Szymon Nowak o kobietach wśród Żołnierzy Wyklętych: ''czyniły ich lepszymi ludźmi''
- Kobiety samą swoją obecnością w oddziałach Wyklętych potrafiły pohamować agresję innych żołnierzy. Podam przykład z życia ''Inki''. Podczas jednej z akcji został ranny jej dowódca, ppor. Zdzisław Badocha ''Żelazny''. Partyzanci z chęci odwetu pewnie gotowi byli rozstrzelać wszystkich wziętych do niewoli komunistycznych jeńców. Dwóch należących do UB nawet zabili. Ale najprawdopodobniej to właśnie obecność Siedzikówny sprawiła, że oni tego nie zrobili. A na odchodnym ''Inka'' rannym wrogom zostawiła jeszcze opatrunki. To był taki bardzo opiekuńczy, kobiecy odruch – mówi w rozmowie z WP historyk Szymon Nowak. - Z moich badań wynika też, że w stalinowskich więzieniach Kobiety Wyklęte często miały nawet ciężej niż mężczyźni - dodaje autor dwóch tomów ''Dziewczyn Wyklętych'', które opowiadają o losach kobietach z powojennego podziemia antykomunistycznego.
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: W zakończeniu pierwszego tomu ''Dziewczyn Wyklętych'' napisał Pan: ''Marzę o tym, że władze III RP staną na wysokości zadania i zorganizują pogrzeb tej bohaterskiej dziewczynie, jednej z tak wielu kobiet żołnierzy tamtych czasów – pogrzeb państwowy, z asystą wojskową, z przemówieniami najważniejszych głów naszego kraju''. Pańskie marzenie się spełniło. W najbliższą niedzielę Danuta Siedzikówna ''Inka'' zostanie pochowana w Gdańsku. Razem z Feliksem Selmanowiczem ''Zagończykiem''.
Szymon Nowak:To chyba nie tylko moje marzenie, ale większości historyków, którzy badają wojenne i powojenne dzieje Polski. To smutne, że tak długo musieliśmy na to czekać, a wcześniej - już w wolnej Polsce – z wszystkimi honorami uroczyście grzebano np. gen. Wojciecha Jazruzelskiego. Człowieka, który był odpowiedzialny za wprowadzenie stanu wojennego w 1981 r., który wysłał wojsko przeciwko własnemu narodowi. Ale myślę, że pogrzeb, który odbędzie się w najbliższy weekend, jest jakimś znakiem sprawiedliwość dziejowej. Nawet jeśli ''Inka'' musiała czekać na to kilkadziesiąt lat.
Kiedy mówimy: ''Żołnierze Wyklęci'', to nasuwa się nam cały szpaler nazwisk: Zygmunt Szendzielarz ''Łupaszko'', Józef Kuraś ''Ogień'', Józef Franczak ''Lalek''. I możnaby jeszcze długo wymieniać. Ale gdy powiemy: ''Żołnierka Wyklęta'', to zapewne przeciętnemu Polakowi przyjdzie do głowy tylko ''Inka''. Jak to się stało, że to właśnie ona tak bardzo zagnieździła się w polskiej świadomości historycznej, a inne – jak je pan nazywa – Kobiety Wyklęte już nie?
Siedzikównę zabił strzałem w głowę funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, gdy miała zaledwie 17 lat. Wydaje mi się, że to, iż zginęła w tak młodym wieku, miało niebagatelne znaczenie dla jej dzisiejszej popularności i rozpoznawalności. Myślę też, że to, iż umarła jako nastolatka, uczyniło ją w jakimś sensie atrakcyjną również dla współczesnej polskiej młodzieży. Zapewne młodym ludziom zaimponowało, że ''Inka'' – choć przecież mogła – nie poszła na układ z komunistyczną władzą i w poddanej Sowietom Polsce nie robiła kariery w zamian za wydanie kolegów z oddziału. Zamiast tego – dosłownie – do samego końca walczyła o wolną Polskę. Sądzę, że głodna autorytetów młodzież zobaczyła w niej bohaterkę. I jakoś się z nią utożsamiła.
Ale sam tragiczny wojenny życiorys ''Inki'' również przykuwa uwagę. Pamiętajmy, że szybko stała się sierotą. Jej matkę rozstrzelało Gestapo, a zesłany do łagrów ojciec, choć wyszedł z ZSRR z armią Andersa, to jednak zmarł po drodze z wycieńczenia.
