Był pierwszym i ostatnim premierem, który mógł powiedzieć o sobie: skromny. Szanował państwo jak nikt inny, był państwowości symbolem. Nie korzystał z przywilejów, jakie dawała mu władza. Tadeusz Mazowiecki w dzisiejszych czasach nie mógłby być politykiem.
30 lat temu Sejm udzielił wotum zaufania rządowi Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera w powojennej historii Polski.
Dziś – po tych trzech dekadach – nie tylko Polska jest zupełnie inna. Inni są politycy. Silni nie osobowością – jak Mazowiecki – lecz silni władzą, którą wykorzystują.
Premier Mazowiecki nie doczekał się politycznych spadkobierców. Polityka nie dorosła do standardów, które on wyznaczył.
Tak żył. Co z tego, że był premierem?
Marcin Święcicki, minister ds. współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Mazowieckiego, mówi WP: – Tadeusza nie można porównać do żadnego innego premiera. A zwłaszcza nijak nie można zestawiać go z dziś rządzącymi. Rozpasanie, chciwość, wykorzystywanie państwa i przywilejów do własnych, prywatnych celów – to by się Tadeuszowi w głowie nie mieściło. Gdyby żył, byłby tym wszystkim zgorszony.
Nasz rozmówca dodaje, że czasy premierostwa Mazowieckiego to był zupełnie inny styl sprawowania władzy. – Nie kupowało się nowych pojazdów, nie wykorzystywano ochroniarzy. Limuzyny, samoloty? To były jakieś radzieckie, prymitywne maszyny, z których rzadko się korzystało – mówi był członek rządu Mazowieckiego.
Dziś politycy na przeloty rządowymi samolotami i nie tylko każą płacić podatnikom miliony. "Ja wyglądam bardzo dobrze na mój wiek, ale mam swój wiek, tak że nie będę latała klasą turystyczną tam i z powrotem” – tak tłumaczyła się niedawno senator PiS Anna Maria Anders, gdy media opisywały jej wypady za Ocean rządowymi maszynami i podróże po świecie za pieniądze podatników. Wypowiedź ta stała się jednym z symboli rozpasania ludzi władzy.
2013 r. Dziennikarz Witold Głowacki zamieszcza zdjęcie starszego, zadumanego pana w starym autobusie. To Tadeusz Mazowiecki.
– On po prostu taki był i tak żył. Nie na pokaz. Całe życie poruszał się komunikacją miejską i tak mu zostało. Co z tego, że był premierem? – komentowali po tym jego znajomi.
B. minister Marcin Święcicki: – Tadeusz nie szukał prestiżu.
Mieszkania samotnych panów
Ponad 20 ostatnich lat swojego życia premier mieszkał w bloku-plombie z końca lat 80. przy ul. Lewickiej 13/15 na Starym Mokotowie w Warszawie.
Na Lewicką Mazowiecki przeprowadził się po 1990 r. W czasie, gdy był szefem rządu, wciąż mieszkał jeszcze w bloku na rogu Marszałkowskiej i Wspólnej.
Ludwika Wujec, działaczka antykomunistycznej opozycji, tak wspominała przed laty spotkania w tym mieszkaniu: "Stajemy z mężem pod domem. Widać, że kręcą się pod nim jacyś młodzi ludzie. To BOR-owcy, ale pies z kulawą nogą nas nie zaczepia, gdy wchodzimy na klatkę schodową i wsiadamy do dychawicznej, rozklekotanej windy. Dzwonimy do drzwi. Otwiera je najmłodszy syn Mazowieckiego i woła ojca. W korytarzu pojawia się Tadeusz. Jak dziś sobie pomyślę, że tak zwyczajnie weszliśmy do mieszkania premiera i mieściło się ono w zwykłym bloku, to nie mogę się temu nadziwić. To było takie typowe mieszkanie inteligenckie, zagracone, pełne książek".
Dziś nie tylko premierzy, ale także marszałkowie albo koledzy prezydenta mieszkają w rządowych willach. Płacą za to podatnicy. Dziesiątki, setki tysięcy złotych miesięcznie.
Gdy Mazowiecki premierem być przestał, mieszkał tak: "Mała kuchenka, równie mikroskopijna sypialnia i większy gabinet, ale zagracony pismami, książkami, które nie tylko wypełniały półki, lecz także leżały na stertach. Całość przypominała zawaloną książkami księgarnię. Tak właśnie wyglądają mieszkania samotnych panów, intelektualistów" – wspominał w "Gazecie Wyborczej" Jerzy Ambroziak, były minister rządu Mazowieckiego.
Kidawa jak Mazowiecki?
Były premier poświęcił się państwu kosztem życia prywatnego. Przejął stery rządu w jednym z najtrudniejszych momentów III RP.
