Tak wygląda życie w romskim getcie. Bez gazu, wody i przyszłości
Jeździ tam jeden autobus, a kierowcy dostają premię za ryzyko. Boją się ich, bo grożą nożami. Są odcięci od świata i zatopieni w problemach. Ale trudno z nich wyjść, gdy nie ma nawet wody. Przekonałem się, jak wygląda życie w romskim getcie.
Lunik IX to osiedle w Koszycach. Nazywane jest najwiekszym romskim gettem w Europie. Mieszka tu ok. 5 tys. osób, a połowa z nich to dzieci. Warunki urągają tu ludzkiej godności. Stworzył je konflikt, w obliczu którego wszyscy rozkładają bezradnie ręce.
Oni pieką psy
Starówka zalana jest słońcem. Ludzie siedzą w ogródkach i popijają kawę. Spacerowicze przechadzają się w tę i we w tę. Siadają dla ochłody nad fontanną.
- Nie idź tam - radzi mi młody chłopak. Słowak. - Obrzydliwe miejsce i szaleni ludzie. Ugotowali psa. Wszyscy to wiedzą.
Mijają nas turyści. Fotografują zabytkową katedrę. Po starówce snują się też romskie dzieci. Ubrane w łachmany żebrzą o parę centów.
- Są agresywni i mają noże. Rzucają kamieniami - słyszę później od uśmiechniętej dziewczyny w punkcie informacji turystycznej - To niebezpieczne miejsce.
Nikt się tam nie zapuszcza. Taksówkarze odmawiają kursów. Mówią: tam kradną, ludzie są brudni, głośni i nie pracują. Jeździ jeden autobus, a kierowcy dostają premię za ryzyko.
Szczury w domach
Wokół sypiących się bloków chodzi Eryk. Co parę kroków spluwa. Patrzy na ściany pokryte czarną sadzą . Góry śmieci na trawnikach i powybijane szyby.
Natykamy się na zdechłego szczura. - Są też w mieszkaniach – wzdryga się.
Dzieci obok nas skaczą na poczerniałych od brudu materacach. Inne robią huśtawki ze starych szmat. Dorośli patrzą na nie sącząc tanie wino.
Pomiędzy ruinami Eryk mieszka urodzenia, czyli czternaście lat. - Tu jest mój dom. Jeszcze będzie pięknie - mówi.
Tyle że pięknie już miało być. Mieli tu żyć wszyscy razem. Nie wyszło.
Po prostu zamieszkajcie
Lunik wyobrażano sobie zupełnie inaczej. Jako osiedle, na którym Romowie i Słowacy zamieszkają ściana w ścianę. To miała być prosta droga do integracji.
Tyle że na tym plan się kończył. Nikt już nie pomyślał, jak będą ze sobą żyć. Osiedle było nowoczesne, ładne, otoczone zielenią, ale to nie łagodziło konfliktów.
Słowakom przeszkadzały romskie śpiewy za ścianą. Nie mogli znieść zabaw do białego rana i zatłoczonych mieszkań, w których bywało po kilkanaście osób. Zaczęli się wyprowadzać.
Zaś ich mieszkania zajmowali biedni Romowie. Tak skończyła się integracja.
Budują mury
Ten konflikt trwa od lat. Rom to dla Słowaka żebrak i złodziej. Słowak to dla Roma rasista.
Pomiędzy sobą budują mury. Dosłownie. Powstają tam, gdzie Słowacy mieszkają tuż obok Romów. Na dwie części dzielą osiedla i ulice. Takich murów zbudowano już kilkanaście.
Wtedy Słowacy mówią, że czują się bezpiecznie. Żaden Rom nie wejdzie na ich podwórko. Po drugiej stronie tli się złość Romów. To dla nich segregacja rasowa. Wyzywają Słowaków od rasistów.
Mur próbowano wznieść też na Luniku. Ale tu granice są naturalne: trasa szybkiego ruchu, gęstwina drzew i potok. To oddziela Lunik od reszty miasta.