Szymon Nowak fot. WP
Jakie były motywacje kobiet, które przyłączały się do oddziałów podziemia antykomunistycznego, gdy Sowieci ''wyzwolili'' Polskę?
Na ogół czysto patriotyczne. Ale znaczna część z tych dziewczyn w 1945 r. nie tyle weszła do grup ''leśnych'', co w nich została. Mówię tu np. o paniach, które wcześniej wstąpiły do AK i złożyły przysięgę wojskową. Uważały, że choć Niemcy zostali wyparci, to nikt ich z tego zobowiązania nie zwolnił. Owszem, był rozkaz Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”, by zaprzestać walki, ale one – wzorem swoich kolegów – zostawały w partyzantce. Widziały bowiem, że akowcy, którzy decydowali się ''wyjść z lasu'' i ujawnić, byli aresztowani, sądzeni, zabijani, więzieni czy zsyłani do łagrów. Albo w ogóle nie wiadomo było, gdzie się podziali, jak stało się z ofiarami obławy augustowskiej. Poza tym, w nowych sowieckich politycznych porządkach nie rozpoznawały Polski, o którą walczyły przez ostatnich kilka lat. Rozumiały, że walka wcale się nie skończyła.
Oddziały partyzanckie były przede wszystkim męskim środowiskiem. Jak kobiety się w nich odnajdywały?
Dobrze. Były traktowane normalnie – jak towarzyszki broni i przyjaciółki. Wśród ''leśnych'' pełniły kilka ważnych funkcji. Przede wszystkim były sanitariuszkami. Do ich zadań należały więc opieka nad rannymi oraz zabezpieczanie lekarstw i opatrunków. Dbały też o higienę, o którą była bardzo trudno w warunkach walki partyzanckiej. Szczególnie dokuczliwą plagą były wszy. Nie sądzę, by Wyklęte prały mundury wszystkim żołnierzom, ale z pewnością ogólny nadzór sanitarny należał do ich obowiązków.
Jeśli mówimy o zadaniach, jakie podejmowały kobiety w oddziałach Wyklętych, to należy też wspomnieć o tym, że były często łączniczkami i kurierkami. Właśnie podczas jednej z takich misji wpadła ''Inka''. Dostała rozkaz, by w Gdańsku nawiązać kontakt z dowództwem – czyli, w przypadku jej jednostki, z ''Łupaszką'' – oraz kupić leki i opatrunki. Niestety, żadnego z tych zadań nie wykonała, bo ją aresztowano.
Józefa Podubna "Baśka" (również: "Ziuta") w bojowej pozie z dwoma pistoletami w oddziale "Wołyniaka" fot. IPN (zdjęcie pochodzi z książki Sz. Nowaka "Dziewczyny Wyklęte 2")
A czy kobiety walczyły z bronią w ręku?
To się zdarzało, ale nie było normą. W pierwszym tomie ''Dziewczyn Wyklętych'' piszę o Irenie Tomaszkiewicz ''Dance''. Ona nie tylko brała udział w akcjach jako szturmowiec, ale nawet – raz się tak zdarzyło – rozstrzeliwała sowieckich jeńców. Według relacji świadków ''Danka'' powiedziała, że w ten sposób mści się za to, iż zgwałcili ja żołnierze Armii Czerwonej. Jednak później, już podczas rozprawy sądowej, nie mówiła o tym, co ją spotkało ze strony Krasnoarmiejców. Być może obiecano jej, że jeśli o tym nie wspomni, to nie zostanie skazana na śmierć. To prawdopodobne, ponieważ jej koleżanka – Helena Motykówna - która wtedy razem z nią zabijała Sowietów i razem z nią była sądzona, dostała najwyższy wyrok.
Ale skoro mówimy o rolach, jakie kobiety pełniły w leśnych oddziałach, to warto powiedzieć o jeszcze jednej rzeczy...
fot. Wydawnictwo Fronda
O czym?
O tym, że – moim zdaniem – obecność kobiet podnosiła morale ich kolegów w oddziałach. Po prostu prowadzili się lepiej. Na przykład wstyd im było upić się przy dziewczynie, bo takie zachowanie było wtedy uznawane za niestosowne.
Ale nie chodzi tutaj tylko o tak drobne rzeczy. Myślę, że kobiety samą swoją obecnością w oddziale również potrafiły pohamować agresję innych żołnierzy. Podam przykład z życia ''Inki''. Podczas jednej z akcji został ranny jej dowódca, ppor. Zdzisław Badocha ''Żelazny''. Partyzanci z chęci odwetu pewnie gotowi byli rozstrzelać wszystkich wziętych do niewoli komunistycznych jeńców. Dwóch należących do UB nawet zabili. Ale – jak sądzę – to właśnie obecność Siedzikówny sprawiła, że oni tego nie zrobili. A na odchodnym ''Inka'' rannym wrogom zostawiła jeszcze opatrunki. To był taki bardzo opiekuńczy, kobiecy odruch.
