"Tak mi dopomóż Bóg". W USA ważne jest, który to bóg© Getty Images

"Tak mi dopomóż Bóg". W USA ważne jest, który to bóg

20 stycznia 2021

W kraju, w którym ufność Bogu deklarowana jest na banknotach, a religijna prawica mimo sekularyzacji wciąż ma ogromne wpływy polityczne, wygrał kandydat, który zdołał uszczknąć drugiemu kilka procent z najważniejszej religijnej bazy wyborców.

Jest wiosna 1980 r. Młody, bo zaledwie 37-letni Joe Biden uchodzi za wschodzącą gwiazdę Demokratów. Ambicji prezydenckich nie skrywa od wczesnych lat kariery politycznej. W dodatku jest katolikiem, a tzw. ‘katolicki głos’ to trudny do przecenienia atut. Mimo że USA to kraj ukształtowany głównie przez protestantyzm, w trudnym do ogarnięcia bogactwie wielu wyznań i tradycji pobożnościowych największą wspólnotą wyznaniową w USA jest jednak Kościół rzymskokatolicki.

Przez wieki na katolików w USA patrzono podejrzliwie w obawie, że posłuszeństwo wobec papiestwa przedkładają nad miłość do ojczyzny. Dla polityków oznaczało to tłumaczenie się, na ile w swoich decyzjach są samodzielnymi bytami, a na ile odbiorcami watykańskich dyrektyw. Ten argument wykorzystywali cynicznie nie tylko liderzy Ku Klux Klanu, który był również narzędziem do prześladowania amerykańskich katolików, ale też politycy – niezależnie od tego, czy byli republikanami czy demokratami. Z takimi też uprzedzeniami musiał się mierzyć J. F. Kennedy, pierwszy prezydent katolik w historii kraju.

Wróćmy jednak do kwietnia 1980 r.

W niewielkim pomieszczeniu odbywa się spotkanie senatora Bidena z papieżem Janem Pawłem II.

Obraz
© United States Congress | Office of Senator Joe Biden (D - Delaware)

Ma to być krótka, kurtuazyjna rozmowa jednego katolika z drugim. Jednak przeradza się w dość długą, bo aż 45-minutową pogawędkę. Co chwilę do pokoju wchodzą watykańscy kurialiści, dając do zrozumienia, że na papieża już czas i trzeba odhaczyć kolejny punkt programu. Jan Paweł II jednak odpędza współpracowników. Jest żywo zainteresowany rozmową z młodym senatorem. A ta dotyczyła Ameryki Łacińskiej i sytuacji w Europie Wschodniej.

Biden jest wówczas członkiem senackiej komisji zajmującej się polityką zagraniczną. Jak każdy katolik, przejęty jest spotkaniem z papieżem, jednak nie wykonuje gestu, z którego znani są choćby polscy politycy. Jak się później okazuje, Biden skorzystał z rady matki:

Nie waż się całować jego pierścienia

W USA i poza nimi nie brakuje katolików, którzy przekonują, że Biden to właściwie katolik malowany, taki na niby, na pokaz, niezbyt poważnie traktujący kościelne dogmaty. Sam Biden przyznaje w jednej z książek, że w równym stopniu jest katolikiem kulturowym, co teologicznym. – Mój pomysł na siebie, rodzinę, wspólnotę, szerszy świat pochodzi wprost z mojej religii. Chodzi nie tyle o Biblię, błogosławieństwa z kazania na Górze, dekalog, sakramenty czy modlitwy, których się nauczyłem. To kultura.

A jednak ów kulturowo-teologiczny katolicyzm stawiany w kontrze do ostentacyjnej religijności pozostawia w życiu i karierze politycznej Bidena wyraźne ślady. Gdy w wypadku samochodowym giną jego pierwsza żona i córeczka, znajduje pocieszenie właśnie w wierze. To jego katolicka tożsamość pomaga mu przetrwać mroki żałoby. Tak samo dzieje się, gdy parę lat temu na nowotwór umiera syn polityka – temat ten był zresztą przedmiotem dyskusji między Bidenem a papieżem Franciszkiem, gdy spotkali się w Watykanie. Papież wyraźnie był zadowolony ze spotkania z Bidenem, czego nie da się powiedzieć o sztywnej audiencji z Trumpem.

