PolskaTańczy solo

Tańczy solo


Od polityki stroni, ale robi wielkie interesy ze Skarbem Państwa. Sprzedaje rozrywkę i relaks, choć nie umie odpoczywać. Walczy o abonament dla TVP, choć nie wie, czy sam go płaci. Zygmunt Solorz-Żak – człowiek spod szczęśliwej gwiazdy?

Tańczy solo
Źródło zdjęć: © PAP

Tęskni pan do 1998 roku, kiedy Polsat był najbardziej oglądaną stacją?

– To przeszłość, którą warto zapamiętać. Ale jak to się mówi, „to se ne wrati”.

Poddaliście się? Dlaczego „to se ne wrati”?

– Nie ma już takiej możliwości. Coraz większa konkurencja, coraz więcej kanałów na rynku i coraz więcej platform cyfrowych, Internet itd.

Coście wtedy spieprzyli, że nie utrzymaliście pierwszej pozycji?

– Myślę, że nic. Po prostu wtedy była mniejsza konkurencja, a dzisiaj jest większa.

Ogólnopolscy gracze o rynek są ci sami.

– Nie. Wcześniej telewizje ogólnopolskie miały 90 parę procent rynku, a dzisiaj już tylko 80. To bardzo duża różnica. Te ma-łe stacyjki, które są w sieciach kablowych, w platformach cyfrowych mają już zasięg połowy Polski.

Jednak wśród tych dużych spadliście na trzecie miejsce. To boli właściciela?

– Boli, ale radzimy sobie.

Emocjonalnie?

– Nie tylko emocjonalnie. Jak wiadomo, raz wygrywa TVN, raz my, mówię o poprzednim roku.
W tym roku oni się zmobilizowali i trochę przyspieszyli, zrobili kolejne wydatki programowe, ale to jest loteria. To nie jest tak naprawdę kwestia wydanych pieniędzy, tylko tego, czy dany program wypali. My robiliśmy światowy format „Show time”...

I była klapa.

– A jak zrobiliśmy – też światowe – „Jak oni śpiewają”, to jest sukces. Na to nie ma lekarstwa, trzeba mieć też trochę szczęścia.

Czyli oni mają więcej szczęścia?

– My idziemy troszkę w innym kierunku, oni bardziej w kierunku kryminalistycznym: „W–11”, które chodzi codziennie, „Kryminalni”, a my w kierunku bardziej rozrywkowym.

Polacy chcą być zabawiani?

– Mnie się wydaje, że tak. Będziemy też rozwijać duże, kosztowne formaty, bo innych, mniejszych stacji nie będzie stać na to, żeby taką produkcję uruchamiać. Tu widzimy swoją szansę.

Teraz po udanej emisji akcji Polsatu Cyfrowego ma pan kieszenie wypchane pieniędzmi. Polsat poczuje te pieniądze?

– Polsat ma się dobrze, ma dobre zyski i na pewno jest w stanie finansować nowe produkcje.

Nie jest problemem wydawanie pieniędzy, tylko to, czy dany program, serial wypali, czy nie. Czyli szczęścia nie da się kupić?

– Dokładnie. To jest loteria.

Brakuje panu Tomasza Lisa w Polsacie?

– Czy brakuje... Wtedy był potrzebny, ale nie chciał robić tego, co myśmy chcieli, i rozstaliśmy się w zgodzie, bez żadnych animozji. Dziś każdy robi to, co chce.

Dzisiaj może mi pan coś więcej powiedzieć na temat jego odejścia?

– Nadal są to te same przyczyny. Tomek miał troszkę inną wizję kanału informacyjnego, który miał się połączyć z „Wyda-rzeniami”. On mówił o pewnej agresji w tych programach, która spowoduje, że wtedy będą oglądane. Może i miał rację, lecz ja nie wyraziłem na to zgody.

Czy politycy naciskali, sugerowali, żeby pozbyć się Lisa?

