Tadżykistan na skraju wojny domowej - będzie kolejną Syrią?
Władze Tadżykistanu zdelegalizowały partię islamskiej opozycji, jedyną działającą legalnie w posowieckiej Azji Środkowej. W efekcie bunt podniósł wiceminister obrony, który wraz z elitarnym batalionem szturmowym zaatakował gmachy rządowe. W ocenie wielu ekspertów Tadżykistan ponownie stanął na skraju wojny domowej, która może uczynić z tego państwa nową Syrię i rozlać niestabilność na cały region. W kierunku Europy ruszyłaby wówczas kolejna fala wojennych uciekinierów. Kto jednak skorzysta na wybuchowej sytuacji?
11.09.2015 | aktual.: 11.09.2015 11:11
28 sierpnia tadżyckie ministerstwo sprawiedliwości wezwało Partię Odrodzenia Islamskiego (POI) do zaprzestania działalności. Formalnym pretekstem był rzekomo masowy odpływ członków partii, co doprowadziło do likwidacji komórek w ponad 50 rejonach administracyjnych i najważniejszych miastach. 31 sierpnia ministerstwo zadecydowało o prawnej delegalizacji głównej islamskiej siły politycznej i opozycyjnej zarazem.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. 4 września posłuszeństwo prezydentowi Emomali Rahmonowi wypowiedział były opozycyjny komendant polowy, a obecnie wiceminister obrony ds. logistyki i bezpieczeństwa sił zbrojnych, generał major Abduhalim Nazarzody, który zbuntował elitarny batalion szturmowy. Rebelianci uderzyli w stolicy kraju Duszanbe, atakując gmach własnego ministerstwa, składy broni i posterunki milicyjne. W efekcie zdobyli kilka ciężarówek broni i amunicji, po czym przerwali pierścień pospiesznie ściągniętych wojsk, wycofując się w Góry Pamiru, ok. 150 km od stolicy. O tym, że walki były zacięte świadczą straty. Według oficjalnych, a więc zaniżonych danych, po stronie rządowej poległo ok. czterdziestu żołnierzy i funkcjonariuszy. Rebelianci mieli utracić siedemnastu zabitych.
Obecną sytuację można uznać za patową, bo choć prezydent Rahmon ogłosił operację antyterrorystyczną, to o sukcesach jakoś nie słychać. Z drugiej strony, generalski bunt nie jest czymś niezwykłym w kraju, gdzie konflikt polityczny tli się od wielu lat. Jednak tym razem eksperci są przekonani o jakościowej zmianie sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej Tadżykistanu, która może uczynić zeń drugą Syrię i zapalnik islamskiego radykalizmu w posowieckiej Azji Środkowej. Z konsekwencjami także dla Rosji i Europy, choćby w postaci nowej fali uchodźców wojennych. Aby zrozumieć w pełni możliwe następstwa, trzeba jednak powrócić do lat 90. XX w.
Klanowa rzeź
Tadżykistan, tak jak inne sowieckie republiki, przeżywał na początku lat 90. odrodzenie narodowe, tu połączone jednak z islamskim. Gdy rozpadło się ZSRR, miejscowym elitom nie udało się podzielić władzy i kraj ogarnęła wojna domowa. Do walki stanęły rządzące w epoce sowieckiej klany leninabadzki i kulabski - z ich rodzinnych szeregów rekrutowały się republikańskie KPZR oraz KGB i MSW. Przeciwnikami były klany pamirski i karatageński - pierwszy reprezentował opozycyjną inteligencję, drugi - muzułmańską prowincję. Wojna trwała od 1992 po 1997 r. i kosztowała życie, co najmniej 60 tys. Tadżyków, nie licząc zaginionych bez śladu, o co było szczególnie łatwo, bo walczący wyrzynali całe kiszłaki (wioski).
Konflikt zrujnował gospodarkę, dlatego Tadżykistan opuściło 250 tys. uchodźców, a wymuszona migracja wewnętrzna dotknęła miliona osób. W 1997 r. pod presją Rosji, Iranu i Uzbekistanu klany zawarły pokój, nad którym czuwała komisja ds. pojednania. Zjednoczona Opozycja Islamska, która przekształciła się w legalną Partię Odrodzenia Islamskiego otrzymała 30 proc. miejsc we władzach, a polowi komendanci zintegrowali się z przeciwnikami w narodowej armii. Na czele państwa stanął przedstawiciel nomenklatury KPZR, były dyrektor sowchozu Emomali Rahmonow, który znacjonalizował nazwisko na Rahmon. Gwarantem porozumień pozostaje rosyjska 201 dywizja zmotoryzowana, przekształcona następnie w 201 bazę. Liczba rosyjskich żołnierzy i personelu FSB sięga 7,5 tys.