Jaki jest katolicyzm Bidena? Jednocześnie odważny, zaangażowany, ale i dyskretny. Podczas prawyborów w Partii Demokratycznej, jeden ze zdecydowanie młodszych konkurentów Bidena opisał bez jakichkolwiek uszczypliwości sytuację tuż przed debatą. Zanim kandydaci wyszli na scenę, by powalczyć o nominację partii, Biden trzymał w ręku różaniec i modlił się. Przed wejściem na scenę dyskretnie go schował.

Obraz
© Getty Images | Drew Angerer

Na skrzydłach orła

Już po wyborach, gdy Donald Trump, który do dziś nie uznał swojej przegranej, poszedł grać w niedzielę w golfa, Biden, jak co niedziela, udał się na mszę. Główne stancje telewizyjne – CNN, NBC i ABC – ogłosiły zwycięstwo Bidena i transmitowały na żywo jego przemówienie z Delaware, a prezydent-elekt naszpikował swoje przemówienie akcentami religijnymi i pojednawczymi.

Jednym z nich było zacytowanie znanej w Ameryce pieśni katolickiej śpiewanej także w kościołach protestanckich – On Eagle’s Wings (Na skrzydłach orła), napisanej przez współczesnego kompozytora ks. Michaela Joncasa. Pieśń mówi o bezpieczeństwie i Bożej opiece w trudnych chwilach, śpiewana jest – co ciekawe – często na pogrzebach (np. na pogrzebie Luciano Pavarottiego), a oparto ją na motywach biblijnych z Księgi Psalmów, Księgi Wyjścia i Ewangelii św. Mateusza. Podczas przemówienia Biden podkreślił, że ta pieśń pomogła mu podczas kryzysu, gdy w 2015 roku na raka mózgu zmarł jego najstarszy syn, wspomniany już Beau Biden (z pierwszego małżeństwa).

Wiara Bidena jest mocno zakorzeniona w specyfice amerykańskiego katolicyzmu. Nie brakuje tam radykałów, jednak przestrzenią, która ukształtowała Bidena, jest katolicyzm zaangażowany w walkę o środowisko naturalne, prawa mniejszości, sprawiedliwość społeczną i prawa kobiet. Twarzą tego katolicyzmu, w którym bardzo silny jest element aktywności proobywatelskiej i społecznej, są amerykańskie zakonnice, nieraz poruszające się na granicy ortodoksji – przynajmniej z perspektywy Watykanu. Podczas pontyfikatu Benedykta XVI doszło do ostrej konfrontacji. Stolica Apostolska próbowała narzucić zakonnicom kontrolę biskupów nad ich organizacją i działalnością społeczną. Kongregacja Nauki Wiary zarzucała im m.in., że więcej czasu spędzają na walce z biedą niż eksponowaniu tematów antyaborcyjnych czy sprzeciwianiu się małżeństwom jednopłciowym. Nikogo więc nie zdziwił apel Joe Bidena, wychowanego przez zakonnice, do papieża Benedykta XVI: Proszę zostawić zakonnice w spokoju!

Obraz
© Getty Images | Drew Angerer

Spór ostatecznie zażegnano za pontyfikatu Franciszka.

Sztab Donalda Trumpa zaangażował spore środki, aby przekonać religijnych wyborców, że Biden jest nie tylko marnym katolikiem, ale i wrogiem Boga, ba, wysłannikiem szatana, który chce pozbawić Amerykę największych świętości – prawa do posiadania broni i wolności religijnej.

Grzeszny Mesjasz Trump i ewangelikalni

Choć Trump nie jest osobą religijną i bardzo daleki jest od obrazu moralnego patriarchy narodu (kilkukrotny rozwodnik, nie uczęszcza do kościoła), to zarówno w 2016, jak i w 2020 roku mógł liczyć na gigantyczne wsparcie środowisk ewangelikalnych, głównie białych.

Ewangelikalni (evangelicals, nie mylić z ‘ewangelikami’) to najszybciej rozwijający się nurt protestantyzmu na świecie, przekraczający granice wyznaniowe. Dla ewangelikalnych chrześcijan kluczowe jest osobiste przeżywanie wiary, często, choć nie zawsze, o charakterze charyzmatycznym. Wyraża się ono przede wszystkim w "narodzeniu na nowo" ("born again"), doświadczeniu „duchowego odrodzenia”, na skutek osobistego nawrócenia. Dla ewangelikalnych protestantów nie są aż tak istotne różnice wyznaniowe między poszczególnymi kościołami, ale wiara w nieomylność Pisma Świętego, tzw. tradycyjne rozumienie małżeństwa, rodziny i etyki seksualnej. Zorganizowani są zarówno w małych, niezależnych wspólnotach o charakterze lokalnym bądź regionalnym, jak i we wpływowych, ponadnarodowych strukturach.

