Tak islamiści zdobywają posłuch w Syrii? W przyszłości to może zaważyć nie tylko na losach regionu
• Eksperci ostrzegają, że syryjscy islamiści może i zerwali z Al-Kaidą, ale nie jej ideologią
• Tymczasem to właśnie dżihadystyczni rebelianci zyskali posłuch dzięki walkom w Aleppo
• Podczas wciąż trwającej bitwy w oczach Syryjczyków stracił z kolei Zachód
• To może mieć poważne konsekwencje dla całej Syrii, ale w przyszłości i dla świata
Trwające w Aleppo walki między wspieranymi przez Rosją siłami lojalnymi wobec Baszara al-Asada a przeciwnikami reżimu mogą się okazać nie tylko rozstrzygającą bitwą o drugie co do wielkości, choć dziś potwornie zniszczone, miasto w Syrii. To także ważne starcie - jak zauważa "Foreign Policy" - o serca i dusze Syryjczyków z północy kraju. A eksperci nie mają wątpliwości, że na razie wygrywają je islamiści. To, że poza Państwem Islamskim ich najbardziej radykalne ugrupowanie - Front Al-Nusra - zerwał formalny sojusz z Al-Kaidą, nie jest wcale pocieszeniem.
Papierowy rozwód
Choć pod koniec lipca tego roku Nusra zmienił nazwę na Front Fatah asz-Sham i ogłosił, że oddziela się od zwierzchnictwa Al-Kaidy - jak wynika z ocen ekspertów - nadzieje na to, iż oznacza to także wyrzeczenia się radykalnej ideologii, są płonne. Zwłaszcza że rozstanie tych organizacji przypominało raczej rozwód za porozumieniem stron, na którym można w dodatku tylko skorzystać.
- To był chwyt marketingowy, by stworzyć nową markę niesplamioną sojuszem z Al-Kaidą - mówi WP Rafał Ciastoń z Fundacji Amicus Europae. Podobnie "rozstanie" między dżihadystami ocenia dr Łukasz Fyderek, ekspert ds. Bliskiego Wschodu, dodając, że obie organizacje już wcześniej pokazywały, jak sprawnie wykorzystują narzędzia kształtowania ich wizerunku. - Ta zmiana była w znacznym stopniu podyktowana potrzebami politycznymi, które wytworzyły się w ciągu ostatnich miesięcy w północnej Syrii. Front al-Nusra nie odciął się od Al-Kaidy pod presją bombardowań lub z uwagi na zewnętrzną presję ze strony Rosji czy Zachodu, ale dlatego, że związki te utrudniały współpracę militarną i polityczną z pozostałymi ugrupowaniami działającymi w Syrii - tłumaczy ekspert.
Krótko mówiąc, może i marka Al-Kaidy przyniosła Nusrze (czy też Frontowi Fatah asz-Sham) rozgłos, ale stała się też kulą u nogi. Co ciekawe, jej odcięcie wcale nie zostało przyjęte przez organizację, którą dawniej dowodził Osama bin Laden, jako potwarz czy zdrada. Jak opisuje serwis Al-Monitor, obecny numer jeden Al-Kaidy miał nawet oświadczyć, że…"braterstwo islamu jest mocniejsze niż jakiekolwiek organizacyjne powiązania". A właśnie, ideologiczne "braterstwo".
- Trzeba pamiętać, że Al-Kaida sama należy do ugrupowań, które wyznają określoną ideologię, salaficki dżihadyzm. Cele polityczne tych grup, czy Nusry, czy innych sił salafickich walczących w Syrii, są cały czas podobne i wiążą się z wprowadzeniem państwa wyznaniowego, hakimija Allaha - władztwa bożego na ziemi, a środkiem do tego jest święta wojna - mówi dr Fyderek. Jak dodaje, z punktu widzenia Zachodu istotne staje się to, że taki rozłam oznacza, iż salaficcy dżihadyści w Syrii stawiają na razie na walkę na miejscu, "odsuwając w czasie globalny wysiłek, świętą wojnę wykraczającą poza Bliski Wschód". - Jest to jednak dość słabe pocieszenie - dodaje.
Z kolei według Jennifer Cafarella, analityk Instytutu Badań na temat Wojny (ISW), mimo głośnego rozłamu, sama Al-Kaida także jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. Jak oceniła Cafarella na łamach serwisu The Cipher Brief, nie docenia się zagrożenia, jakie wciąż stanowi to ugrupowanie. I to nie tylko w regionie, ale także poza nim. "Al-Kaida nadal zamierza sprowokować i wygrać wojnę przeciw Zachodowi, ale najpierw ma nadzieję na zjednoczenie sunnickiej wspólnoty. Syria jest zapleczem dla przyszłej globalnej kampanii Al-Kaidy" - pisała jeszcze w sierpniu ekspertka.
