Szukali dobrej zabawy, znaleźli śmierć
12 października 2002 r. Bali, rajską wyspą w Indonezji, wstrząsnęły wybuchy, które pochłonęły życie 202 osób. Tego ataku nikt się nie spodziewał. "Wyspa Bogów" zdawała się leżeć daleko poza frontem "wojny z terroryzmem", a jednak zaatakowano ją. Dlaczego?
12.10.2009 | aktual.: 11.10.2012 17:43
Długa ulica Jalan Legian leżąca w pobliżu rajskiej plaży kurortu Kuta zawsze była pełna turystów. Po obu stronach jezdni rozlokowane były bary, restauracje, luksusowe i tańsze hotele, a także sklepy i stragany, gdzie sprzedawano owoce, kwiaty, pamiątki, ale również sprzęt do nurkowania i surfingu. Do ucha docierały języki z czterech stron świata.
Szukali dobrej zabawy
Nic dziwnego, średnia roczna temperatura powyżej 25 stopni Celsjusza, stosunkowo atrakcyjne ceny pobytu, bogactwo sztuki i wierzeń oraz piękno tego skrawka Ziemi nazywanego ,,Wyspą Bogów” przyciągają na Bali rzesze turystów, którzy szukają tu odpoczynku i rozrywki.
Ludzie, którzy wieczorem 12 października 2002 roku bawili się w licznych pubach przy Jalan Legian, zapewne również przybyli tam dla relaksu i zabawy. Tamtego wieczoru znaleźli jednak coś zupełnie przeciwnego.
Balijskie kluby słyną z gorącej atmosfery, którą podkręcają litry alkoholu, łatwo dostępny haszysz i kokaina oraz oferujące swoje wdzięki prostytutki, damskie i męskie, sprowadzane z okolicznych wysp. W takim miejscu nikt nie zwróciłby uwagi na niepozornego mężczyznę, który o godzinie 23:05 lokalnego czasu wszedł do małego pubu Paddy. Człowiek ten miał na sobie kamizelkę z ponad kilogramem ładunków wybuchowych - wystarczająco dużo, by ich detonacja wywołała panikę wśród bywalców lokalu i innych okolicznych pubów, szczególnie ogromnej dyskoteki Sari naprzeciwko.
Gdy setki ludzi, głownie w wieku do 30 lat, wybiegły na ulicę, siedzący w biały vanie Mitsubishi drugi zamachowiec-samobójca detonował znajdującą się w bagażniku potężną bombę - ponad tonową konstrukcję wypełnioną chemikaliami. Wybuch był tak silny, że w epicentrum powstał krater głęboki na metr. Fala uderzeniowa wstrząsnęła całym miastem, uszkadzając okoliczne budynki i samochody.
Panika i szok wywołane atakiem trudno opisać. Na ulicy leżały szczątki rozerwanych ludzi, ranni desperacko próbowali znaleźć schronienie między gruzami, wszechobecny dym ograniczał widoczność. Hałas zagłuszał myśli.
Tego wieczoru wybuchła jeszcze trzecia bomba. Sprawcy zdalnie detonowali także niewielką bombę pod konsulatem amerykańskim w Denpasar, stolicy wyspy. Wybuch urządzenia, wyładowanego ludzkimi ekskrementami, nie wyrządził większych szkód - tylko jedna osoba została ranna.
Ostatecznie w zamachu zginęły 202 osoby z 22 krajów, część z nich w wyniku ran i poparzeń. Kilkuset ludzi odniosło obrażenia. Najwięcej wśród ofiar było obywateli Australii, bo aż 88. Eksplozja zabiła także polską reporterkę, Beatę Pawlak. Balijczycy wierzą, że każdy człowiek rodzi się wraz z czterema bratnimi duszami, które towarzyszą mu do końca życia. Tamtej nocy świat duchów musiał być nie mniej poruszony niż świat ludzi.
Sprawca, którego nie ma?
Po pierwszym szoku przyszedł czas na szukanie sprawców. Rozmaite agencje wywiadowcze i policja oraz służby specjalne z kilku krajów Azji Południowo-Wschodniej, zwłaszcza z Australii, zaczęły szukać śladów mogących doprowadzić ich do organizatorów zamachu. Po około 2 miesiącach śledczy nie mieli wątpliwości, że za zamachem stała Dżimah Islamija.