Obraz
© Getty Images | Scott McIntyre, The Washington Post

Liderzy kościołów i wspólnot ewangelikalnych funkcjonują w bardzo różny sposób – czasami są to lokalni dystyngowani kaznodzieje spotykający się w pubach i niewielkich salach, czasem teologicznie wyedukowani i doskonale czujący potęgę mediów manipulatorzy - teleewangeliści, którzy mogą pociągać za sobą masy, a przy okazji zarabiać miliony dolarów na sprzedaży właściwie wszystkiego począwszy od świętych olejków, a skończywszy na obietnicy wzbogacenia się, a nawet zbawienia. Są też liderzy tzw. mega-kościołów, w których każde nabożeństwo to nie tylko charyzmatyczna ekstaza połączona z uzdrowieniami i spazmatycznymi modlitwami, ale jedno wielkie wydarzenie medialne.

Do tego dochodzą rektorzy wpływowych uczelni, kadrowych kuźni religijnej prawicy, których wychowankowie obecni są na wszystkich szczeblach władzy – w policji, sądach, prokuraturach, a przede wszystkim na Kapitolu i w Białym Domu.

To, co ich wszystkich łączy, to także przekonanie o powinności ewangelizacji. Każdy ewangelikalny protestant będzie podejmował działania misyjne, polegające na przekonaniu innych do pokuty, nawrócenia rozumianego jako przełom połączony z osobistym wyznaniem Chrystusa.

Choć we wspólnotach ewangelikalnych zdecydowanie przeważa nurt konserwatywny, a momentami wręcz fundamentalistyczny, to jednak ewangelikalizm jest fenomenem bardzo zróżnicowanym, szczególnie w ostatnich latach. Niemałą zasługę ma w tym sam Trump, który doprowadził do polaryzacji religijnej prawicy. Bardzo wyraźnie pokazują to pierwsze badania powyborcze, w których widać, że szczególnie wśród młodego pokolenia ewangelikalnych chrześcijan rośnie grupa ludzi zgorszonych mariażem ewangelikalizmu z trumpizmem za cenę wpływów, finansowych konfitur i wzajemnego drapania się po plecach.

Obraz
© Getty Images | Chip Somodevilla

Jeszcze nigdy w historii USA religijna prawica nie miała tak wielkich wpływów jak właśnie za czasów Trumpa – analizował magazyn Politico. Konserwatywne nominacje sędziów federalnych oraz sędziów Sądu Najwyższego, wspieranie lobby pro-life i wiele innych decyzji zapewniły Trumpowi przymykanie oczu przez religijną prawicę na osobistą moralność prezydenta, jego działania w kontekście uchodźców czy uśmiechy w stronę białych supremacjonistów.

Na zmiany w obozie ewangelikalnym wpływają sami wierni. Również dzięki skandalom – począwszy od zdrad małżeńskich, czy jeszcze bardziej medialnych sytuacji, gdy homofob okazuje się sam być homoseksualistą. Przypadek węgierskiego europosła Jozsefa Szajera z Fidesu to może sensacja w warunkach europejskich – w USA takich przypadków było więcej i to w najbliższym otoczeniu najzagorzalszych sojuszników Trumpa.

Mowa choćby o b. prezydencie Liberty University Jerrym Falwellu Jr. Jeszcze podczas kampanii wyborczej wybuchł skandal z nim w roli głównej. Zaczął się od rozpiętego rozporka na zdjęciu, a skończył na informacji, że Falwell przypatrywał się zabawom seksualnym swojej żony z młodym mężczyzną, który w jego posiadłości czyścił baseny.