Zabijanie innych, widok śmierci i cierpienia stwarza ogromną presję psychiczną. Jak kobiety antykomunistycznej partyzantki sobie z nią radziły?
W większości przypadków były już zahartowane przez 5 lat wojny i okupacji. Część z nich we wrześniu 1939 r. ochotniczo pomagała w szpitalach, więc zdążyły się już napatrzeć na różne rzeczy. Z pewnością początkowo to był dla nich szok, ale z czasem musiały się do tych wszystkich okropieństw przyzwyczaić. Publiczne egzekucje i łapanki na ulicach były przecież na porządku dziennym w czasach okupacji.
Nie mogę nie zapytać o relacje damsko-męskie. Przecież zwykle było tak, że na jeden oddział przypadała tylko jedna kobieta. Czy to nie tworzyło między jej kolegami napięć?
Nic mi o tym nie wiadomo. Proszę pamiętać, że kiedyś były nieco bardziej rygorystyczne konwenanse obyczajowe, aniżeli dziś. Nie znam też żadnego przypadku przemocy seksualnej względem kobiet wśród ''leśnych''. Natomiast – co nie powinno dziwić – czasami zawiązywały się pary, nawet odchodziło do ślubów partyzanckich.
Wiele z kobiet, o których rozmawiamy – wcześniej lub później – wpadało do ręcę stalinowskiej bezpieki. Jak je traktowano? Spotkałem się z opinią, że lżej niż mężczyzn...
Z moich badań wynika, że nie. Więcej: jestem przekonany, że miały nawet ciężej niż mężczyźni. Na przykład w Leżajsku więziono Władysławę Więcław, która w momencie aresztowania miała trzymiesięczne dziecko, które karmiła piersią. W celi ciągle miała pokarm, który wyciekał. Opowiadała, że jej sukienka była cały czas mokra do pasa od mleka. Musiała kilkakrotnie dopominać się o medykamenty, które w końcu zatrzymały laktację.
Ale w więzieniach zdarzały się też próby gwałtu na więźniarkach. Jedna z bohaterek ''Dziewczyn Wyklętych 2'' została wezwana niby na przesłuchanie. Na miejscu okazało się, że ubek chce ją wykorzystać. Opierała się i uciekała, a gdy ją wreszcie pochwycił, to wymierzyła mu solidnego kopniaka w krocze. Odpuścił, a ją odprowadzono do celi. Ale na jej miejsce wywołano inną dziewczynę. Nie wiadomo, czy tym razem ubek dopiął swego.
Poza tym, przecież ogromnym cierpieniem dla kobiet było oddzielenie ich od dzieci. Nie tylko niemowląt – jak w przypadku wspomnianej wcześniej Więcław – ale również tych bardziej wyrośniętych. Te często oddawano do sierocińców, co przecież też zwiększało matczyny ból. Dlatego powtarzam: moim zdaniem kobiety cierpiały tak samo jaka mężczyźni, jeśli nawet nie bardziej.
W stalinowskich procesach żołnierki podziemia niepodległościowego – tak jak ''Inka'' – były skazywane na śmierć. Gdybyśmy mieli zestawić obok się liczbę straconych kobiet i mężczyzn, to jak wypadają te proporcje?
Skłonny byłbym twierdzić, że – biorąc rzecz procentowo, statystycznie - zabito więcej mężczyzn niż kobiet. ''Inkę'' zamordowano nawet wbrew komunistycznemu prawu, bo była jeszcze niepełnoletnia, gdy ją zastrzelono. Ale np. Janinie Wasiłojć ''Jachnie'', choć dostała podwójną karę śmierci, to jeszcze na tej samej rozprawie zamieniono jej karę na 15 lat. Zakład karny opuściła na fali gomułkowskej odwilży. W tym sensie można powiedzieć, że – przynajmniej na sali sądowej - Kobiety Wyklęte w większości były lżej traktowane niż mężczyźni.
Ruta Czaplińska w więzieniu w Fordonie, 1951 r. fot. IPN (zdjęcie pochodzi z książki Sz. Nowaka "Dziewczyny Wyklęte 2")
Jak po tym wszystkim kobiety radziły sobie z powrotem do ''normalnej'' – jeśli tak można określić PRL – powięziennej i powojennej rzeczywistości?