Walka o serca i umysły
Zresztą, nie tylko Front al-Nusra i Al-Kaida są pod lupą obserwatorów wojny w Syrii. Jak przyznaje Rafał Ciastoń, większość islamistycznych ugrupowań rebelianckich w Syrii ma zbieżne cele, różnią je czasem metody - mniej lub bardziej brutalne - dochodzenia do nich. Z kolei dr Fyderek podkreśla, że wśród syryjskich islamistów widać tarcia między bardziej radykalnymi a umiarkowanymi stronnictwami. Starają się jednak one - jak mówi ekspert - różnicować swój przekaz dla zewnętrznych partnerów, zwłaszcza znad Zatoki Perskiej, by zyskać ich poparcie i nie zrazić retoryką rewolucyjnego dżihadyzmu.
Ale równie ważne co przekaz na zewnątrz jest to, jak grupy te są postrzegane przez samych Syryjczyków. Szczególnie widać to podczas walk w Aleppo. Według niedawnego komentarza magazynu "Foreign Policy" starcia o to syryjskie miasto "stwarzają też rosnące zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych". Wszystko dlatego, że gdy wojska podległe Damaszkowi zamknęły okrążenie wokół Aleppo, a wciąż przebywającym tam 250-350 tys. ludzi zajrzało w oczy widmo poważnego kryzysu humanitarnego, to nie Zachód i USA stały się dla nich bohaterami. Na początku sierpnia pierścień przełamały dwie antyreżimowe koalicje, w tym islamiści z tzw. Armii Podboju, którą tworzą w dużej części przefarbowany Front Al-Nusra i budzące również sporo kontrowersji ugrupowanie Ahrar asz-Szam.
Jak podaje dr Fyderek, liczebnie Front Fatah asz-Szam nie miał wcale przewagi wśród rebeliantów, ale wśród mieszkańców regionu panowało, wyrażane w mediach społecznościowych, przekonanie, że "z uwagi na dobre wyszkolenie i wysokie morale", to oni przeważyli szalę zwycięstwa. - Narracja, która wtedy dominowała i głęboko zapadła w pamięć mieszkańców północnej Syrii, była taka, że Aleppo walczyło cztery lata, a gdy okrążenie się zaciskało i ludzie zaczęli głodować, świat nie zrobił nic. Rosja bombardowała, a Zachód i arabscy sojusznicy nie kiwnęli palcem. To bojownicy, przede wszystkim z Idlib, przedarli się i zwyciężyli - tłumaczy.
Również Ciastoń przyznaje, że islamiści zyskują posłuch w społeczeństwie, choć - jak zastrzega - samo spojrzenie na to, jak reaguje ludność z wyzwalanych spod jarzma ISIS terenów, pokazuje, że "wśród Syryjczyków nie ma jakiegoś zamiłowania do radykalnej wersji islamu".
Z kolei "Foreign Policy" ocenia ostro, że członkowie islamistycznej koalicji dzięki walkom w Aleppo zabezpieczyli sobie miejsca w sercach i umysłach Syryjczyków. Choć te ewentualne sympatie są właśnie wystawiane na poważną próbę, bo bitwa o miasto jeszcze się nie skończyła. Ledwie w poniedziałek ogłoszono, że wojska Asada ponownie zdobyły tereny bazy i akademii wojskowej pod miastem, zamykając drugi raz okrążenie Aleppo.
Amerykański magazyn zwraca uwagę na jeszcze jeden fakt, który - w jego ocenie - może przynieść USA więcej szkody niż pożytku - rozmowy z Rosją, sojusznikiem Asada, na temat wspólnych operacji przeciw dżihadystom. Według "FP" przez negocjacje sunnicka umiarkowana opozycja może odwrócić się od Waszyngtonu w stronę radykałów.
Według Rafała Ciastonia polityka USA sprawia, że zagrożone są także inne sojusze. - Amerykanie próbują grać na kilku fortepianach, zarówno rosyjskim, jak i tureckim, tracąc niestety przy tym najbardziej zlaicyzowanego, wiarygodnego i najcenniejszego sojusznika, jakiego mogą mieć w Syrii, czyli Kurdów. Żadne z państw regionu ani głównych zaangażowanych w konflikt nie jest za tym, by pozycja Kurdów była silna - tłumaczy.
Inaczej ocenia to dr Fyderek, według którego amerykański wizerunek w Syrii jest już tak zły, że rozmowy z Moskwą i tak mu już zwyczajnie niewiele zaszkodzą. - To pokłosie dwóch czynników: sprzeczności i wahań polityki administracji Baracka Obamy, ale też antyamerykańskiej propagandy syryjskiej sączonej przed dekady w głowy Syryjczyków - mówi, wyjaśniając, że USA były jeszcze przed wojną postrzegane jako sojusznik Izraela, który zajmuje od 1967 roku Wzgórza Golan. - Jeśli coś łączy ludzi po obu stronach barykady, czyli proreżimowej i prorewolucyjnej, to jest to niechęć do Ameryki - dodaje.
Tymczasem to, co gotuje się w syryjskim kotle już odbija się czkawką dla Zachodu. A jeśli islamiści zdobędą jeszcze większe uznanie, przyszłość może przynieść coś jeszcze gorszego.