PolitykaTajemnica amerykańskiej tożsamości

Tajemnica amerykańskiej tożsamości

Amerykanie bardzo mocno cenią sobie wolność i porządek. Przyzwyczaili się do tego, że to społeczność ustala reguły zachowania. Są na przykład osiedla, w których nie można mieszkać z dziećmi, bo mieszkańcy tak ustalili – o tym, jak wygląda amerykańska rzeczywistość i czym różnią się między sobą poszczególne stany, opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską prof. Bohdan Szklarski z Ośrodka Studiów Amerykańskich i Instytutu Studiów Politycznych PAN. Ekspert zdradza m.in. tajemnice obwoźnych kramów z bronią i największe „dziwactwa” prawne. Odpowiada też na pytanie o zasadnicze różnice w mentalności Polaków i Amerykanów.

Tajemnica amerykańskiej tożsamości
Źródło zdjęć: © PAP / Photoshot
Anna Kalocińska

27.05.2011 | aktual.: 30.05.2011 08:29

WP: Anna Kalocińska: Obserwuję Amerykę i widzę, jak bardzo kraj ten jest zróżnicowany pod względem prawnym i obyczajowym. Począwszy od stosowania kary śmierci i dostępu do broni, poprzez łatwość zawierania małżeństw czy odmienne w poszczególnych stanach wysokości mandatów. Skąd tak wiele różnic?

Prof. Bohdan Szklarski: - Dzisiejszą Amerykę tak naprawdę utworzyło w XVIII wieku trzynaście kolonii (m.in. Georgia, Maryland, Karolina Północna i Południowa ), do których dochodziły nowe, stopniowo przekształcając się w 50 stanów. Jednak każdy z tych regionów, zanim został przyjęty do unii, posiadał już własną tożsamość i zwyczaje. To w dużej mierze zależało od tego, kto zasiedlał dane tereny; na przykład Nowa Anglia dokąd uciekano przed prześladowaniami religijnymi, ustanowiła w XVIII wieku system polityczny podobny do dzisiejszej teokracji irańskiej, co nie przeszkodziło jej potem stać się kolebką amerykańskiej rewolucji, a dziś jest ostoją poglądów lewicowych.

WP: Czyli jak jeździmy do Stanów to obcujemy z pięćdziesięcioma różnymi kulturami?

- Mówi się o sześciu narodach amerykańskich, to znaczy Nowej Anglii, południu, regionie wielkich równin (obszary rolnicze) oraz środkowym, południowym i północnym zachodzie. Jednak tak naprawdę to pod względem kulturowym zasadniczo różnią się od siebie południe, Nowa Anglia, środkowy zachód i stany górskie. Do tego dodałbym jeszcze Kalifornię, będącą zupełną indywidualnością spośród wszystkich stanów.

WP: Te zasadnicze różnice między północą a południem, to…?

- Jest wiele paraleli między południem Ameryki – czyli takimi stanami jak Alabama, Georgia czy Louisiana - a Polską, często postrzeganą jako stłamszoną przez sąsiadów (Niemcy czy Rosję) oraz przymuszaną do różnych zachowań. Tak samo południe, które ma za sobą doświadczenie wojny secesyjnej, wciąż widzi siebie jako odmienne od północy, czyli bogatszej i bardziej prężnej gospodarczo części Stanów.

WP: Pod względem kulturowym szukałabym więc Polski na południu Stanów.

- Takie porównanie nie ma sensu. Tworzymy jedno, co najwyżej sklejone z trzech części zaborczych, państwo. Tymczasem Ameryka ma tych części pięćdziesiąt i każde z własną konstytucją, działające na ustanowionych przez siebie prawach, które przyłączyło się do całości w odmiennym momencie historycznym. Większe jest więc podobieństwo Stanów Zjednoczonych do Unii Europejskiej niż do Polski.