Porozumienie pokojowe stało się podstawą chwiejnej równowagi, która zapobiegała dotąd recydywie wojennej. Choć główna zasługa leżała po stronie egzotycznej demokratyczno-islamskiej opozycji pod przywództwem Saida Nuri. Nie można tego powiedzieć o obozie władzy, szczególnie po 11 września 2001 r. Amerykańska inwazja w sąsiednim Afganistanie sprawiła, że islam przestał być w Azji Środkowej modnym nurtem. Bez oglądania się na opozycję prezydent zmienił ordynację wyborczą, nie ograniczając w praktyce ilości własnych kadencji. Policja polityczna po kolei eliminowała b. komendantów polowych oraz polityków opozycji.
Sam Nuri szybko zachorował i równie szybko umarł, co dało asumpt do podejrzeń o otrucie. Zmieniono także prawo wyznaniowe, narzucając kontrolę państwa nad religią. Skutek był taki, że POI otrzymała w zeszłorocznych wyborach parlamentarnych 1,63 proc. poparcia obywateli, bez wątpienia w wyniku fałszerstwa wyborczego. 2015 r. przyniósł logicznie delegalizację głównej siły opozycyjnej, a według radia Ozodi (Swoboda) masowa rezygnacja z przynależności partyjnej to skutek równie masowego zastraszania przez policję polityczną.
Nie wszystko przebiega gładko ponieważ byli komendanci nie składają potulnie broni, co pokazuje generalski bunt, i krajem wstrząsają zbrojne walki. Sytuację komplikuje fakt ostrej konkurencji władzy i opozycji o korupcyjne i kryminalne dochody z afgańskiego przemytu - narkotyków, broni i ludzi. To dlatego w 2012 r. i 2013 r. w strefie pogranicznej wybuchały bunty, które tłumiło wojsko, ponosząc straty liczone w kilkuset zabitych i rannych. Obecnie prezydent Rahmon postanowił zagarnąć całą pulę polityczną, co zdaniem ekspertów jest dla władzy niezwykle ryzykowne. Tadżykistanowi grozi wojenna recydywa, a Azji Środkowej powstanie Syrii-bis, z której rozleje się morowa zaraza islamizmu.
Syria-bis
Poczynania Duszanbe są ryzykowne, bo POI była społecznym "zaworem bezpieczeństwa", kanalizując i studząc radykalne nastroje islamistów. Była też regionalnym ewenementem, bo w Uzbekistanie, Kazachstanie, Turkmenii i Kirgizji podobna działalność polityczna jest zakazana. Ponadto wspomnienie krwawej wojny domowej hamowało sprzeciw Tadżyków wobec narastającej dyktatury Rahmona.
Społeczne napięcia rozładowywała także masowa emigracja zarobkowa, szczególnie do Rosji, która decydowała o skromnym dobrobycie rodzin pozostawionych w kraju. Ponad 30 proc. PKB stanowiły pieniężne przekazy zarobkowych migrantów, których liczbę w Rosji ocenia się na milion osób (wobec 8,5 mln mieszkańców Tadżykistanu).
Wreszcie Rahmon prowadził zręczną politykę zagraniczną, unikając zbytniego zbliżenia z Rosją, USA i Chinami, czerpiąc za to wszelkie wygody z wielostronności. Ze względu na stałą groźbę ataku afgańskich talibów, a od niedawna Państwa Islamskiego (PI), Tadżykistan mógł liczyć na pomoc mocarstw, co chroniło także przed zakusami Uzbekistanu, bo Duszanbe i Taszkient są w stanie permanentnego konfliktu o wodę i surowce energetyczne. To wszystko było, bo ostatnie wydarzenia w połączeniu z rozwojem sytuacji międzynarodowej czynią z Tadżykistanu wymarzony cel ataku dla własnych i obcych ekstremistów.
W Syrii i Iraku walczy ok. 700 Tadżyków, a liczba emisariuszy PI zabitych lub zatrzymanych w Tadżykistanie sięgnęła tylko od początku roku 100 osób. Przykładem do naśladowania został były dowódca tadżyckiego OMON (sił specjalnych MSW) pułkownik Gulmadiar Halimow, który zdezerterował w 2014 r. i dowodził narodowym oddziałem w bliskowschodnim konflikcie. Jako powód ucieczki podał prześladowania polityczne i religijne, obiecując powrót oraz rozprawę z reżimem. Halimow odbył wcześniej szkolenia antyterrorystyczne w USA i Rosji.