"Kiedy weszłam do Ministerstwa Kultury, byłam już doświadczoną osobą, ale pamiętam swoją pierwszą rozmowę z Tadeuszem Mazowieckim. Przyjechałam do gabinetu premiera, prosto z lotniska, po locie z Omska, gdzie reżyserowałam spektakl. Jeszcze będąc na Syberii, przez telefon tłumaczyłam premierowi, że nic nie umiem, że nie wiem, że to nie powinnam być ja. Premier powiedział mi, że nikt z nas nic nie umie, że wszyscy zaczynamy od początku i że wobec tego nie wolno mi odmówić, bo Ojczyzna wzywa. Nie miałam wyjścia” – wspominała Izabella Cywińska, była minister kultury, w "Kulturze Liberalnej".
Posiedzenia Rady Ministrów za czasów Tadeusza Mazowieckiego trwały długo. Bardzo długo. Nierzadko do nocy. Premier prowadził je sprawnie i twardo. Wbrew obiegowym opiniom, nie był chaotyczny ani flegmatyczny. Był w swym rządzie silną, dominującą osobowością. I budził respekt nawet wśród jego postkomunistycznych członków.
Marcin Święcicki mówi WP: – Mazowiecki wprowadzał kolosalne zmiany ustrojowe, gospodarcze, ale jego paliwem były zasady. Marzył o budowie nowych instytucji, demokratycznych, otwartych. Dziś to wszystko się niszczy.
Jak przekonuje nasz rozmówca, "Mazowiecki byłby zgorszony tym, jak niszczy się dziś państwo prawa i przeciwników politycznych". – To, co robi obecna władza z instytucjami państwowymi, jest dużo gorsze niż rozpasanie tej władzy – mówi Święcicki.
Jak dodaje były minister w rządzie Mazowieckiego: – Paliwem obecnej władzy jest nienawiść i szczucie jednych na drugich. A Tadeusz zawsze powtarzał: możemy się kłócić, ale nie możemy się nienawidzić. Kto by go dzisiaj posłuchał?
Kilka dni temu do Mazowieckiego została porównana… kandydatka Koalicji Obywatelskiej na premiera Małgorzata Kidawa-Błońska. – Ona nie hejtuje, nie krzyczy, wypowiada się w sposób umiarkowany i być może właśnie ta "siła spokoju", jak u Tadeusza Mazowieckiego, będzie tym, co wyróżni ją w tej bardzo brutalnej rozgrywce politycznej – mówiła o byłej marszałek szefowa Centrum Badań Opinii Społecznej Mirosława Grabowska.
Każdy się kłania
Faktem jest jednak, Kidawa-Błońska jest przedstawicielką liberalnych elit. Mazowiecki ze stylem życia tychże elit nigdy się nie kojarzył.
Co go odróżniało od polityków z dzisiejszych, zepsutych politycznie czasów? Do końca był wierny swoim przekonaniom. Nie zmieniał partii jak rękawiczek, nie bratał się z tymi, z którymi nie chciał, tylko po to, by być "przy korycie". I cieszyć się splendorami władzy.
W 2001 roku były premier nie dostał się do Sejmu. Unia Wolności nie przekroczyła progu wyborczego. To był symboliczny koniec pewnej epoki – koniec ery Unii, początek marszu po władzę Platformy.
Rok później Mazowiecki opuścił Unię – nie mógł zaakceptować lokalnych koalicji zawieranych przez partię z SLD i z Samoobroną. Do tego sprzeciwiał się wyjściu Unii z EPL, łączącej europejskie partie chadeckie.
Od tego momentu przez około osiem lat Mazowiecki prowadził życie politycznego emeryta. Udzielał się publicznie, jednak z czasem coraz bardziej od tego stronił. Na salonach nie bywał.
Łatwo było go spotkać na warszawskim Mokotowie, w nieistniejącej już małej kawiarni Tribecca Cafe. Na ścianie lokalu był nawet podpis Mazowieckiego. Oprócz tego były premier często chodził na spacery po okolicy, jeździł autobusami, tramwajami. Bez ochrony.
Jak pisał Witold Głowacki, który często widywał Mazowieckiego: "Ale choć zachowywał się jak najzwyklejszy w świecie starszy pan, jedno odróżniało go od reszty najzwyklejszych w świecie starszych panów. Otóż gdy szedł ulicą, co drugi, trzeci z przechodniów wykonywał coś w rodzaju nieśmiałego ukłonu, skinienia głową, pozdrowienia dłonią. Widać było zarówno, że otacza Mazowieckiego powszechny szacunek, jak i to, że w Polsce praktycznie nie mamy wypracowanych kodów takiego szacunku okazywania. Może dlatego, że tak niewielu mamy polityków, którym prawie każdy chciałby się ukłonić?".
I to właśnie różniło Tadeusza Mazowieckiego od reszty przedstawicieli świata polityki. Dziś były premier do tego świata by nie pasował. Dobrze dla niego.
Źle dla polityki.
Michał Wróblewski