WP: Z jakimi spotkał się pan przypadkami świadomego wykorzystywania różnic kulturowo-prawnych przez Amerykanów? Bo na pewno je wykorzystują…

- Amerykanie, w przeciwieństwie do Polaków, nie kombinują. Nie ma u nich myślenia, że na przykład pojadę do Alabamy i tam otworzę firmę, bo dla biedniejszych są tam ulgi podatkowe wspierające drobne hotelarstwo, podczas gdy sam dalej będę mieszkał w Nowym Jorku. Oczywiście, jeśli by mnie pani spytała, czy Amerykanin przeprowadziłby się do innej dzielnicy tylko po to, żeby dziecko chodziło do lepszej szkoły, to odpowiedziałbym, że jak najbardziej. Ale jak otworzą biznes w innym stanie, to po prostu się do niego przeniosą i nie będą mieli z tym żadnego problemu.

WP: Ale perspektywa, że w różnych stanach różnice między obowiązującym podatkiem od zakupu, tzw. sales tax, są drastycznie różne, przyzna pan, może być już dla niektórych Amerykanów kusząca. Tym bardziej, że poszczególne stany same ustalają listy towarów zwolnionych z tego podatku.

- Faktycznie w Stanach nie ma jednego ogólnonarodowego podatku. Jednak te różnice między obowiązującymi procentami są na tyle małe, że nikt tego nie wykorzystuje. Tym bardziej, że zwykle obwarowane są dodatkowymi przepisami. Jeśli więc kupię samochód w innym stanie, bo tam podatek wynosi 7%, a w moim 8,5%, to już przy rejestracji każą mi dopłacić te półtora procent. To się tyczy wszystkich dóbr luksusowych. Jednak nawet gdyby tych przepisów nie było, to żadnemu Amerykaninowi nie przyszłoby do głowy, żeby kombinować. Mieszkałem wielokrotnie na granicy różnych stanów i nie spotkałem się z przypadkiem wypraw poza granicę danego stanu tylko dlatego że tam można było taniej zrobić zakupy. Takiego szukania okazji po prostu nie ma.

WP: Ameryka jest jednym z najbogatszych i najlepiej rozwiniętych krajów, a mimo to wciąż kultywuje szereg archaizmów prawnych. Słyszałam na przykład, że w Sacco w Missouri kobiety nie mogą nosić kapeluszy, które mogłyby przerazić dzieci.

- Prawo zwyczajowe, precedensowe, powstaje niejako w odpowiedzi na zapotrzebowanie chwili, ale już następna ustawa uzupełnia poprzednią, a nowsza wchodzi do uzusu choć ta „stara” teoretycznie dalej obowiązuje. Bardzo wiele zależy od rozsądku sędziego któremu przyjdzie rozstrzygać konkretny spór. Jeżeli więc ktoś chciałby wykorzystać przepis o kapeluszach, które straszą, to oczywiście może to zrobić dla sensacji, żeby zastraszyć starszą panią, która idzie w kapeluszu z lisa, ale sędzia i tak orzeknie, że to prawo już dawno jest po prostu martwym przepisem.

WP: A z tych obowiązujących, z jakimi spotkał się pan „dziwactwami”?

- W New Hampshire są gminy, tzw. dry country, czyli suche, gdzie nie można kupić alkoholu, przy czym kilka kilometrów dalej już jest mokra, tzw. wet country, gdzie dostęp do niego jest swobodny. To wszystko w ramach jednego stanu. Widocznie w niektórych miejscach władze lokalne orzekły, że chcą chronić dzieci przed dostępem do alkoholu i wprowadziły zakaz sprzedaży, a w innych nie. Jak więc ktoś chce się napić, to musi wsiąść w samochód i pojechać do sąsiedniej gminy.

WP: Skąd taka determinacja?

- Amerykanie bardzo mocno cenią sobie wolność i porządek. Są przyzwyczajeni do tego, że to społeczność ustala reguły zachowania. Są na przykład osiedla, w których nie można mieszkać z dziećmi, bo mieszkańcy tak ustalili. Jak komuś się urodzi, to będzie musiał się przeprowadzić. Obowiązują też bardzo szczegółowe przepisy dotyczące na przykład tego, czy można grillować w ogródku, czy śmieci powinny być zebrane na kupkę przed domem czy z tyłu, jak długo mogą się zachowywać głośno przesiadujący u nas goście… Oczywiście z naszej perspektywy wygląda to trochę jak „totalitaryzm”, ale dla nich są to zwykłe regulacje dostępne w regulaminach mieszkańców. WP: Zdarza się, że donoszą na siebie?