Podobnym przykładem jest zbuntowany wiceminister Abduhalim Nazarzody, absolwent rosyjskiej szkoły oficerskiej i uczestnik amerykańskich kursów wojskowych. Pod sztandary radykalnego islamu i dowództwo takich komendantów może zaciągnąć się pokaźna liczba niezadowolonych, a wtedy wymuszony powrót wielu tysięcy migrantów zarobkowych z Rosji stanie się prawdziwym zapalnikiem. Dlaczego wymuszony? Takie są skutki rosyjskiego kryzysu gospodarczego i rosnącego bezrobocia. Dane centralnego banku Tadżykistanu nie pozostawiają złudzeń. Wpływy pieniężne od migrantów zmalały w pierwszym półroczu o 42 proc.
Tak źle nie było nawet w 2008 r., gdy wartość przekazów spadła o 8-10 proc. Fala masowych powrotów jest niebezpieczna społecznie także dlatego, że paradoksalnie to w Rosji migranci są poddawani największej indoktrynacji islamistycznej, wracając do ojczyzny jako gotowy "produkt" terrorystyczny.
Ponadto, w dorosłe życie wchodzi nowe pokolenie, które nie pamięta już wojennych koszmarów i jest gotowe do konfrontacji z obozem władzy. W takiej sytuacji o wznowienie wojny domowej nietrudno, co przyciągnie do Tadżykistanu międzynarodówkę islamistyczną, na wzór Iraku i Syrii. Nieprzypadkowo PI ogłosiło za swój cel zbrojne powstanie Środkowoazjatyckiego Kalifatu. W odróżnieniu od azjatyckich sąsiadów kraj jest pozbawiony surowców i bogactw, pełniąc rolę gospodarczego pariasa i najsłabszego ogniwa politycznego regionu. Tadżykistan podzielony wojną i podatny na destabilizację z zewnątrz jest wymarzoną bazą wypadową do ofensywy terrorystycznej wobec innych republik azjatyckich, Kaukazu i Rosji.
Czy możemy zatem spodziewać się nowego potoku uchodźców wojennych i migrantów ekonomicznych tym razem z Azji Środkowej, którzy ze względu na rosyjski kryzys gospodarczy nie zatrzymają się w tym kraju, tylko obiorą za cel wymarzoną Europę dobrobytu? Jeśli tak, to możemy być pewni, że tym razem główny nurt nie ominie Polski.
Trudna wiosna?
Bodaj najlepszy rosyjski wostokowied, czyli ekspert ds. Azji i Bliskiego Wschodu, Aleksiej Małaszenko twierdzi wprawdzie, że do eskalacji wojny w Tadżykistanie nie dojdzie przed wiosną 2016 r., bo zimą w Górach Pamiru wojować się nie da. Za to wiosną może ruszyć masowy społeczny protest, wprost proporcjonalny do tempa nieuchronnego kryzysu gospodarczego i politycznego w Tadżykistanie. Co wtedy zrobią mocarstwa? USA do końca prezydentury Obamy na pewno nie zaangażują się w kolejną islamską wojnę. Tym bardziej prowadzoną w kraju, którego Amerykanie nie są w stanie odnaleźć na mapie. Raczej spokojnie śpi Pekin, przekonany, że własna potęga ekonomiczna czyni zeń pożądanego partnera dla każdej tadżyckiej władzy, nawet fundamentalistów. Pozostaje więc tylko Rosja, która już stara się wyciągnąć z awantury największe korzyści. Rahmon robił dotąd, co mógł, aby nie podpisywać akcesu do Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego, rosyjskiego pomysłu na reintegrację b. ZSRR. Z drugiej strony, bardzo chętnie przyjmuje z
Moskwy milionowe kredyty i uzbrojenie.
W rozmowie telefonicznej Putina z tadżyckim kolegą rosyjski prezydent nazwał generalski bunt przejawem zewnętrznej agresji islamskich ekstremistów. To ulubiona polityczna płyta, którą Kreml odtwarza przy każdej okazji. Nic lepiej nie usprawiedliwia zwiększonej obecności Rosji w Tadżykistanie i Azji Środkowej, niż konieczność sojuszniczej pomocy i wspólnej walki dobra ze złem. Podobnie jest z uzasadnieniem projektu anty-NATO, czyli wspólnych sił wojskowych Organizacji Zbiorowego Bezpieczeństwa WNP, która istnieje pod egidą Moskwy, a której sygnatariuszem jest Duszanbe. Walka z terroryzmem, na głębokich przedpolach Europy i w imię wspólnych wartości, to także dobra karta w negocjacjach o powrót Rosji do grona państw cywilizowanych i o zniesieniu unijnych sankcji. To zatem jeszcze jeden atut w grze o Ukrainę.
Teraz wszystko zależy od pychy tadżyckiego chana. Zdaniem Małaszenki jeśli Rahmon będzie starał się ograć wszystkich, nie wyłączając Rosji i Państwa Islamskiego, można już odliczać czas do wybuchu wojny. A zatem napływu fali tadżyckiej, a szerzej środkowoazjatyckiej migracji do Europy.