Niektóre z nich w ogóle nie przyznawały się do tego, że były w AK i antykomunistycznym podziemiu. Porzucały na zawsze działalność konspiracyjną i próbowały sobie poukładać życie. A to było niełatwe. Inne, za którymi ciągnęła się ''bandycka'' i więzienna przeszłość, były inwigilowane przez bezpiekę i musiały stawiać się co jakiś czas na milicji albo UB, celem złożenia jakichś wyjaśnień albo absurdalnych relacji. Droga na studia była przed nimi zamknięta. Z pracą też było niełatwo, bo gdy tylko kierownictwo danego zakładu dowiadywało się o przeszłości nowej pracownicy, to natychmiast ją zwalniało. Dlatego Wyklęte często zmuszone były pracować na najniższych stanowiskach, bo tylko takie zatrudnienie mogły znaleźć.
Podczas pisania ''Dziewczyn Wyklętych'' udało się panu porozmawiać z kilkoma żyjącymi jeszcze żołnierkami podziemia antykomunistycznego. Jak one – po wielu dziesiątkach lat – oceniały swoje zaangażowanie w walkę o Polskę?
Nie żałowały tamtych wyborów. Mówiły, że gdyby raz jeszcze przyszło im podejmować decyzję, to postąpiłyby tak samo. Uważały, że uczyniły tak, jak należało uczynić. Wynikało to – jak sądzę – z tego, że przed wojną wychowano je w duchu patriotycznym, kulcie marszałka Piłsudskiego, na powieściach Henryka Sienkiewicza, wreszcie w wierze katolickiej. A ta ostatnia była szczególnie ważna dla Wyklętych. Zresztą już przed wojną część z tych pań należała do tzw. Przysposobienia Wojskowego Kobiet, co też pokazuje szczerość ich motywacji.
Czesława Kuraś z d. Polaczyk, żona "Ognia", w obozie partyzanckim fot. ze zbiorów Zbigniewa Kurasia (zdjęcie pochodzi z książki Sz. Nowaka "Dziewczyny Wyklęte")
Czy w ich dzisiejszych wspomnieniach jest coś, co odróżnia kobiecą pamięć o wojnie od męskiej?
Wyklęci, z którymi rozmawiałem, na ogół lubili opowiadać o walkach, podchodach, strzelaninach. Natomiast z kobietami rozmawiało się inaczej. One wspominały na ogół opatrywanie rannych, dobrze też pamiętały kto i gdzie został postrzelony, albo jak kogoś ewakuowały z pola walki. To pewnie wynikało z tego, że – jako sanitariuszki – nie były na pierwszej linii, a ich zadania nie polegały na prowadzeniu bezpośredniej walki. Ale myślę, że nie tylko o to chodziło. Natura kobiet nakazuje im w pierwszym rzędzie troszczyć się o życie, ochraniać je. I przypuszczam, że to nastawienie determinowało też ich pamięć o wojnie i sposób jej postrzegania.
fot. Wydawnictwo Fronda
Czego możemy się dziś nauczyć od tych kobiet?
Tego, co napisała ''Inka'' w swoim ostatnim – i chyba zresztą jedynym – grypsie z więzienia: że w kluczowym momencie, w chwili próby, trzeba się zachować tak jak trzeba. Że przez życie trzeba iść odważnie, i to pomimo różnych przeszkód, które napotykamy na swojej drodze. Aby na samym końcu tej ścieżki spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie: ''zrobiłem/am wszystko, co trzeba było zrobić – zachowałem/am się tak, jak należy''.
Na koniec zapytam przewrotnie: a nie wydaje się panu, że kult Wyklętych – to chyba odpowiednie słowo – z którym mamy dziś do czynienia, jest sygnałem tego, że Polacy po raz kolejny przedmiotem czci uczynili sprawę przegraną? No bo przecież powojenna walka podziemia antykomunistycznego była – z punktu widzenia militarnego i politycznego – zakończyła się klęską...
To prawda, że Żołnierze Wyklęci wtedy przegrali. Zarówno – tak jak pan mówi – militarnie, jak i politycznie. Ale dziś widzimy, że odnieśli zwycięstwo moralne. Bo to oni są dziś na sztandarach, a nie komuniści, którzy ich zwalczali, aresztowali, sądzili i mordowali. To jest właśnie ich wiktoria.
###Rozmawiał Robert Jurszo, Wirtualna Polska