– Nie, nie było żadnych nacisków.

A powiedziałby pan, że były, gdyby były?

– Powiedziałbym, dlaczego nie, bo co mam do ukrycia... Powiedziałbym: miałem naciski. I co mogłoby mi się stać?

Wówczas ja bym zapytał: kto naciskał? Przecież spotykał się pan z politykami PiS, więc musiał pan słyszeć ich kry-tyczne opinie na temat pracy Lisa, że jest stronniczy, że wojuje z nimi...

– Ja wiem, że każdy polityk, każda partia, która rządzi, zawsze będzie niezadowolona. A jeżeli uważają, że coś robimy nierzetelnie, to po to jest zarząd, rada programowa, tu czekamy na interwencje. Nie pamiętam takich.

Politycy postrzegają dziennikarzy jako ludzi, którzy mogą im zaszkodzić, i siłą rzeczy starają się w różny sposób tępić tych, którzy ich ostro krytykują.

– Jeżeli mówimy o Tomku, to trudno w tej chwili mówić o tępieniu, kiedy w telewizji publicznej ma duży program. A więc – bez komentarza.

Życzy mu pan szczęścia na nowej drodze życia?

– Oczywiście, nie jestem człowiekiem mściwym czy zawistnym. Staram się być dla wszystkich uprzejmy i jak ktoś sobie wybrał taką drogę, to niech sobie nią idzie.

Nie uznał pan, że Lis jest taką wartością dla stacji, że warto wiele poświęcić, żeby on tu został?

– Najpierw się pan pyta, dlaczego tracimy, a potem... Niech pan zobaczy oglądalność programu, będzie pan miał od razu odpowiedź. Niestety, jest duża konkurencja, na dodatek telewizja publiczna tak naprawdę nie jest telewizją publiczną, nie ma określonych celów publicznych. A my nie jesteśmy w stanie z nią konkurować, bo oni mają dochody nie tylko z reklamy, ale także z abonamentu.

Podoba się panu pomysł, który ostatnio zgłosił wicepremier Schetyna: komercyjna Jedynka, która zarabia na mi-syjną Dwójkę, a sieć lokalna oddana samorządom?

– Każdy pomysł jest dobry, jeśli prowadzi do prawdziwej konkurencyjności, w tym sensie, że jeżeli pan ma sto złotych i ja mam sto złotych, i pan ma coś za sto złotych wyprodukować, i ja też, to łut szczęścia zdecyduje, kogo ludzie będą chcieli oglądać – pana czy mnie, a nie to, że ja mam sto złotych, a pan dwieście. Więc być może jest to jakaś koncepcja.

Od niedawna jest pan w sojuszu z prezesem TVP Andrzejem Urbańskim i prezesem TVN Piotrem Walterem, razem walczyliście o abonament.

– Co to znaczy „w sojuszu”? Wystąpiliśmy w słusznej sprawie, w końcu abonament jest we wszystkich krajach Europy.

Ale nigdzie nie ma tak zdeprawowanej telewizji publicznej.

– Ale właśnie o to chodzi, żeby określić rolę tej telewizji publicznej. Nie jest problemem abonament, tylko to, co ta telewizja ma robić – trzeba określić tę misję publiczną, a nie likwidować abonament.

Likwidacja abonamentu jest reakcją polityków dzisiejszej władzy na to, że nie da się nic zrobić z tą telewizją pu-bliczną, z jej władzami, więc niech ludzie nie płacą haraczu za coś, co nie jest publiczne – taka była idea likwidacji abonamentu.

– I ja się zgadzam z diagnozą. Dlatego trzeba precyzyjnie określić funkcje, które ma spełniać TVP, bo ona ich nie spełnia. Co ma do tego abonament?

Pan płaci abonament?

– Nie wiem, nie zajmuję się tym.

A za telewizory w stacji płacicie abonament?