Woda? Bez żartów
Romowie snują się wzdłuż ruchliwej drogi. Przecinają ją i znikają za drzewami. Tam zaczyna się dziurawy asfalt. Samochody podskakują na wybojach. Obok stoi ławka, na której siedzą trzy kobiety.
- Woda! – Śmieje się Roza. - Dwa razy w ciągu dnia. Tylko przez godzinę.
Nie mogą tej godziny przegapić. Wtedy muszą napełnić wodą to, co mają pod ręką. Butelki, miski i kanistry. Potem zapasy wnieść do mieszkania, bo ujęcia wody są tylko na parterze.
Za prysznic służy latem głęboki po kostki potok. Ludzie brodzą po wyłożonym betonowymi płytami dnie. Plastikowe wiadra napełniają wodą i wylewają ją na siebie.
- Gazu nie mamy… - Roza zaciąga się papierosem.
Korzystają z gazu w butlach. Tylko tak mogą w domach coś ugotować. Inni rozpalają ogniska. Nad płomieniami przygotowują obiady. Ale to akurat żadna niedogodność. Gorszy jest ten przeraźliwy chłód zimą. Nie ma przecież ogrzewania.
Roza wzdycha głęboko. I mówi: Gadziowie to rasiści.
Gadziowie, czyli biali. Słowacy.
My za nich płacimy
Rachunek był dla Słowaków prosty. Skoro Romowie z Lunika nie płacą za wodę, to ją odetniemy. Nie będziemy ich utrzymywać. Z gazem i prądem zrobili tak samo.
Romowie klną, że brakuje im pieniędzy. Bo Słowacy nie chcą ich zatrudniać.
- Najchętniej by się nas pozbyli. Zaorali to wszystko - wzdycha Pepo. Dawny starosta na Luniku. - Kiedyś było lepiej. Każdy pracę miał – narzeka, bo wtedy był mechanikiem samochodowym.
Winią demokrację, która odebrała im godne życie. Okazało się wtedy, że Słowak woli zatrudnić Słowaka. Zwłaszcza, że wielu Romów nie miało żadnego wykształcenia.
- Trochę są winni sami sobie - zauważa ojciec Paweł, który od sześciu lat prowadzi misję na osiedlu.
Błędne koło
Byli tacy Romowie, co pracę znaleźli, pochodzili do pierwszej wypłaty, a potem pili cztery dni. Wtedy przestawali płacić za wodę, gaz i bilety autobusowe. Wpadali w długi, a te komornik odciąga od wypłaty.
Okazywało się, że lepiej żyć z zasiłku. Bo tych pieniędzy komornik nie ruszy. A długi rosły, rosły, rosły… Do pracy już zupełnie nie opłacało się chodzić. Błędne koło.
Tyle że Słowacy powiedzą ze złością: to my musimy na nich pracować. Za nasze pieniądze chodzą do lekarza. Za nasze pieniądze mają co jeść.
I będą mieli rację. Ale sami do tego doprowadzili.
- Wina leży po środku – mówi ojciec Paweł. – Zaczęli im po prostu dawać. Ale tak nie można. Trzeba zawsze wymagać.
Ognisko grzało dom
Roza wciąż siedzi na ławce przy podziurawionej drodze. Mijają ją obładowani siatkami ludzie. To znak, że przyjechał autobus. Paru młodych chłopaków zatrzymuje się przed nami. Mierzą nas wzrokiem.
- Masz papierosa? – przełamuje ciszę jeden z nich. Tak poznaję całą trójkę: Fero, Alexa i Patryka. W głąb osiedla idziemy razem.
Za rogiem wyłaniają się kolejne budynki. Sylwetki ludzi przemykają przez okna z powybijanymi szybami. Stamtąd omiatają wzorkiem chaos na ulicy.
Ściana jednego z budynków cała jest w sadzy. - Ogień tu był. Żeby dom ogrzać - macha ręką Patryk.
Podpalili górę śmieci tuż przy ścianie. Tak, żeby ogrzała mieszkania po drugiej stronie. Choć zwykle grzeją inaczej. Wystawiają na balkony piecyki. Kopcą tylko na małe fragmenty ścian.
