"Szykuje się rosyjska apokalipsa"
Problem zbyt niskich nakładów, exodusu zdolnych naukowców za granicę czy do biznesu, zagrożenia autonomii uczelni, przestarzałe bądź wręcz zideologizowane programy nauczania, korupcja... (...) Jak to zwykle bywa, przy wszelkich debatach wokół oświaty umyka nam jednak fakt, że domu nie buduje się od dachu, tylko raczej od fundamentów. A to właśnie tam – czyli na niższym poziomie nauczania – szykuje się rosyjska apokalipsa. Michał Sutowski w cotygodniowym felietonie dla Wirtualnej Polski zastanawia się dokąd reforma edukacji zaprowadzi Rosję.
Cięcia "zbędnych" wydatków. Pieniądz idzie za uczniem. Wprowadzić system motywacyjny! Nadprodukcja humanistów. Więcej współpracy biznesu z uczelniami. Lepszy marketing! Niech najzdolniejsi zostaną w kraju! To dość typowy zestaw haseł reformatorów oświaty z różnych krajów. Ci od premiera Camerona napotkali twardy opór studentów – choć większość mediów nie raczyła przekazać ich postulatów, koncentrując uwagę na palonych kontenerach czy wgniecionej masce książęcej limuzyny. Pisano o reformach edukacji i protestach w Niemczech, Francji i Austrii. Mało kto zwraca uwagę, że także na Wschodzie dzieje się w tej kwestii wiele. Dalekosiężne plany reformatorskie władz rosyjskich trudno określić inaczej, jak zaplanowaną apokalipsą. Lub, jeśli kto woli psychiatryczne metafory – lobotomią przeprowadzoną na własnym narodzie.
Spory i stanowiska wokół przyszłości rosyjskich uniwersytetów są w wielu punktach zbliżone do zachodnioeuropejskich. Problem zbyt niskich nakładów, exodusu zdolnych naukowców zagranicę czy do biznesu, zagrożenia autonomii uczelni, przestarzałe bądź wręcz zideologizowane programy nauczania, korupcja... Wszystko to – choć w mniejszej skali – znamy z własnego podwórka, podobnie jak rynkowe panacea na wszelkie bolączki. Jak to zwykle bywa, przy wszelkich debatach wokół oświaty umyka nam jednak fakt, że domu nie buduje się od dachu, tylko raczej od fundamentów. A to właśnie tam – czyli na niższym poziomie nauczania – szykuje się rosyjska apokalipsa.
Pieniądz ma iść za uczniem. To znaczy? Zgodnie z projektem forsowanym od dłuższego czasu przez rosyjskie Ministerstwo Edukacji i Nauki, poprawie stanu finansów służyć będzie m.in. … zwiększenie liczby uczniów w klasach. Próg „opłacalności” ma oscylować między 35 a 40. Klasy większe, to i szkół może być... mniej. W samej Moskwie zlikwidowano ich niedawno ponad 70. Szkół mniej, ale i klas – właściwie też. Bo drastycznemu ograniczeniu ma ulec ilość przedmiotów obowiązkowych. Za to skład ich – oryginalny. Do żelaznego zestawu dziedzin niezbędnych do (prze)życia rosyjskiemu obywatelowi należą m.in. kultura fizyczna, survival i oczywiście patriotyzm. Niewiele ponadto – państwo nie planuje bowiem sponsorować „inteligenckich” fanaberii. Choć trudno w to uwierzyć, pojawiły się w wypowiedziach oficjeli argumenty, że przecież... robotnik fabryczny wierszy do niczego nie potrzebuje. I, niestety, argument o tępocie urzędnika wnosi tu niewiele. W tym szaleństwie jest bowiem metoda.
Niejeden reżim w historii (nie tylko) Rosji hamował „nadprodukcję inteligencji”. Choćby z „Rodowodów niepokornych” Bohdana Cywińskiego znamy opowieść o tym, jak carska administracja regulowała liczbę absolwentów gimnazjów. Abstrahując od faktu, że samych szkół było mało, dzieła dopełniały absurdalnie przeładowane programy nauczania przedmiotów klasycznych – kolejne klasówki z łaciny i starożytnej greki odsiewały nadliczbowych, niedoszłych maturzystów. Mocno wciąż skostniałe imperium w XIX wieku nie potrzebowało jeszcze tylu urzędników – a nie ma nic gorszego dla ustroju niż inteligent na bezrobociu. Myśleć taki zacznie, a potem zaraz rewolucję zrobi.
Również zdaniem obecnej władzy, namnożyło się w Rosji zbyt wielu magistrów. Stąd planowane likwidacje studiów magisterskich na prowincjonalnych uczelniach – nie od dziś zresztą wiadomo, że najlepszym lekarstwem na niski poziom czegokolwiek jest tego czegoś likwidacja. O tym, że to chroniczne niedofinansowanie publiczne jest źródłem niejednej oświatowej patologii, władze wolą nie pamiętać.
Problem rosyjskich reform nie polega wyłącznie na prymitywnej ideologii „dyscyplinowania wydatków publicznych”. Władze nie tylko planują ograniczyć odpowiedzialność budżetu za oświatę – chodzi im raczej o system, w którym będzie mniej (!) magistrów, mniej studentów, mniej humanistów. Temu ma, między innymi, służyć reforma szkolnictwa podstawowego. O co w tym wszystkim chodzi? Interpretacja pt. „autorytarna władza ogłupia społeczeństwo” wydaje się kusząca, acz nazbyt prosta.
Chodzi o standard życia. Władze Rosji zdają sobie sprawę, że nie da się go na dłuższą metę utrzymać. W latach horrendalnych cen ropy i gazu, oparte na nich państwo nie przeprowadziło niezbędnych reform. I nie chodzi o cięcia budżetowe, ale o publiczne inwestycje – w transformację gospodarki z opartej na surowcach, w opartą na wiedzy, nowych technologiach, innowacyjności, oszczędności energii.
Szumne zapowiedzi prezydenta Miedwiediewa o budowie rosyjskiej (czy choćby fińskiej) Doliny Krzemowej mogą budzić politowanie – nie tylko dlatego, że prowadząca do niej droga niemal zawaliła się w chwilę po oddaniu do użytku. Reforma oświaty publicznej nie zaprowadzi bowiem Rosji do żadnego „społeczeństwa opartego na wiedzy”, o „informacyjnym państwie dobrobytu” nawet nie wspominając. Sprzyja raczej podziałowi na wąską elitę „kapitalizmu symbolicznego” i masę nisko opłacanych wyrobników. System edukacji ma spore szanse już „na wejściu” zablokować ich aspiracje do awansu, nie mówiąc o pomysłach na polityczną organizację.
Na ironię historii zakrawa fakt, że katastrofalną reformę powstrzymać może przede wszystkim inercja rosyjskiej biurokracji, która jakiekolwiek reformy wdraża z energią równą tej, z jaką pomagała pogorzelcom z zeszłorocznych pożarów.
Michał Sutowski dla Wirtualnej Polski