– Tak, płacimy.

Z perspektywy tych kilkunastu lat robienia telewizji i innych interesów – w bankowości, energetyce, ubezpiecze-niach – uważa pan, że to jest dobry pomysł? Łączenie tych ról? Czy to się daje pogodzić bez szkody dla telewizji?

– Jeżeli ktoś chce się rozwijać tak jak ja, to oczywiście, mając odpowiednie fundusze, trzeba je w jakiś sposób zagospoda-rować. W telewizję można włożyć wszystkie pieniądze...

Pan nie włożył.

– Tak, bo telewizja to zbyt wielka niewiadoma.

Mówię bardziej o tym, że można pana jako nadawcę dotknąć w innych dziedzinach, czymś panu zagrozić.

– To zawsze można.

A gdyby pan był wyłącznie nadawcą telewizyjnym, to tego by panu nie można było zrobić. Gdyby pan nie miał akcji elektrowni Pątnów, nie byłby pan w sporze ze Skarbem Państwa.

– Ale akurat to jest przypadek, ponieważ wszedłem w Elektrim – a tu jest geneza mojego zaangażowania w energetykę – przypadkowo, gdyż chciałem inwestować w telekomunikację i media. Inwestycja w Elektrim to był pomysł, żeby wejść w Erę. To z różnych względów nie wyszło i stało się tak, jak się stało. Podpisaliśmy umowę, z różnych przyczyn nie doszło do reali-zacji tej umowy i zostałem z tym bałaganem.

Jednak ma pan szczególnego rodzaju doświadczenie – w Polsce nie ma nadawcy telewizyjnego, właściciela telewizji, który równocześnie poruszałby się na innych rynkach. Czy pan odradzałby na przyszłość komuś łączenie tego rodzaju interesów?

– U mnie akurat one idą osobno, tak się złożyło. Tylko ja osobiście jestem w nie wszystkie- zaangażowany. Jestem zdania, że trzeba robić jedno, a dobrze. Ale najpierw, kiedy przyszedł kryzys, mówiło się o tym, że trzeba mieć dwie nogi, więc po-jawiły się te inwestycje, fundusz, PTE, banki itd. A jak już się zaczęło, trzeba było to kontynuować, bo przykro patrzeć na upadek interesu. Podchodzę do tego tak troszkę ambicjonalnie. Nie wypadało odpuszczać, trzeba było to trzymać, docze-kać momentu, kiedy będzie lepiej. I to się udało, ale też wymaga to mnóstwo pracy. Jednak nikomu nie radziłbym rozdrabniania się.

Myśli pan, że w panu, jako właścicielu telewizji, wyrobiło to trochę taką pozycję zachowawczą, że nie możemy za dużo szaleć, bo nam mogą łapy przytrzasnąć gdzieś indziej? Pojawiła się taka autocenzura?

– Myślę, że nie z tego powodu, że prowadzimy inną działalność. Oczywiście są możliwe, ale nie tylko dlatego, że się prowadzi inne interesy, próby dotarcia do właściciela i sugestie: panie, bo jak się nie uspokoicie, to panu zamknę kopalnię...

Czy pan kiedykolwiek spotkał się z takimi sugestiami ze strony rządzącej?

– Nie, absolutnie nie. W swoich interesach poza telewizją, również w tych łączących się ze Skarbem Państwa, kieruję się zasadą: nie chcecie robić interesu, to nie chcecie i koniec. Nie ma takich targów z Polsatem w tle. Teraz przecież mamy spór ze Skarbem Państwa, który toczy się już kilkanaście miesięcy, już nie powiem lat. Skarb Państwa nie chce wykonać tego, do czego się zobowiązał, ale, niestety, to też musi mieć jakiś finisz, nie może to trwać w nieskończoność. I Polsat nie bierze w tym udziału.

Chciałby pan, żeby Polsat miał jakąś ważną misję dziennikarską do spełnienia czy raczej był rozrywką?