- U nich takiego myślenia w ogóle nie ma. Skoro nie wolno czegoś robić to nie wolno i tyle. Gdyby więc nie sprzątała pani kup po swoim psie, to żaden Amerykanin nie miałby problemu, żeby powiedzieć o tym podczas zebrania. Nikt zresztą nie nazwałby tego donosicielstwem, ale dbałością o przestrzeń publiczną. Ponieważ dotyczy to reguł i porządku, który wspólnie ustanowiliśmy. Jeśli więc nam się nie podobają, to najlepiej jest się po prostu wyprowadzić.

Inną cechą amerykańskiego społeczeństwa jest też wybieralność. Wiele funkcji – począwszy od sędziów i szeryfów, a skończywszy na kuratorach – nie pochodzi z mianowania. Nam nie przyszłoby do głowy, żeby wybierać lokalnego dzielnicowego, a w Stanach jest to normalne. Ponieważ władza w Ameryce jest zdecentralizowana, więc zajmowanie się polityką nie polega na zajmowaniu się sprawami, czy chcemy gaz łupkowy czy nie. Tę decyzję podejmuje Waszyngton. Naszą sprawą jest to, czy będziemy mieć oświetlenie wzdłuż głównej ulicy w mieście wymienione czy też nie.

WP: Amerykanów coraz mocniej dzieli jednak kara śmierci. Obecnie nie obowiązuje ona aż w szesnastu stanach. Jakie tendencje sprawiają, że społeczna akceptacja w tym zakresie jest coraz mniejsza?

- Stany, w których nie obowiązuje kara śmierci, są zwykle zurbanizowane, z wielkomiejską społecznością. W przeciwieństwie do rolniczych, które mają własną długoletnią, nieraz wręcz jakbyśmy powiedzieli dziką, tradycję. Wszystko więc zależy od zasad, którymi kieruje się dana społeczność. Poza tym czwarta poprawka do amerykańskiej konstytucji mówi, że kara nie może być „cruel and unusual”, czyli musi być proporcjonalna do przewinienia. Ponieważ jest to bardzo ogólnikowe stwierdzenie, nie wynika z niego, czy kara śmierci jest dozwolona, czy nie. W jednym stanie uznaje się więc karę śmierci za „proporcjonalną” na przykład do zabójstwa, a w innym nie.

WP: W ubiegłym roku 17 z 46 wszystkich egzekucji było wykonanych w Teksasie. Stan ten wciąż uchodzi za najbardziej restrykcyjny. Dlaczego?

- Przede wszystkim kara śmierci nie ma nic wspólnego z rygoryzmem prawnym. Teksas wiąże się z tradycją dzikiego zachodu, jest tam też silne przywiązanie do sądownictwa. W związku z czym jest wiele przestępstw zagrożonych karą śmierci, ale liczy się na to, że wprawiony prawnik będzie umiał nas wybronić. Ostateczna decyzja należy jednak zawsze do ławy przysięgłych. Nie sądzę też, żeby mieszkańcy Teksasu uważali fakt, że wykonywanych jest tam najwięcej egzekucji, za dyshonor. Po prostu dla nich jest to sposób, jak każdy inny, radzenia sobie z przestępczością.

WP: Gdzie najłatwiej o pistolet?

- Tam, gdzie przez dziesiątki lat broń była wykorzystywana do tego, żeby polować i przetrwać, czyli w stanach środkowego zachodu i górskich oraz na południu.

WP: Trzeba uzasadniać, po co nam broń?

