"Takiej demonstracji Mińsk nie widział już od 20 lat"
Białoruska milicja rozbiła wielotysięczną demonstrację w wieczór wyborczy w centrum Mińska i zatrzymała kandydatów opozycji w wyborach prezydenckich: Mikołę Statkiewicza, Andreja Sannikaua, Witala Rymaszeuskiego i Ryhora Kastusiaua.
20.12.2010 | aktual.: 20.12.2010 08:55
Organizatorzy wezwali wszystkich demonstrantów, by przyszli na plac Niepodległości w poniedziałek o godz. 18 (godz. 17 czasu polskiego).
Demonstracja zaczęła się, jak zapowiadała opozycja, na Placu Październikowym. Tysiące ludzi przemaszerowało stamtąd na Plac Niepodległości, gdzie mieści się siedziba Centralnej Komisji Wyborczej i rządu.
Manifestantów było co najmniej 20 tysięcy, organizatorzy mówili o kilkudziesięciu tysiącach. - Takiej demonstracji Mińsk nie widział już od 20 lat - powiedział dziennikarzom na placu jeden z działaczy opozycji Wiaczasłau Siuczyk.
Kolejno zabierali głos politycy opozycji: lider partii komunistycznej Siarhiej Kaliakin, lider kampanii "Europejska Białoruś", kandydujący w wyborach Andrej Sannikau, inny kandydat - działacz niezarejestrowanej partii chrześcijańsko-demokratycznej Wital Rymaszeuski. Przez dłuższy czas liderzy opozycji wahali się z wyborem miejsca manifestacji, przechodzili od schodów przy kościele św. Szymona i Heleny (tzw. Czerwonym Kościele) pod pomnik Lenina. Ta część manifestacji sprawiała wrażenie, że przebiega bez zorganizowanego planu.
Grupa manifestantów podeszła pod budynek rządu. Sannikau zapowiedział w przemówieniu, że razem z czwartym kandydatem opozycji Mikołą Statkiewiczem, wejdzie do budynku. Kandydaci mówili, że chcą żądać od władz MSW i prokuratury, by przyszli do manifestantów. Jak mówił Rymaszeuski, opozycja chciała też wypuszczenia jej działaczy, zatrzymanych w dniach przed wyborami i w dniu wyborów.
Rozbito szkło w drzwiach. Za nimi były drewniane osłony; manifestanci nie sforsowali wejścia do budynku. Na plac wybiegły oddziały OMON z pałkami i tarczami, odepchnęły manifestantów od budynku i odgrodziły kordonem dojście do gmachu rządu.
Ludzie zachowywali się spokojnie. Kandydaci wzywali, by nie poddawać się prowokacjom, by trzymać się razem. Apelowali też, by telefonicznie wzywać więcej ludzi na plac. Jednak sieci telefonii komórkowe działały z przerwami.
Kiedy przez chwilę oddziały milicji cofnęły się w bok placu, demonstranci krzyczeli: "Milicja z narodem!". Rymaszeuski zapowiedział dziennikarzom: "Żadnych działań siłowych z naszej strony nie będzie". Radio Swaboda podało, że kandydat próbował prowadzić rozmowy z siłami milicji.
Przez dłuższy czas kordon stał nieruchomo. Potem milicjanci obstawili też boki placu, po pewnym czasie ruszyli biegiem na ludzi. Według dziennikarzy białoruskich były to również oddziały wojsk wewnętrznych. Manifestantów rozbijano na mniejsze grupy. Ludzi wpychano brutalnie do wozów milicyjnych; kandydatów na prezydenta zatrzymano. Według informacji świadków Rymaszeuski został pobity, potem podano informację o jego zatrzymaniu.
Zatrzymany został dziennikarz "Gazety Wyborczej" i działacz Związku Polaków na Białorusi Andrzej Poczobut. Jak powiedział, znalazł się w autobusie z kilkudziesięcioma innymi osobami. Przekazał, że żadna z tych osób nie jest pobita. Po jakimś czasie z autobusu wypuszczono rosyjskiego dziennikarza.
Jak poinformowała telewizja Biełsat, z Poczobutem zatrzymano dwoje jej współpracowników: Taccianę Bublikową i Timafieja Kasperowicza. Zatrzymany został również szef redakcji językowej Biełsatu Źmicier Sauka. Pobito operatora tej telewizji Alesia Borodzienkę.
Po rozbiciu manifestacji przy placu stały samochody z symbolami karetek pogotowia.