– Co pan ma na myśli, mówiąc „misja dziennikarska”?

Odkrywanie rzeczywistości, sekretów władzy, walka z tą władzą, kiedy okazuje się patologiczna.

– To będzie jeden z elementów Polsat News, nowego kanału informacyjnego, który będzie się zajmował sprawami ludzi, służył społeczeństwu.

Bo sam pan przyznał, że Polsat do tej pory nie angażował się w takie sprawy.

– Nie, nie angażował się i ja cały czas mówiłem: nie będę się angażował ani po jednej stronie politycznej, ani po drugiej. U mnie jest jedna zasada – mamy przedstawiać rzeczywistość, a więc jedna i druga strona musi się wypowiedzieć. Nie można kogoś atakować, nie dając mu możliwości obrony.

Jednak zaangażowanie dziennikarskie TVN procentuje. Wyrobiło im opinię, że są stacją walczącą. Polsat tego unik-nął, poszedł w rozrywkę i jest na trzecim miejscu.

– Taką drogę wybraliśmy. Nie chcieliśmy wchodzić w politykę i nadal nie chcemy, chcemy przedstawiać rzeczywistość, w której strony będą mogły przedstawić swoje stanowisko.

I żeby generalnie było wesoło.

– O, i żeby generalnie było wesoło.

Rozmawiamy kilka miesięcy po tym, jak przetoczyła się fala informacji i publicystyki o pańskiej agenturalnej przeszłości. To panu zaszkodziło, nic nie zrobiło, pomogło?

– Jak pan wie, jestem już troszkę uodporniony na te wszystkie zarzuty. Zaczęły się przecież, kiedy otrzymaliśmy koncesję. To już właściwie wszystko było, żona mówiła, że tylko stręczycielstwa mi nie zarzucili... A dzisiaj co z tego, że w ciągu 10 lat wygrałem wszystkie procesy?
To tylko tak dla swojej wewnętrznej satysfakcji.

A po tych ostatnich doniesieniach i ujawnieniu dokumentów z lat 80. coś w pana otoczeniu się zmieniło? Kontrahenci zaczęli na pana inaczej patrzeć czy to w ogóle nie miało żadnego przełożenia na pana interesy?

– Nie wiem, bo nie mam bezpośrednio kontaktu z reklamodawcami. Może to miało jakiś wpływ, trudno mi to ocenić. To, co było w przeszłości, powiedziałem, nie mam tutaj nic do ukrycia. Nawet dzisiaj byłem na rozprawie przeciwko panu Macierewiczowi, który zaczyna się wykręcać i mówi: no tak, ale ja tylko mówiłem, że pan Solorz nie był agentem, tylko był wpisany jako agent. Już próbuje słówkami rozmywać to wszystko.

Nie polubił pan Macierewicza, a to jednak człowiek z pasją.

– Dla mnie znaczenie miało przede wszystkim to, że pan Macierewicz mówił nieprawdę.

Myśli pan, że te oskarżenia już zawsze będą panu towarzyszyły? I spływały po panu jak po kaczce?

– Po mnie może one tak spływają, ale bardziej patrzę na rodzinę, na znajomych, bo one jednak mają jakieś znaczenie, chociażby w pracy... Ci ludzie tak naprawdę nie wiedzą, przecież ja z nimi nie rozmawiam codziennie na takie tematy. Oni to jednak przeżywają.
Dlaczego uznał pan już, że Polsat da sobie radę bez partnera strategicznego z branży?

Rozmowy ze spółką Axel Springer o sprzedaży części Polsatu do niczego nie doprowadziły. Z półsłówek ze strony Polsatu wynika, że nie tęsknicie dzisiaj za partnerem tego rodzaju.

– Chyba jesteśmy skazani na siebie, a poza tym w końcu już te 15 lat jesteśmy na rynku. A więc jeśli przez 15 lat nam się udawało, to... mamy już co najmniej 15 lat doświadczeń.

