Tak wygląda życie w mieście, gdzie urodził się Jezus
Siadamy do wigilijnego stołu odświętnie ubrani, otoczeni najbliższymi, czekający z nadzieją na to, co przyniesie kolejny rok. Ale w Betlejem - świętym miejscu, gdzie miał narodzić się Jezus Chrystus - nie ma dziś radosnej nowiny, ani odświętnego nastroju. O realiach życia w świętym mieście specjalnie dla Wirtualnej Polski pisze Magda Qandil - specjalistka ds. Bliskiego Wschodu i reporterka.
24.12.2010 | aktual.: 25.12.2010 17:59
Mieszkańców miasteczka okrąża mur z trzema bramami. Wyjść przez nie - i wrócić - mogą nieliczni. Zdobycie przepustki jest jak wygrana na loterii. - Kiedyś ludzie mieli nadzieję wbrew okupacji, dziś próżno jej tu szukać - mówi Ewa, mieszkanka Betlejem.
Opustoszałe święte miasto
Ewa do Betlejem przybyła z mężem Rafiqiem, Palestyńczykiem z Betlejem. Ona katoliczka, on prawosławny. Poznali się na studiach w Warszawie. Dawno, dawno temu. Pokochali, pobrali. W '88 wyjechali do będącego częścią Betlejem Bejt Sahur, z którego Rafiq pochodzi. Mogli żyć w Polsce, łatwiej, wygodniej, jako obywatele. Wybrali życie na Zachodnim Brzegu pod izraelską okupacją. - Betlejem pustoszeje. Kto normalny tam wytrzyma? W zamknięciu. Za murem. Wśród setek punktów kontrolnych i blokad drogowych. Wśród narastających z każdej strony izraelskich osiedli - dziwi się Rafiq. - Betlejem, i cała Palestyna, pustoszeją z Palestyńczyków. Ja będę trwał. Nie dam się wysadzić z rodzinnej ziemi - dodaje. Trwają więc. Mają za sobą ciężkie lata, kiedy Ewie izraelska administracja wojskowa nie chciała pozwolić na życie z mężem i dziećmi w Bejt Sahur.
Izraelska okupacja postępuje systematycznie i z uporem. Opowieść Ewy i Rafiqa o życiu w zamknięciu i izolacji ma swój bardzo matematyczny wymiar. Ich swobodę poruszania się uniemożliwiają 32 izraelskie bariery - checkpointy, blokady drogowe, nasypy, bramy. Wokół ich małego miasteczka wyrosło 17 nielegalnych izraelskich osiedli oraz liczne samowolne przyczółki rozsiane po całym województwie betlejemskim. Zamieszkuje je blisko 92 tysiące osadników. - Kiedyś oglądaliśmy je z daleka, na okolicznych wzgórzach. Dziś podeszły pod samo Betlejem - głos Ewy nie tchnie nadzieją. - Czasem tylko kilka metrów, no i oczywiście mur, dzieli nas od osadników - mówi. Jednym z nich jest obecny izraelski minister spraw zagranicznych, Avigdor Liberman - oficjalny mieszkaniec położonego na zachód od Betlejem nielegalnego osiedla Noqdim.
Mur niezgody
Betlejem i przylegające do niego palestyńskie Bejt Sahur, Bejt Dżala, Waladża, Battir, Ładi Fukin, Dżaba, Nahhalin, Artas i Al-Chadr straciły dwie trzeci swoich ziem. Anektował je mur. Rząd Izraela nazywa go Murem Bezpieczeństwa, Palestyńczycy - Murem Apartheidu, Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości jeszcze w 2004 uznał go za nielegalną konstrukcję, którą Izrael powinien niezwłocznie usunąć. Niektóre z tych wsi i miasteczek straciły połowę swej ziemi, inne trzy czwarte. Bejt Sahur zostało pozbawione swych gai oliwnych. Zostały po drugiej stronie. Kiedyś, podczas świąt Bożego Narodzenia Palestyńczycy z Betlejem witali przybywającego do nich łacińskiego patriarchę na drodze z Jerozolimy. Dziś oczekują go w środku - przy bramie. Mur poważnie utrudnia im obchody wszystkich świąt. Chrześcijanie z Betlejem nie mogą modlić się w Jerozolimie, tym z Jerozolimy bardzo trudno jest dostać się do miasta, w którym, jak wierzą, przyszedł na świat Jezus.
Trzy lata temu, latem, staliśmy z Rafiqiem na wzniesieniu w Betlejem. Patrzyliśmy na rosnące na pobliskim wzgórzu izraelskie osiedle Har Homa. - Jeszcze trochę i to ono przejmie przybywających do nas pielgrzymów i turystów. Będą tam nocować, stołować się, kupować pamiątki, a do Betlejem przyjeżdżać na godzinę, może dwie - mówił. Dziś jego posępna - jak się wówczas jeszcze wydawało niemożliwa - wizja ziściła się w pełni. Turystów przywozi specjalny autobus. Ich czas jest ściśle zaplanowany: Stare Miasto, główny plac, Kościół i Grota Narodzenia Pańskiego… i z powrotem autobusem do izraelskich hoteli, restauracji, izraelskich sklepów pełnych betlejemskich pamiątek. Palestyńskie sklepy z pamiątkami, restauracje i hotele świecą pustkami. Wiele z nich zostało zamkniętych. Kiedyś turystyka była głównym zajęciem Betlejemczyków, dziś co raz trudniej o odwiedzających. Kiedyś było tu tętniące życiem, otwarte miasteczko. Dziś jest bieda, bezruch i izolacja.
Przepustka do... życia
Z Ewą w sklepie z niechcianymi przez europejskich turystów pamiątkami, różańcami i krzyżykami z drzewa oliwnego, lokalną ceramiką, ręcznie zdobionymi tradycyjnym palestyńskim haftem portfelikami i torebkami pracuje Omar. Ma raka z przerzutami. Od kilku miesięcy czeka na przepustkę wyjazdową z Betlejem. Na początku roku zgodził się go przyjąć szpital w Ammanie. Przepustka nie przychodzi, bo Omar dwadzieścia lat wcześniej, jako nastolatek, rzucał kamieniami w izraelskie wojsko. Odwołuje się. Czeka. W Betlejem nie ma szpitala, który mógłby mu pomóc. Być może jest już nawet za późno, ale Omar kurczowo trzyma się myśli o Ammanie. Przepustka w końcu przyjdzie...
Ewa też aplikowała o przepustkę, żeby chociaż zaczerpnąć innego powietrza we Wschodniej Jerozolimie. Kupić dzieciom coś ładnego. Od czterech lat nie wyjeżdża poza Betlejem. - To nic. Są tacy co od kilkunastu lat nie wystawili stąd nosa - mówi. Zakupy zrobi w Polsce, gdy pojedzie odwiedzić siostrę. Wzdycha na samo wspomnienie. Ich ostatnia podróż do Polski zaczęła się o trzeciej na ranem. Cztery godziny później, przekraczając kolejne punkty kontrolne, dotarli do oddalonego o zaledwie 35 kilometrów Jerycha. Co checkpoint to czekanie, sprawdzanie dokumentów, czasem przesłuchania. Potem kolejka do autobusu do Ammanu. Czeka kilkaset osób, autobus jest w stanie zabrać kilkadziesiąt. Wsiedli do pierwszego, który podjechał. O piątej po południu byli w Ammanie. Tam był już inny, wolny świat i samolot do Polski. Ich Betlejem dusi się w zamknięciu.
Magda Qandil specjalnie dla Wirtualnej Polski