Tajemnicza czaszka wyłowiona z Wisły. Śledczy ujawniają
Śledczy ujawnili nowe informacje na temat czaszki, którą znaleziono latem w Wiśle. Z wody wyłowił ją ojciec zaginionego Krzysztofa Dymińskiego. Wbrew pierwszym informacjom, nie należała do małego dziecka.
Sprawa dotyczy wydarzeń z 28 sierpnia tego roku. Daniel Dymiński wyłowił czaszkę z Wisły, przy wysepce na Tarchominie w Warszawie.
- Była w piasku, przysypana ziemią, pod dnem, które tego dnia w tym miejscu znajdowało się 5 cm od lustra rzeki. Gdy ta obniża swój poziom, woda odkrywa przestrzenie, których nie widać przez lata. W mojej ocenie znaleziona czaszka to czaszka dziecka, jest mała -tak mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" ojciec zaginionego Krzysztofa Dymińskiego.
Mężczyzna od roku pływa po Wiśle w poszukiwaniu swojego syna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czaszka dorosłego mężczyzny
Śledczy chcieli pobrać materiał genetyczny i porównać go z należącymi do osób, figurujących w rejestrze zaginionych. Od początku podejrzewano jednak, że to nie była czaszka Krzysztofa Dymińskiego.
- W sekcji zwłok brali udział lekarz i antropolog. Według ich wstępnej opinii czaszka należała do około 50-letniego mężczyzny i mogła znajdować się w tym miejscu od co najmniej 70 lat. Na pełną przyjdzie nam jeszcze zaczekać - przekazał teraz "GW" Norbert Woliński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
Mało prawdopodobne jest, aby śledczym udało się ustalić tożsamość zmarłego mężczyzny. Specjaliści nie mogli pobrać materiału genetycznego, który pozwoliłby na wykonanie badań DNA. - Niestety, nie pozwolił na to stan czaszki - dodał prokurator Woliński.
Źródło: Gazeta Wyborcza/WP