Przypomina pan sobie z ostatnich lat jakąś swoją poważną porażkę?

– Chociażby inwestycję w Elektrim. Później to się zrobiła troszkę sprawa ambicjonalna, bo z jednej strony wiemy, że wyroki sądu trzeba akceptować, nie możemy się temu przeciwstawiać, ale nasz przeciwnik procesowy tego nie respektował.

Jednakże jak rozumiem, to była pana osobista decyzja, żeby w to się pakować.

– O tym zdecydował zarząd i moim zdaniem to była wtedy słuszna decyzja. Jednak późniejsze wypadki ją zepsuły i stało się tak, jak się stało.

A pański ostatni duży sukces to co to jest?

– Sukcesem jest to, że taki długi czas daję sobie dobrze radę. A ostatnio sukcesem jest chociażby platforma.

Cyfrowa, nie Obywatelska?

– Nie, nie Obywatelska.

Panu się jeszcze chce borykać się z tym wszystkim na karku? Mało ma pan pieniędzy?

– To już tak naprawdę nie zawsze chodzi o pieniądze, choć oczywiście pieniądze są wynikiem sukcesu... Czasami mam już dosyć, lecz ja często podchodzę do biznesu ambicjonalnie...

Rozumiem, że to są takie męskie ambicje.

– Męskie. Krótko mówiąc, ktoś mi oświadcza: ja nie będę przestrzegał prawa, ale ja tego nie mogę przyjąć do wiadomości. Albo ktoś mówi: oddaj mi coś, albo: zrób to i to, co mu się nie należy, ale ja tego zrobić nie mogę.

Dlaczego? Oddałby pan i miałby święty spokój.

– Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby nas tak traktowano. Jesteśmy w demokracji młodym narodem i nie jest tak, że wszyscy na Zachodzie mają po prostu rację i tylko oni się liczą. Mówię tu chociażby o sporze z francuskim Vivendi.

Może już czas odpuścić sobie ambicje?

– Być może. Dlatego mówię: dzisiaj już jestem usatysfakcjonowany i dzisiaj już mogę sobie to odpuścić. Mogę, ale nie odpuszczę.

Wyobraża pan sobie siebie, który nie boksuje się na co dzień w sprawach Polsatu czy Elektrimu?

– Wolę budować, niż walczyć. I budował będę do końca.

Pan w ogóle potrafi odpoczywać?

– Raczej nie, kilkanaście lat nieustannej pracy zrobiło swoje, człowiek się przyzwyczaił i to nie da się tak odpuścić.

Czyli jest pan skazany na pracę.

– Można tak powiedzieć.

A może się panu imperium rozpaść?

– Kto wie?

A Solorz-Żak wie?

– Na razie tego nie zakładam…

To jest pytanie tak naprawdę o to, czy towarzyszą panu jakieś lęki w biznesowym działaniu?

– Nie, absolutnie. Wiem, że zawsze dam sobie radę.

rozmawiał Piotr Najsztub

Rozmowa odbyła się 27 maja 2008 roku w Warszawie

Zygmunt Solorz-Żak (właściwie Krok, nazwiska przyjął po dwóch kolejnych małżonkach), 52 lata, jeden z najbogatszych polskich biznesmenów (z majątkiem wycenionym na półtora miliarda dolarów zajmuje 664. miejsce na liście najbogatszych magazynu „Forbes”), właściciel między innymi telewizji Polsat. Działalność biznesową zaczynał na początku lat 80., importu-jąc do Polski niemieckie wartburgi. Na początku lat 90. zainwestował w media, uruchamiając w 1992 roku telewizję Polsat. W 2006 roku przyznał, że w PRL został zwerbowany do współpracy z wywiadem, działał pod pseudonimem „Zeg”.

rozmawia Piotr Najsztub

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)