- Nie, nigdzie nie trzeba tego robić. Jednak w 1993 roku prezydent Bill Clinton ustawę ograniczającą dostęp do broni ludziom niezrównoważonym psychicznie oraz byłym skazanym, którzy zostali ubezwłasnowolnieni. Jednym z przepisów, który wprowadza ta ustawa, jest tzw. background check, czyli weryfikacja, czy osoba kupująca bron nie znajduje się na liście osób nie posiadających prawa do jej zakupu. Ale takich osób jest bardzo mało. Zresztą już na przykład w Internecie nie ma takich ograniczeń. Jednak nie wolno sprowadzić broni z innego stanu, bo sprzedaż i przewożenie broni przez granicę jest nielegalne. Ewentualnie można poprosić kogoś z innego stanu, żeby kupił broń dla nas, jednak takich rzeczy się nie praktykuje. Są też miejsca, gdzie można kupić broń wszelkiej maści, tzw. gun show, czyli wędrowne bazary. Szczególnie w górzystych i południowych częściach Stanów takie pokazy odbywają się z wielką regularnością.

WP: Na czym polegają?

- Zdarza się, że w niedzielę do sali gimnastycznej w szkole przyjeżdża czterdziestu sprzedawców broni. Wystawiają na stoliczkach towar, począwszy od karabinów maszynowych, a skończywszy na malutkich pistoletach. Tu już beckground chceck nie obowiązuje, można kupować dowoli.

WP: Czyli mamy niespójność.

- Tak, ale Amerykanie doskonale zdają sobie z niej sprawę. Wynika ona przede wszystkim z tego, że nie do końca są przekonani, że należy w ogóle stawiać jakiekolwiek ograniczenia w dostępie do broni. Od dziesiątków lat broń była im potrzebna do zdobywania nowych terenów, w walce o przetrwanie, przy pilnowaniu porządku, więc po prostu do niej przywykli. Zresztą w Stanach prężnie działa potężna organizacja National Rifle Association, zajmująca się przeciwdziałaniem wszelkim ograniczeniom w dostępie do broni. Ma swoje dwa standardowe hasła: „Nie pistolety zabijają, tylko ludzie” i „Posiadanie broni jest najważniejszą wartością gwarantowaną przez konstytucję, ważniejszą niż wolność słowa”.

WP: W Polsce to drugie hasło wywołałoby sporo zamieszania.

- Bo oni w ogóle mają zupełnie inne myślenie od naszego, bardzo trudno przekładalne na grunt Polski. Są na przykład przyzwyczajeni do tego, że można kupić uchwyt na strzelbę do zamontowania w samochodzie. Chętnie z tego korzystają. Ale broń jest dostępna w Ameryce od 400 lat i nie ma mowy, żeby zabronić jej posiadania. NRA prowadzi zresztą specjalne szkolenia jak posługiwać się bronią i przechowywać ją, w których uczestniczą nawet dzieci. Tylko że tam od wczesnych lat wpaja się maluchom, że broń to nie zabawka i że należy się nią ostrożnie posługiwać. Dlatego wszystko się we mnie gotuje, kiedy słyszę komentarze polskich polityków o legalizacji dostępu do broni. Bo różnice kulturowe między Polską a Stanami w kwestii swobodnego dostępu do broni są ogromne.

WP: Słyszałam o pewnej różnorodności również w Stanach. Na czym ona polega?

- Często jest tak, że w jednym stanie wolno przewozić broń w samochodzie, a w innym już nie. W jednym stanie wolno mieć broń przy sobie jak się idzie do baru, a w innym nie wolno nosić jej tam, gdzie sprzedawany jest alkohol. Skala takich różnic i drobiazgów jest ogromna.

WP: Wraz z wizytą prezydenta Baracka Obamy w Polsce znów powrócił temat zniesienia wiz dla Polaków. Czy jednak bylibyśmy w stanie odnaleźć się w amerykańskiej rzeczywistości?

- Odnajdujemy się, tylko że jako mrówki robocze (śmiech). Bo większość emigrujących do Stanów wciąż robi to z pobudek ekonomicznych. Chcą po prostu zarobić i wrócić do Polski. Zwykle nie podejmują nawet odrobiny wysiłku, żeby poczuć się choć trochę jak Amerykanie. Jednocześnie wiozą tam ze sobą ksenofobię, rasizm, cwaniactwo, wszystko to, z czym borykamy się w naszym kraju. Chociaż Ameryka to kraj wielonarodowościowy, posiada jednak jedną tożsamość. I póki co my, Polacy, niestety zupełnie nie potrafimy jej zrozumieć.

Rozmawiała Anna Kalocińska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (145)