Tajne obrady ws. sił stabilizacyjnych w Iraku
Nie wiadomo, czy środowa konferencja w sprawie skierowania do Iraku międzynarodowych sił stabilizacyjnych będzie miała dalszy ciąg - oświadczył rzecznik brytyjskiego Ministerstwa Obrony Clive Bull.
30.04.2003 | aktual.: 05.05.2003 10:19
Rzecznik nie chciał powiedzieć, czy w czasie spotkania, zaaranżowanego przez brytyjskie dowództwo wojskowe, zapadły jakieś ustalenia. Zastrzegł, że obrady były tajne.
"Nie oczekujemy, że któryś z uczestników spotkania wyjdzie z niego i publicznie oświadczy, że jego kraj począwszy od dnia X udostępni swoje siły w liczbie X na okres X miesięcy" - powiedział Bull.
Brytyjski rzecznik dodał, że "spotkanie jest elementem dialogu, którego celem jest ustalenie, które kraje byłyby zainteresowane udostępnieniem swoich środków, w jakim wymiarze i na jak długo z myślą o ustabilizowaniu sytuacji w Iraku po zakończeniu wojny".
Odmówił podania nazw krajów, które przysłały do Londynu swych przedstawicieli, wyjaśniając jedynie, że są to "wyżsi oficerowie". Nieoficjalne doniesienia mówią o delegacjach z ok. 12 państw.
Ta "supertajna atmosfera" spotkania nie dziwi brytyjskiego eksperta wojskowego Paula Beavera, związanego z prestiżową grupą badawczą i wydawniczą Jane's Defence.
W wypowiedzi dla PAP wskazał, że z utworzeniem sił stabilizacyjnych w Iraku związane są duże trudności praktyczne.
"Najważniejszą sprawą jest zaufanie, a tego Amerykanie nie budzą wśród Irakijczyków. Bez tego nie da się realizować misji pokojowych. Amerykanie nie mają ani doświadczenia, ani odpowiedniego nastawienia, ponieważ zasadniczo są produktem rewolwerowej subkultury Dzikiego Zachodu" - powiedział ekspert.
Europejczycy, jego zdaniem, są lepsi. "Wystarczy spojrzeć na to, jak zachowują się Amerykanie i Europejczycy przy pełnieniu misji pokojowych w różnych krajach. Ci pierwsi mają obsesję na punkcie własnego bezpieczeństwa i w odróżnieniu od Europejczyków rzadko wysiadają z pojazdów, nie zdejmują hełmów i nie patrolują ulic w kilkuosobowych patrolach" - wyjaśnił.
W ocenie Beavera, przy kompletowaniu sił pokojowych dla Iraku przydatne mogą okazać się doświadczenia afgańskie, gdzie zagranicznych żołnierzy dobierano pod kątem ich wyczulenia na lokalną specyfikę etniczną i religijną.
"Do Iraku nie można skierować żołnierzy, którzy nie widzą różnicy między szyitami i sunnitami albo między Arabem i Kurdem" - podkreślił Paul Beaver.
Wyraził obawę, że polskie siły stabilizacyjne w Iraku mogą być negatywnie odbierane przez arabską opinię publiczną, ponieważ Polacy są postrzegani jako katolicy, a sama Polska jako kraj silnie proamerykański.
"Polska powinna mieć się na baczności, by nie była postrzegana w świecie arabskim jako chrześcijański sojusznik Ameryki. Ponadto, zważywszy na papieża-Polaka, może to jej przynieść złą prasę w świecie arabskim" - ostrzega.
Beaver jest przekonany, że Amerykanie będą musieli wziąć na siebie znaczną część kosztów związanych z operacjami sił stabilizacyjnych w Iraku.
Polska zadeklarowała gotowość udziału w międzynarodowych siłach stabilizacyjnych w Iraku, uzależniając stopień zaangażowania od finansowego wsparcia ze strony USA.
Według amerykańskiej prasy, na siły stabilizacyjne złożyłyby się dwie dywizje (łącznie ok. 20-25 tys. żołnierzy), a Polacy mieliby dowodzić jedną z nich.
Polskę na spotkaniu w Londynie reprezentuje zastępca dowódcy sił lądowych Wojska Polskiego gen. Andrzej Tyszkiewicz. (an)