Kontener jak piaskownica
To w oczy rzuca się najbardziej: dzieci i śmieci. Też dzieci w śmieciach. Mijamy kilkulatków, które wskakują do kontenerów. Tam bawią się w gruzie. Jak w piaskownicy.
- Nudy tutaj są… – narzeka Alex.
Z tych nudów włóczą się bez celu. Trochę dorobią zbierając złom i rąbiąc drewno w lesie za osiedlem. Potem zaniosą to na skup.
Mniejsze bawią na wywleczonych ze śmietnika materacach. Nawet dzieci z podstawówki wypalają dziesiątki papierosów. To nikogo nie dziwi. Są gorsze problemy.
- Masz pieniądze? - Ochrypłym głosem pyta siedzący na murku nastolatek.
- Po co ci?
- Jeść! Jeść muszę. I… - klepie się w przedramię.
Są narkotyki. Dzieci chodzą z plastikowymi butelkami, z których wąchają klej. Te starsze dają sobie w żyłę.
Nawet nie rozumieją
Na osiedlu jest szkoła. Uznawana za najgorszą w mieście. Nie ma tu wzorowych uczniów.
Ktoś na lekcji się masturbował. Wprost przed nauczycielką. Inny zwyzywał ją od ku..ew. Raz puściły jej nerwy. Strzeliła ucznia w łeb.
Na osiedlu szybko zaczęli mówić: biali nauczyciele biją nasze dzieci. Rasiści!
Tak mur tworzy się od samego początku. Bo nauczycielka dyktuje zadania po słowacku, a dzieci nie rozumieją ani słowa. Znają tylko romski i lądują w klasach specjalnych. Są gorsze.
Nawet poza osiedle wyglądają rzadko. Czasem tylko przejdą się do supermarketu po drugiej stronie ulicy. Wśród Słowaków nie mają przyjaciół.
Słyszą opowieści: raz Rom wysiadł z autobusu i dostał butelką w głowę. Obudził się dopiero rano cały we krwi.
Tkwią więc tam, gdzie czują się bezpiecznie. Wśród swoich. I z nich biorą przykład.
Tu będą mieli z tego pożytek
Przed jednym z bloków z łoskotem zatrzymuje się ciężarówka. Kierowca wyskakuje i otwiera drzwi do paki. Wyrzuca z niej górę ubrań.
Zbiegają się ludzie z okolicy. Rozgrzebują leżącą na ulicy stertę. Niewzruszony kierowca wsiada i odjeżdża. Tak oto na osiedlu pojawił się Słowak.
- Firmy remontowe też przyjeżdżają – słyszę głos obok siebie. - Nie ma co płacić za kontener.
Głos przedstawia się jako Marek. I proponuje, że pokaże mi normalność na osiedlu. Tu starczy do niej niewiele.
Namiastka normalności
Do normalności otwiera nam drzwi na czwartym piętrze. Za nimi mieszkanie jest przytulne. Są dwa niewielkie pokoje i krzątające się po kuchni dzieci. Panuje nieskazitelny porządek.
- U nas wszystko jest! Nawet ciepła woda – mówi jakby z dumą.
Siadamy na miękkiej sofie przed płaskim telewizorem. Półka obok ugina się od muzycznego sprzętu.
- Mamy zespół - dłonie układa jak na klawiszach.
Czasem grają na weselach. Choć częściej po prostu na osiedlu. Ku uciesze mieszkańców. I dla drobnego zarobku. Jednak na tym normalność się kończy.
Marek lepszego życia szukał w Belgii. Ale mu się nie powiodło. Pracował na czarno i wylądował na ulicy. Pobyt zamienił się w piekło.
Wrócił, a żeby utrzymać szóstkę dzieci, zajął się sprzedażą ziemniaków. Tylko dostawca towaru przestał przyjeżdżać. I tak się to skończyło.
- Znów nie mam nic. Jest katastrofa - załamuje ręce.
Marek marzy tylko o tym, żeby się spakować i wyjechać. Znów do Belgii. Może tym razem się uda.
Kukurydza bez wody
Są trzy rodzaje bloków na osiedlu: z wodą, z wodą przez godzinę i bez wody. Te bez wody stoją na skraju. Swoim walcowatym kształtem i oplatającymi je balkonami przypominają kolby kukurydzy.
