Tam giną chrześcijanie - zastanów się, czy tam jechać
Zamach, który pozbawił życia 21 osób i ranił blisko stu ludzi w sylwestrową noc w Aleksandrii, nie był przypadkowym, jednorazowym incydentem. Czarne chmury od lat zbierały się nad Egiptem, gdzie chętnie jeżdżą turyści z całego świata, także z Polski. Teraz trzaskają tam pioruny religijnej nienawiści.
Około tysiąca ludzi. Głównie egipscy chrześcijanie - Koptowie, ale również ich muzułmańscy przyjaciele i sąsiedzi zaczęli wychodzić z kościoła al-Qiddissin (Wszystkich Świętych) tuż po północy w Nowy Rok. Szli zadumani, spokojni. I wtedy ich świat eksplodował. Dwa dni później plamy krwi były ciągle widoczne nawet na murach meczetu po drugiej stronie ulicy.
Wydarzenia w Aleksandrii wstrząsnęły Egiptem i opinią publiczną. Zewsząd popłynęły słowa współczucia dla Egipcjan i potępienia dla morderców. Kondolencje słał Watykan, europejskie stolice i mahometańscy duchowni.
Prezydent Hosni Mubarak, chociaż rzadko pojawia się przed kamerami, natychmiast przemówił do swego narodu. - Ktoś próbuje podzielić egipskich chrześcijan i muzułmanów - ostrzegł. Stwierdził też, że atak nosi "znamiona obcych rąk, które chcą zamienić Egipt w kolejną scenę terroryzmu". Na koniec wezwał do jedności i spokoju.
Ministerstwo spraw wewnętrznych podało, że ładunek wybuchowy przywiązany był do ciała samobójcy, a nie ukryty w samochodzie zaparkowanym przed kościołem, jak opowiadali reporterom pierwsi świadkowie. W tle niczym echo odbijało się: to al-Kaida.
Wielu ekspertów nie zgadza się jednak ze stanowiskiem rządu. Według nich, za ostatnią masakrą kryje się coś gorszego niż nikczemny plan zagranicznych terrorystów: religijna wrogość, która coraz bardziej kipi na egipskich ulicach, straganach i salonach, w szkołach, miejscach kultu i mediach. Wrogość notorycznie ignorowana przez polityków, ale wiodąca Egipt w stronę płonących świątyń - zazwyczaj chrześcijańskich.
Gnicie
Krótko po zamachu na ulicach Aleksandrii doszło do starć Koptów z muzułmanami i policją. Poróżnić Egipcjan, skłonić ich do walki między sobą, zdestabilizować państwo, a może nawet wywołać prawdziwą wojnę domową - to, zdaniem władz, jest celem terrorystów. Egipska harmonia została jednak zakłócona już dawno temu, i to bez ingerencji obcych zamachowców.
Rok temu w mieście Nag Hammadi, na południu kraju, trójka napastników zastrzeliła sześciu chrześcijan wychodzących z katedry. Miała to być zemsta za gwałt na muzułmańskiej dziewczynce, którego dopuścił się Kopt. Zaraz po rzezi doszło do walk między obiema społecznościami. Zginęły kolejne osoby. Przemoc, w której religia stanowi istotny element, jest w Egipcie powszechna. W ciągu dwóch lat przed strzelaniną w Nag Hammadi organizacja Egyptian Initiative for Personal Rights odnotowała ponad 50 takich zajść. Później było jeszcze gorzej. - Częstotliwość podobnych incydentów wzrasta o około dwa ataki każdego miesiąca. Zdarzają się na północy i południu, w miastach i na obszarach wiejskich - powiedział dyrektor EIPR, Hossa Bahgat.
Większość brutalnych aktów jest jednak przemilczana lub tuszowana. - Każda zbrodnia ma wspólny element: brak adekwatnej odpowiedzi ze strony państwa, zwłaszcza służb bezpieczeństwa - stwierdził analityk. - W 99% przypadków sprawcy nie stają przed obliczem sprawiedliwości. Rezultatem jest bezkarność, a to doskonały przepis na powracającą przemoc - podsumował.