Jest to muzułmańska organizacja militarna, która ma powiązania z Al-Kaidą i prowadzi walkę o utworzenie na terenach Azji Południowo-Wschodniej państwa islamskiego rządzonego prawem szariatu. Dżimah Islamija nie jest jednak organizacją w zachodnim tego słowa znaczeniu - nie posiada określonej struktury ani kierownictwa. Często określa się ją jako luźną konfederację rozmaitych radykalnych grup, które tylko spajane są ideą Dżimah Islamija - "Islamskiego Społeczeństwa". Niektórzy zatrzymani utrzymują, że DI w ogóle nie istnieje.
Raj utracony
Zanim jednak przejdziemy do dalszego opisu polowania po 12 października 2002 roku, spróbujmy znaleźć odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego Bali? Dlaczego tak brutalny atak przeprowadzono na tej niewielkiej wyspie, w 93% zamieszkałej przez spokojnych, uduchowionych wyznawcach balijskiej odmiany hinduizmu? Indonezja leży daleko od linii frontu wojny cywilizacji w Afganistanie, a "Wyspa Bogów" wydawała się leżeć w zupełnie innym wymiarze. Zatem, dlaczego?
Odpowiedź jest prosta: właśnie z powodu swojej niewinności. Głównym zamiarem organizacji używających metody zwane terrorystycznymi jest zasianie strachu w tych, których postrzegają jako swoich wrogów - w tym przypadku w Amerykanach, Brytyjczykach itd. Bali to popularne miejsce wypoczynkowe Anglosasów, którzy zwykli odwiedzać tą wyspę, by poszaleć z dala od medialnych newsów o trwającym konflikcie ze światem muzułmańskim i strachu przed zamachami. Departament Stanu USA po 9/11 przestrzegł co prawda swoich obywateli przed spędzaniem wakacji w Indonezji, co zmniejszyło ich liczbę w balijskich kurortach. Jednak nadal puby w Kucie wypełnione były "Białasami", jak mówią Indonezyjczycy.
Cóż mogło wzbudzić większy strach w tej części świata niż atak na miejsce, które do tej pory wydawało się istną oazą spokoju i bezpieczeństwa? Nikt się tego nie spodziewał, toteż nikt nie próbował takiemu zamachowi zapobiec, co znacznie ułatwiło zadanie islamistom. Po ataku na Bali wakacje na egzotycznych wyspach przestały być tak kuszącą perspektywą, co mocno odbiło się chociażby na dochodach z turystyki, zarówno miejscowych jak i zagranicznych firm.
Jak zdradził reporterowi BBC Philowi Reesowi gen. Made Pastika, dowódca międzynarodowej grupy śledczej, jeden z zamachowców "był całkiem pewien, że zabije Amerykanów". Tymczasem szczęśliwie zginęło tylko siedmiu turystów z USA, znacznie mniej niż Australijczyków, Brytyjczyków czy Balijczyków. - Większość Indonezyjczyków nie odróżnia Amerykanów, Anglików i Australijczyków - dodaje.
Śmierć obywateli największego państwa Pacyfiku nie zasmuciła jednak zamachowców. Wszak Australia stanęła ramię w ramię z Amerykanami w pierwszym szeregu "wojny z terrorem", która dla wielu muzułmanów jest wojną z islamem. A jak właściwie powstała Dżimah Islamija? Stwórz sobie wroga
Gdy reżim despotycznego, wspieranego przez USA prezydenta Suharto w latach 70. zaczął mieć problemy z komunistami, indonezyjskie służby specjalne wykorzystały radykalnych islamistów do zdyskredytowania "czerwonych", obiecując w zamian udział w sprawowaniu władzy. Gdy operacja się udała, zamiast zrealizowania obietnicy, rząd aresztował 185 muzułmanów, którzy brali udział w spisku. Oskarżano ich o podkopywanie stabilności państwa i przynależność do organizacji Jihad Commando, o której nikt wcześniej nigdy nie słyszał. Później prokuratorzy zaczęli nazywać tą grupę inaczej - Dżimah Islamija.
Aresztowani ludzie spotkali się następnie w więzieniu z Abu Bakerem Bashirem, radykalnym duchownym, który dziś uważany jest za duchowego lidera organizacji. Bashir od wielu lat głosił w różnych krajach muzułmańskich, że należy obalić świecką władzę i połączyć państwa w regionie w jedno wielkie islamskie mocarstwo.
Gdy skazani opuszczali więzienie, nie mieli zamiaru wybaczyć zdrady, a lata spędzone w zamknięciu jeszcze bardziej zradykalizowały ich postawę.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że to rząd indonezyjski sam stworzył swój problem. Stworzył ruch, który zaczął żyć własnym życiem. Kreując Dżimah Islamija dano radykalnym muzułmanom w całej Azji Południowo-Zachodniej symbol, na który czekali.
