z ludzkiej krwi, co stało się zresztą pretekstem do wymordowania ich przez konkwistadorów. Mniej więcej w tym samym czasie (w roku 1584) w Europie zabójcę Wilhelma Orańskiego poddawano osiemnastodniowym publicznym torturom. Zaczęło się od kąpieli we wrzątku, obcinano mu członki, darto ciało na strzępy, łamano kołem i miażdżono. Wydane w 1701 r. popularne w Anglii dzieło "Hanging not punishment enough" (Wieszanie nie jest wystarczającą karą) zalecało, by po łamaniu kołem i chłostaniu powiesić skazanego na łańcuchach i czekać, aż umrze z głodu.
Publiczna kaźń prócz rozrywkowej miała też funkcję socjalizującą. Słynne były słowa straconego w 1772 r. Francoisa Billarda, który oświadczył na szafocie: "Nie po to wymierzono mi karę, na którą zasłużyłem, abym nie był teraz widziany przez publiczność". Publiczne egzekucje jeszcze w XVIII wieku były bardziej dostępne niż przedstawienia teatralne. Michel Foucault w książce "Nadzorować i karać" twierdzi, że co dziesiątego przestępcę skazywano w owym czasie na śmierć. Dopiero pod wpływem myślicieli oświecenia rozpoczął się odwrót od traktowania egzekucji jako spektaklu cierpienia. Nie obyło się jednak bez problemów. Po wprowadzeniu gilotyny lud paryski skarżył się, że widowisko trwa za krótko, a do tego niewiele można zobaczyć. Śpiewano "zwróćcie nam nasze szubienice". Kiedy egzekucje przeniesiono do więzień, ukrywano miejsce i termin wykonania kaźni, by uniknąć tłumu gapiów.
Mariusz Cieślik
Agata Jabłońska
Współpraca Violetta Krasnowska