Obraz
© Getty Images | Alex Wong

W 2016 roku 80% białych chrześcijan, należących do wspólnot ewangelikalnych, głosowało na Trumpa. Cztery lata później już 76% - wydawałoby się, że strata 4% przy tak rekordowej liczbie głosów oddanych na Trumpa to naprawdę niewiele, a jednak… Biden zdobył 5 milionów głosów więcej i ekspertyzy przed- i powyborcze pokazały, że udało mu się to, czego nie była w stanie zrobić Hillary Clinton cztery lata wcześniej – zdobyć szerokie spektrum religijnych głosów i przełamać hossę Trumpa wśród ewangelikalnych chrześcijan.

W kluczowych stanach wyniki Bidena wśród ewangelikalnych były kilkakrotnie lepsze od wyników Clinton. Co więcej, Bidenowi udało się prześcignąć Trumpa w niektórych hrabstwach, które tradycyjnie głosowały na Republikanów, a te głosy - dodane do ogromnej fali poparcia w metropoliach nawet swing states, czyli tych stanów, które nie mają ugruntowanej od lat przewagi jednej z partii - przechyliły szalę zwycięstwa w Georgii, Pensylwanii czy Wisconsin.

W 2016 roku Clinton założyła, że Wisconsin i tak będzie ‘niebieskie’ i potraktowała ten stan w kampanii po macoszemu. Skutki były opłakane. Biden odrobił jej lekcję. W luterańskim Kościele Łaski w Kenosha zorganizował nawet spotkanie z miejscowymi liderami religijnymi, na które przybyli również zniechęceni Trumpem ewangelikalni liderzy i tam mówił o 400-letnim grzechu pierworodnym Ameryki – niewolnictwie i rasizmie. Podczas gdy Trump krzyczał „law and order”, puszczając oko do radykalnej prawicy, bojówek paramilitarnych i najbardziej konserwatywnych kaznodziejów, Biden – niedługo po kolejnym przykładzie przemocy policji wobec czarnego Amerykanina - mówił o przebaczeniu i pojednaniu.

Ekipa kampanijna prezydenta-elekta poświęciła wiele energii na sprawy religijne. Trump mógł odziewać się w szaty obrońcy chrześcijaństwa, wykorzystując swoje koneksje z ewangelikalnymi protestantami. Sztab Bidena stworzył specjalną stronę internetową podkreślającą związki Demokraty z religią. To dla poparcia Bidena powstała koalicja wpływowych duchownych różnych wyznań i religii. Nad wszystkim czuwali specjaliści, w tym przede wszystkim Josh Dickson, były republikanin i jednocześnie ewangelikał, czy Michael Wear, były doradca ds. religii prezydenta Baracka Obamy, który na łamach New York Times'a tłumaczył religijny zwrot u części ewangelikałów.

W walce o reelekcję Trumpa wspierał jego wiceprezydent Mike Pence, były katolik obecnie związany z protestantyzmem ewangelikalnym. Pence jest właściwie tym, kim Trump nigdy nie był i nie chciał być – wzorcowym przykładem chrześcijańskiego polityka.

Obraz
© Getty Images | Win McNamee

Trump-pomazaniec jak perski król

Paradoks tkwi jednak w tym, że im bardziej walka wyborcza stawała się bezwzględna, brutalna w słowach i czynach, i im więcej oskarżeń kierowano pod adresem Trumpa, tym bardziej religijna prawica usztywniała się w swoim poparciu dla ekscentrycznego prezydenta. Oprócz wspomnianego tłumaczenia się aborcją czy sprzeciwem wobec LGBT (choć sam Trump nie uchodził za konserwatystę w tej materii), porównywali Trumpa (sic!) do pogańskich królów Starego Testamentu, którzy w tajemniczy sposób stawali się pomocnikami Boga i ostatecznie przyczynili się do powrotu Żydów z niewoli babilońskiej do Ziemi Obiecanej.

Chodzi o perskiego króla Cyrusa II Wielkiego, który kilkakrotnie pojawia się w Biblii, nazywany jest nawet Bożym posłańcem, ba pomazańcem, i któremu Pismo, co historycznie jest dyskutowane, przypisuje umożliwienie Żydom powrotu do Ziemi Obiecanej z Niewoli Babilońskiej: „Tak mówi Pan do swojego pomazańca, do Cyrusa, którego mocno ujął za prawicę, aby przed nim ukorzyć narody, odpiąć broń od pasów królów, aby tak otworzyć przed nim drzwi i by bramy się nie zamknęły.” (Izajasz 45,1 – przekł. Biblia Ekumeniczna). To właśnie to porównanie Trumpa z Cyrusem pokazywało, że boski posłaniec nie musi być idealny, a nawet nie musi podzielać wiary chrześcijańskiej, aby realizować Boże zamiary. I to przekonuje do dziś wielu ewangelikalnych protestantów i katolików. To też po części tłumaczy frenetyczne reakcje tłumów na wiecach Trumpa jak choćby ten waszyngtoński w dniu zatwierdzenia głosów elektorskich, który przerodził się w szturm na Kapitol.

