"Ta zaraza rozmnożyła się podstępnie, jak świńska grypa"
We wrześniu narzekałem na zdominowanie telewizji przez program "Mam Talent" (zobacz: Przepraszam Polaków za "Mam talent"), teraz chciałbym wrócić do tych szczęśliwych dni. Dziś telewizja na każdym kanale pokazuje "mamtalentowe" potomstwo - dziwnym sposobem program ów rozmnożył się w jakimś ciemnym i wilgotnym miejscu jak podstępny wirus świńskiej grypy - pisze Jamie Stokes w Wirtualnej Polsce.
Wszystkie pomioty łączy z rodzicem genetyczne podobieństwo, choć z drugiej strony każdy wyróżnia się jakąś dziwną i irytującą mutacją. Czasem mamy troje członków jury, czasem czworo. Czasem Kuba Wojewódzki jest członkiem, czasem nie jest. Czasem, oglądając, mam ochotę wyskoczyć przez okno, a czasem myślę tylko o połknięciu garści tabletek. Jedyna rzecz, która łączy wszystkie te programy to to, że prawie każdy śpiewa w nich po angielsku.
Dla mnie to dobrze, bo mogę się pośmiać i choć na chwilę odrzucić od siebie myśli samobójcze. Nie mam nic przeciwko Polakom śpiewającym po angielsku, podziwiam nawet ich pewność siebie, pytam tylko: gdzie są wszystkie polskie piosenki? Istnieją przecież setki polskich popowych lub rockowych kawałków, czemu więc wykonawcy serwują nam nieustannie powtórki z Celine Dion i Robbiego Williamsa?
Odkryłem niedawno, że od 1992 roku funkcjonuje w Polsce prawo nakazujące rodzimym stacjom radiowym, by 33% muzyki, którą emitują, było muzyką polską. Niedawno ktoś ponoć zaproponował, by zwiększyć tę ilość do 60%. Na początku byłem tym pomysłem zbulwersowany. Władze miałyby decydować o tym, co jest, a co nie jest grane w prywatnych stacjach radiowych? Przecież to najgorszy rodzaj cenzury! Teraz jednak zaczynam rozumieć, dlaczego taki pomysł się pojawił - mimo, że wiem, że i tak nie zostanie on wprowadzony w życie.
W ramach eksperymentu słuchałem dzisiaj rano radia RMF FM i zapisywałem sobie wszystkie grane tam piosenki. W ciągu dwóch godzin na antenie rozbrzmiało 18 utworów, z czego tylko pięć było utworami polskimi. To 27%. Innymi słowy - na podstawie moich wysoce profesjonalnych badań mogę stwierdzić, że stacje radiowe postępują zgodnie z prawem, ale nie wychylają się ani trochę poza nakazane tym prawem minimum. To nie może być przypadek. Istnienie tych stacji zależy od słuchalności, muszą być więc one przekonane, że większość Polaków woli słuchać angielskich, a nie polskich piosenek.
Polska nie jest z pewnością jedynym krajem, który próbuje odeprzeć atakującą w eterze inwazję anglojęzycznej kultury. Niestety wszelkie próby są bezskuteczne. Producenci muzyczni - zupełnie jak producenci samochodów, starają się sprzedać jak największą ilość swych produktów. Przedstawiciele amerykańskiego i - w nieco mniejszym stopniu - także brytyjskiego przemysłu muzycznego są naprawdę dobrzy w produkowaniu rzeczy, których ludzie będą chcieli słuchać na całym świecie. Przedstawiciele polskiego przemysłu muzycznego tak dobrzy nie są.
I nie chodzi wcale o to, że amerykańskie piosenki czy wykonawcy są lepsi od polskich, bo nie są. Chodzi o to, że ich muzyka niesie ze sobą skojarzenia z określonym stylem życia, z którym słuchacze chcieliby się utożsamiać. Ten styl życia jest oczywiście czystą fantazją i fikcją, ale właśnie dlatego połowa nastolatków na świecie lubi udawać, że mieszka w centrum Los Angeles, mimo, że ludzie, którzy tam naprawdę mieszkają woleliby pewnie mieszkać gdzieś indziej. Jest to więc fikcja wykreowana bardzo profesjonalnie i nie uda jej się zlikwidować za pomocą żadnej ustawy.
Jamie Stokes specjalnie dla Wirtualnej Polski