To nie pierwszy przypadek, w którym organizacja stworzona przy współudziale służb specjalnych stała się wkrótce utrapieniem dla swoich kreatorów. Wszak wśród "ojców założycieli" Al-Kaidy można by bez błędu wymienić CIA.
Macki Osamy bin Ladena
W grudniu 1998 roku konflikt między islamskimi imigrantami a mieszkającymi tam wcześniej chrześcijanami ogarnął grupę wysp zwanych Moluki. Do wysiłków islamistów przyłączyli się weterani, którzy wcześniej walczyli w Afganistanie, Bośni czy Czeczenii oraz tysiące nowych rekrutów, zwerbowanych w szkołach koranicznych, które ogłaszały dżihad. Konflikt na Moluchach był ich wystąpieniem przeciwko wrogowi, którego utożsamiali ze "zgniłym Zachodem".
Ofiary walk zwiększyły determinację Dżamah Islamija. Przede wszystkim jednak, chaos wywołany konfliktem pozwolił al-Kaidzie niemal niepostrzeżenie zapuścić korzenie w Indonezji. Organizacje "charytatywne" powiązane z siatką Osamy bin Ladena sponsorowały islamskie bojówki, a jej członkowie budowali obozy szkoleniowe. Przywódcy obu grup nawiązali stałe kontakty.
Polowanie na sprawców
Nigdy nie dowiemy się, czy do zamachu na Bali by doszło, gdyby drogi Dżamah Islamija i al-Kaidy nigdy się nie zeszły. Faktem jest na pewno to, że dopiero po rozwinięciu się tego "związku" Indonezją zaczęły wstrząsać ataki przeprowadzane przez radykalnych islamistów, takie jak chociażby seria wybuchów bombowych w kościołach chrześcijańskich w 2000 roku.
W tym samym czasie na wojskowego lidera Dżamah Islamija wyrósł Riduan Isamuddin, znany jako Hambali, przypuszczalnie wysłannik bin Ladena na obszar Azji Południowo-Wschodniej. Pod jego przywództwem opracowano doktrynę uderzania w "miękkie" punkty, takie jak kluby lub muzea, zamiast ambasad i budynków rządowych. Po atakach z 12 października kluczowym zadaniem stało się odszukanie sprawców. Śledczym sprzyjało szczęście - pomimo siły eksplozji, na jednym z elementów ramy zachował się numer seryjny vana, co pozwoliło służbom określić, do kogo należał samochód. Trop zaprowadził ich do Amroziego, który po dwóch dniach przesłuchań przyznał się, że to on zaparkował Mitsubishi przed klubem Sari, a ponadto kupował chemikalia do sporządzenia bomby. Korzystając z listy kontaktowej telefonu Indonezyjczyka, policjanci w ciągu około roku dotarli do ponad 30 osób odpowiedzialnych za zaplanowanie zamachu.
Wśród głównych sprawców było dwóch braci Amroziego, Muklas i Ali Imron. Pierwszy zeznał, że "był szefem operacyjnym Dżamah Islamija", organizował finanse i zatwierdził ostateczny plan ataku. Drugi pomógł przygotować bombę i szkolił samobójców - Samiego z vana i Iqbala z pubu Paddy.
W trakcie przesłuchania Ali Imron zeznał, że pierwotnie atak planowany był na rocznicę zamachów na World Trade Center, ale bomba nie była jeszcze wtedy gotowa. Pomysł takiego ataku miał zrodzić się podczas spotkania mężczyzn na początku 2002 roku w Tajlandii. Ostateczne miejsce ataku ustalono wiele miesięcy później.
Śledczym udało się także zatrzymać Imana Samundrę, uznanego za jednego z najważniejszych planistów. Razem z Muklasem i Amrozim zostali oni skazani na śmierć przez rozstrzelanie. Wyrok wykonano 8 października 2008 roku. Ali Imron w więzieniu spędzi resztę swojego życia. Skąd różnica w karach? Imron podczas przesłuchań i procesu płakał, otwarcie zeznawał, przepraszał rodziny ofiar i mówił o poczuciu winy. Amrozi śmiał się, unosił w góry kciuki i okazywał dumę z zamachu.