W oficjalnych wystąpieniach czołowych egipskich polityków i duchownych ten temat nie jest poruszany. - Urzędnicy często zaprzeczają, że takie problemy w ogóle istnieją - twierdzi Yolande Knell, analityczka Bliskiego Wschodu z BBC. Również po ostatnim zamachu władza trzyma się tej wersji. - Al-Kaida groziła, że zaatakuje kościoły w Egipcie. To nie ma nic wspólnego z wrogością religijną wewnątrz kraju - zapewniał burmistrz Aleksandrii Adel Labib.
Wielu w to wątpi. - Bardziej przekonuje mnie wersja, że za to, co się stało, odpowiedzialna jest jakaś dżihadystyczna grupa z Aleksandrii - powiedział Yousef Sidham, redaktor koptyjskiego dziennika "Al-Watany". - Wiemy, że al-Kaida zawsze przyznaje się do udanych zamachów - dodał. Póki co, taka deklaracja się nie pojawiła.
Przez ostatnie dekady w Egipcie tworzyły się i rozpadały organizacje uważane za terrorystyczne. Chociaż rządzący już blisko 30 lat Mubarak zawsze twardo je zwalczał, niektóre - jak Egipski Islamski Dżihad i Gamaat Islamiya - w pewnych okresach rozrastały się do znacznych rozmiarów i poważnie zagrażały państwu.
Nie widzieć nic
Dla rządu jest tabu, że to Koptowie - jedna z najstarszych chrześcijańskich wspólnot świata - najczęściej cierpią z powodu swojej wiary. Organizacje międzynarodowe określają Egipt jako jedno z najgorszych państw na świecie pod względem traktowania mniejszości religijnych. Uzyskanie zgody na budowę lub remont kościoła jest znacznie trudniejsze niż w przypadku meczetu. Ci, którzy noszą krzyż na piersi, mają niewielkie szanse na otrzymanie pracy w instytucjach oraz służbach państwowych. "Chrześcijańskie dziewczynki są porywane i zmuszane do małżeństw z muzułmanami, a władza odwraca wzrok. Chrześcijanin może bez problemu przejść na islam, ale gdy muzułmanin zechce zmienić wiarę na chrześcijańską, nie otrzyma nowego dowodu osobistego" - pisze na łamach serwisu CNN profesor Akbar Ahmed z waszyngtońskiego American University. Ofiarami śmiertelnych ataków na tle religijnym także przeważnie padają Koptowie, stanowiący około dziesiątej części z 79 milionów Egipcjan. "Zamieszki są częste, a chrześcijanie boją się o
swoje życie" - kontynuuje Ahmed.
Czytaj również: Podpalili ją, bo przyjęła chrzest.
Reżim Mubaraka dyskusji o trudnej sytuacji mniejszości religijnych unika dziś jak ognia. Ma ku temu kilka powodów. Na początku lat 90. minionego wieku na południu Egiptu dochodziło do krwawych pogromów na Koptach. Wojsko poskromiło wtedy muzułmańskich ekstremistów. Od tego czasu rząd utrzymuje, że Egipt jest krajem tolerancji i pokojowego współżycia różnych kultur. Oficjalne stwierdzenie, że chrześcijanie nadal nie są bezpieczni, byłoby przyznaniem się do porażki w walce z fundamentalistami i odstraszyłoby zachodnich turystów - ważne źródło dochodów. Mogłoby to również zirytować Amerykanów, którzy od lat przekazują Kairowi miliardy dolarów pomocy wojskowej i ekonomicznej.
Dlatego Mubarak stara się zbagatelizować wewnętrzne problemy swojego kraju i przerzucić odpowiedzialność za zamach na bliżej nieokreślonych "zagranicznych terrorystów”. Czy to naprawdę oni stoją za atakiem? - wykazać może jedynie skrupulatne śledztwo. Niezależnie od jego wyników, Egipt powinien w końcu zmierzyć się z własnymi demonami. Rząd musi zacząć szukać sposobu na wyrównanie szans swoich obywateli i zrewidować niesprawiedliwe prawa. Silnego narodu nie poróżni nawet najprzebieglejszy spisek fanatyków. Słaby rozszarpie się sam.
"Hipokryzja i dobre intencje nie zatrzymają kolejnej masakry. Dokonać tego można jedynie dzięki mocnemu przyjrzeniu się sobie i odwadze, by stawić czoła brzydocie, która w nas drzemie" - apeluje do rodaków na łamach największej egipskiej gazety "al-Ahram" Hani Shukrallah, dziennikarz i muzułmanin.
Zobacz również blog autora: Blizny Świata!