Kolby wyglądają najgorzej. Mają tak odrapany tynk, że widać pokruszone cegły. Pod jednym z ich balkonów siedzi młoda kobieta. Buja się na plastikowym krześle, a w rękach trzyma przytulone na piersi niemowlę.
- My tu dzieci robimy! - Rechocze.
Wielodzietne rodziny to romska tradycja. Ale też prosty rachunek, bo więcej dzieci to większy zasiłek. I jeszcze becikowe. I złość Słowaków.
Oni patrzą z niepokojem na to, jak rośnie liczba Romów. Szacuje się, że na Słowacji mieszka ich pół miliona, ale za pięć lat może to być dwukrotnie więcej.
Frustracja niektórych zrodziła pomysły, które mrożą krew w żyłach. Raz zaproponowano: wysterylizujmy romskie kobiety.
Tak chciano rozwiązać problem.
Potrzeba człowieka z wizją
Nadzieją dla osiedla jest jego nowy starosta. W swoim gabinecie ma skórzane kanapy, duchotę i widok na zrujnowane bloki. Na stole rozkłada mapę.
Oto plan na najbliższe dwadzieścia lat.
- Tu będzie nowy dom. I tam, i tu… - pokazuje najpierw na papier, a potem przez okno.
Pierwszy krok już zrobił: działki przeszły we własność dzielnicy. Teraz pozostało znaleźć pieniądze.
Poza tym zainstalował monitoring. I okazało się, że teraz Lunik ma najniższy wskaźnik przestępczości. Ulice są oświetlone, a dzieci mają nowy plac zabaw,
Zalegające od lat góry śmieci wywozi regularnie. Za wyrzucanie odpadów przez okna grożą już wysokie mandaty. Gdyby ktoś spróbował, to sprawcę wykryją natychmiast. Wystarczy przejrzeć nagrania z kamer.
- Brakowało tu człowieka z wizją i polotem - oznajmia
Jego wizja sięga jeszcze dalej: w domach bez bieżącej wody zainstaluje zawory na pre-paidowe karty. Woda lała się strumieniami, a na koniec roku przychodził rachunek. Nie byli w stanie go pokryć. Więc będą lali tylko tyle, na ile starczy im środków na karcie.
Blok-przykład
Poza tym chce dawać przykład. Po pierwsze własną osobą. On też się tutaj wychował, a skończył studia. Po drugie innymi, którzy wyszli na ludzi. Jak jego szwagier, który siedzi w Anglii od dekady. Przyjeżdża w odwiedziny lśniącym autem.
Na osiedlu też powstał już jeden blok-przykład. Otoczony jest wysokim płotem i kolczastym drutem. Tak na wszelki wypadek.
- Oni tam jak psy mieszkają! – Mówi mieszkająca w nim Mariana. Pokazuje na resztę sypiących się budynków.
Ona pracę sobie znalazła: zamiatanie ulic. Dlatego już może być przykładem i mieszkać w domu, gdzie jest kaloryfer. Starosta ma nadzieję, że to zalążek wielkiej zmiany na Luniku.
Myślą tylko, jak przeżyć kolejny dzień
Wieczorem problemy jakby zatapiają się w rytm głośnej muzyki. Ludzie wywlekają z domów głośniki. Stoją na każdym rogu, a ze wszystkich dobiega inna muzyka. Starsi i młodsi podrygują przed blokami.
Do tego jedni się napiją, inni powąchają klej, trzeci dadzą w żyłę. Zapomną, bo to najłatwiejsze.
Jutro Patryk znów będzie rąbał drewno. Zabierze je potem do skupu. Marek znów zacznie powtarzać: katastrofa, katastrofa…
- O przyszłości myśli klasa średnia. Oni myślą tylko o tym, jak przetrwać kolejny dzień – wzdycha ojciec Paweł.
A ci, którzy mogą myśleć o przyszłości, nie chcą myśleć o nich. Bo najwyższy mur tkwi w ludziach.
Zdjęcia: Maciej Stanik