Jak bogini szczęścia

Postawienie przez Bidena na Kamalę Harris jako kandydatkę na wiceprezydentkę USA było strzałem w dziesiątkę także w aspekcie religijnym. Łatwo poszły w niepamięć zaszłości z walki prekampanijnej (Harris oskarżyła Bidena o ukryty rasizm), gdy na szali leżały atuty takie jak ten, że Harris będzie nie tylko pierwszą kobietą wiceprezydentką USA, ale łączącą tak wiele tradycji i doświadczeń religijnych. Senatorka Harris pochodzi z hinduistyczno-chrześcijańskiej rodziny. Jej matka, dr Shyamala Gopalan, była wychowywana w hinduizmie, a pochodzący z Jamajki ojciec Donald Harris był protestantem. Imię ‘Kamala’ oznaczające kwiat lotosu jest też inną wersją imienia hinduistycznej bogini szczęścia – Lakszmi.

Rodzice przyszłej wiceprezydentki rozwiedli się, gdy Kamala miała 7 lat. Uczęszczała głównie na nabożeństwa Kościołów protestanckich – w tym głównie liberalnej gałęzi baptyzmu dla czarnoskórych oraz do Kościoła Bożego, najstarszego wyznania zielonoświątkowego na świecie.

Obraz
© Getty Images | Al Drago

Mówiąc o swojej przynależności wyznaniowej Kamala Harris określa się mianem baptystki (tego wyznania są Jimmy Carter oraz Bill Clinton), a jej mąż Douglas Emhoff jest wyznawcą judaizmu. Podobnie jak w przypadku Bidena, także Harris próbowano zdyskredytować pod względem wyznaniowym, jednak jej wieloreligijne, liberalne i ekumeniczne korzenie bardziej jej pomogły niż zaszkodziły.

Bitwa się nie skończyła

Duet Biden-Harris wygrał wybory, a newralgicznym stanie Georgia Demokraci odbili dwa miejsca w Senacie z rąk Republikanów. Mają większość w obu izbach Kongresu i swojego prezydenta, który będzie miał taki komfort rządzenia, o jakim Barack Obama mógł pomarzyć. Zwycięstwo w Georgii było starannie przygotowane również od strony religijnej.

Partia Demokratyczna wystawiła do wyścigu niezwykle interesujących kandydatów – 33-letniego dziennikarza śledczego Jona Ossoffa (wyznawca judaizmu) oraz dr. Raphaela G. Warnocka, głównego pastora Kościoła Baptystów Ebenezer w Atlancie.

Obraz
© Getty Images | Paras Griffin

Zbór ten został założony w latach 80. XIX wieku, a jego duszpasterzem w 1960 roku został bojownik o prawa obywatelskie Afroamerykanów, pastor Martin Luther King (razem ze swoim ojcem). Urząd ten pełnił do dnia swojej śmierci, gdy został zastrzelony prawicowego zamachowca w Memphis. W tym kościele odbył się również pogrzeb Kinga.

Pastor Warnock nie będzie pierwszym duchownym, który zasiądzie na Kapitolu, ale pierwszym czarnoskórym senatorem ze stanu Georgia. W jego kościele przemawiał b. wiceprezydent Al Gore, zaangażowany w sprawy ekologii, a duchowny wypowiadał błogosławieństwo podczas inauguracji drugiej prezydentury Obamy. Warto podkreślić, że Warnock jest przedstawicielem mniejszości w ruchu ewangelikalnym, która krytycznie podchodzi zarówno do agendy republikanów, jak i samego Trumpa. Oprócz kierowania parafią od lat zaangażowany jest w działania społeczne, szczególnie na rzecz środowiska naturalnego i praw człowieka. Oba te czynniki – zaangażowanie obywatelskie i służba w „zborze Kinga” pomogły mu wygrać. Tak właśnie w USA religia przekłada się na politykę.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (10)