Pojmani mężczyźni często wspominali, iż zamach był "odpowiedzią na przestępstwa popełniane na Afgańczykach, Palestyńczykach i innych muzułmanach na całym świecie". Oskarżali oni USA m.in. o wykorzystywanie państw islamskich, eksploatację ich bogactw naturalnych i stosowanie "prawdziwego terroru".
Przy pomocy Amerykanów w sierpniu 2003 roku w Tajlandii pojmano także Hambaliego, który trafił do więzienia w Guantanamo.
Nigdy nie udało się osądzić dwóch innych kluczowych zamachowców: Dulmatina, który pomógł zorganizować materiały do budowy bomby oraz Noordina Mohammada Topa, który był jej głównym konstruktorem. Ciało pierwszego rzekomo znaleziono w lutym 2008 roku w grobie w Filipinach, drugi zginął 17 września 2009 roku podczas obławy na Środkowej Jawie.
Szalony duchowny
Większość zamachowców łączył wspólny punkt w życiorysach - spędzili wiele lat w szkołach koranicznych w Malezji, część z nich była słuchaczami Abu Bakara Bashira.
Władze Indonezji próbowały oskarżyć kleryka o zdradę, oszustwa emigracyjne i planowanie ataków na kościoły w 2000 roku. Udowodniono mu tylko te drugie. W 2004 aresztowano go ponownie, postawiono mu zarzut zaplanowania zamachów bombowych na hotel Mariott w Dżakarcie w 2003 roku i konspirację przy zamachu z Bali. Udowodniono mu tylko tą drugą zbrodnię i skazano na 2,5 roku więzienia.
Po opuszczeniu aresztu Bashir twierdził w mediach, iż "to CIA podmieniło bombę z Bali na mały ładunek nuklearny". Oryginalna bomba, jak twierdzi, "miała tylko zranić ludzi, nie zabijać". Zamachowcy podczas swoich procesów twierdzili coś zupełnie odwrotnego. Bashir wydarzenia z Bali do dzisiaj określa jako "spisek Amerykanów, Australijczyków i Żydów". W swoich ognistych przemówieniach nadal wzywa do dżihadu i utworzenia państwa islamskiego.
Plaże opustoszały… ale tylko na moment
Zamachy miały duży wpływ na ekonomię wyspy. W 2002 roku 67% dochodów Bali pochodziło z turystyki. Po zamachach liczba odwiedzających spadła o kilkadziesiąt procent. Z czasem władzom udało przekonać się turystów, iż niebezpieczeństwo minęło.
W pierwszy dzień października 2005 roku wyspą znowu wstrząsnęło - trzech zamachowców wysadziło się w newralgicznych punktach, zabijając 20 osób. Jednym z organizatorów zamachów był wspomniany już Noordin.
Zamachy nie były jedynym problemem, z jakim w tym wieku walczyło Bali. Wyspa odczuła także skutki tsunami i wybuchła tam epidemia SARS. Wydawało się, że po drugiej serii zamachów Bali będzie odwiedzane tylko przez reporterów i pracowników organizacji humanitarnych. Tymczasem, od 2008 roku Bali odwiedzane jest przez ponad 2 miliony turystów rocznie, a ponad 90% miejsc w hotelach jest zajętych.
- Życie stało się dla nas łatwiejsze, jest więcej klientów - powiedziała Suzie, masażystka, w rozmowie z reporterem "Huffington Post". - Ciągle jednak się boję, że coś się znowu stanie i turyści przestaną tu przybywać - dodaje po chwili.
Wojna z góry przegrana?
Zamach sprzed siedmiu lat jest jednym z najmocniejszych ciosów, jakie wróg zwany "terrorem" zadał Zachodowi w wojnie, którą wypowiedział mu prezydent Bush. Bilans zysków i strat w tym konflikcie nie jest zadowalający - Afganistan jest zniszczony, Pakistan niestabilny, w Iraku zginęły setki tysięcy ludzi. Bomby wstrząsnęły nawet europejskimi stolicami.
Dżamah Islamijah regularnie atakuje w różnych punktach w Indonezji. Świat 2009 roku raczej nie jest miejscem lepszym i bezpieczniejszym niż ten z początku wieku.
Zachód, wypowiadając wojnę, która z oczywistych powodów musiała uderzyć nie tylko w "terrorystów", a także w cały świat islamski, powinien mieć świadomość, że muzułmanie odbiją cios. Atak skierowany w miękkie podbrzusze zabolał.
Na szczęście dla mieszkańców Bali, nie okazał się dla tej wyspy śmiertelny. "Wyspa Bogów" znów jest pełna duchów.
Michał Staniul dla Wirtualnej Polski