Sztrafnicy Berlinga - ciężki los żołnierzy polskich oddziałów karnych
W Armii Berlinga, wzorem wojsk sowieckich, również powstały oddziały karne, do których trafiali żołnierze popełniający różnego rodzaju przewinienia. Formacje te szybko stały się mięsem armatnim rzucanym na najtrudniejsze odcinki frontu w celu rozpoznania bojem lub rozminowania nieprzyjacielskiego przedpola - pisze "Polska Zbrojna".
19.10.2013 | aktual.: 19.10.2013 14:33
Słynny rozkaz numer 227 "Ani kroku wstecz" ludowego komisarza obrony Józefa Stalina z 28 lipca 1942 roku nakazywał stworzyć w Armii Czerwonej oddziały karne. W ich szeregach żołnierze, którzy popełnili różnego rodzaju wykroczenia, mieli "szansę" zrehabilitowania się w boju, odzyskania dobrego imienia i powrotu do normalnej służby. Jak na praktyki stosowane w Armii Czerwonej, brzmiało to zachęcająco. Szybko okazało się jednak, że oddziały sztrafników (od sztrafnoj, czyli karny), jak nazywano ich żołnierzy, są mięsem armatnim rzucanym przeważnie w celu "rozpoznania bojem" lub "rozminowywania" pól minowych na nieprzyjacielskim przedpolu...
Tymczasowi żołnierze
Od 26 września 1942 roku, czyli od dnia podpisania rozkazu przez zastępcę ludowego komisarza obrony generała Georgija Żukowa, na poszczególnych frontach sowieckich zaczęły szybko powstawać jednostki karne. Decyzję wysłania kogoś do batalionu mógł podjąć dowódca dywizji lub brygady, a do kompanii karnej - pułku. Te pierwsze liczyły średnio po 800-1000 oficerów, drugie po 150-200 podoficerów i szeregowych.
Pobyt w oddziałach karnych wynosił od jednego do trzech miesięcy. W tym czasie sztrafnicy tracili swoje stopnie i odznaczenia - oficjalnie byli nazywani "tymczasowymi żołnierzami". Kadra dowódcza tych jednostek składała się z oficerów oddelegowywanych z innych formacji. Byli to bez wyjątku oficerowie "praworządni", którzy za dowodzenie oddziałami karnymi otrzymywali lepsze uposażenie, a czas służby liczono im podwójnie. Skazani zaś mogli być zwolnieni, jeśli udało im się odsłużyć całą zasądzoną karę (na przykład dwa-trzy miesiące), zostali ranni na polu walki lub odznaczyli się bohaterstwem w obliczu wroga (na przykład zniszczyli czołg lub bunkier). W takim wypadku przywracano im ich stopnie i odznaczenia, a później kierowano do macierzystych jednostek.
Zdarzało się, że sztrafnicy otrzymywali wysokie odznaczenia bojowe w czasie swej służby w oddziałach karnych. Do oddziałów tych, które w większości były formacjami piechoty, trafiali artylerzyści, pancerniacy, lotnicy i marynarze. Wszyscy musieli przejść szkolenie piechoty, ponieważ na polu walki najczęściej wykonywali jej zadania.
Dyscyplina po polsku
Po przystąpieniu do tworzenia polskiej dywizji piechoty, a później 1 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR w połowie 1943 roku pod auspicjami polskich komunistów, generał Zygmunt Berling zdecydował, by również w podległych mu jednostkach powstały oddziały dyscyplinarne wzorowane na sowieckich kompaniach karnych. W początkowym okresie organizowania i szkolenia dywizji istniał nieetatowy oddział karny 1 Polskiej Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki. 7 sierpnia 1943 roku generał Berling powołał zaś kompanię karną dywizji według wzoru sowieckiego.
Gorszą karą od skierowania do kompanii karnej była tylko degradacja. Jak pisze Berling w swoich wspomnieniach, dotkliwą karą dla żołnierzy było także wyrzucenie z dywizji i odesłanie do miejsca przybycia, czyli najczęściej zsyłki. Wymierzano ją nie tylko za pospolite przestępstwa. Generał wspomina między innymi sześciu poborowych i oficera artylerii, których odesłał do sowchozu za deklarację wierności rządowi generała Sikorskiego w Londynie...
Decyzję o skierowaniu kościuszkowca do kompanii karnej podejmował wojskowy sąd polowy 1 Dywizji Piechoty.
W dalszych rozkazach regulujących funkcjonowanie kompanii karnej zaznaczono, że miała ona operować na pierwszej linii frontu, ale orzeczone wyrokiem kary żołnierze mieli odbywać po zakończeniu działań wojennych. Szczegółowe zasady odbywania kary w polskich kompaniach karnych, tryb kierowania do nich skazanych żołnierzy oraz warunki rehabilitacji w boju, możliwości awansu i przedterminowego zwolnienia zostały jednak określone dopiero 20 stycznia 1944 roku. Według powstałego tego dnia statusu kompanii karnej mogli być do niej skierowani tylko szeregowi lub zdegradowani do tego stopnia oficerowie i podoficerowie za przestępstwa przewidziane w kodeksie Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Polski sztrafnik mógł trafić do oddziału dyscyplinarnego na mocy prawomocnego wyroku sądu polowego lub w drodze dyscyplinarnej - rozkazem dowódcy dywizji i brygady.
W tym okresie formowania korpusu Berlinga trafienie do oddziału karnego nie wiązało się jednak z automatycznym wysłaniem na najcięższy odcinek frontu, jak było to praktykowane w Armii Czerwonej. Oburzony prokurator naczelny 1 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR pułkownik Jan Mastalerz raportował do generała Berlinga: "Skazani na skierowanie do kompanii karnej zasadniczo winni być posyłani na najbardziej niebezpieczne odcinki frontu, względnie do zwiadu, by móc w ten sposób krwią odkupić swą winę wobec Polski i polskiego narodu. W rzeczywistości jednak kompania karna korpusu nie odpowiada swemu przeznaczeniu i nie realizuje stojących przed nią celów. Osądzeni na pobyt w kompanii karnej żyją w warunkach bardzo wygodnych - w domach kołchoźników; w walce z niemieckimi zaborcami udziału nie biorą - żadnych ofiar nie ponoszą - co działa demoralizująco na całą kompanię karną i na otoczenie". Później miało to się zmienić i w korpusie zaczęły obowiązywać sowieckie standardy. Jeszcze w kwietniu 1944 roku w wyniku
rozrastania się korpusu istniejącą kompanię karną zmieniono na oddział karny. Jako samodzielna jednostka Wojska Polskiego podlegał on bezpośrednio dowódcy. W jego skład weszły dwie kompanie w sile trzech plutonów każda. Tym razem w regulaminie oddziału znalazł się zapis o rehabilitacji żołnierzy oddziału poprzez walkę z wrogiem na niebezpiecznych odcinkach frontu i wzorową służbę.
Danina krwi
Na kolejnym etapie formowania ludowego Wojska Polskiego przystąpiono również do reorganizacji oddziałów karnych. W sumie w 1 Armii istniało pięć samodzielnych kompanii karnych, które - w odróżnieniu od oddziału karnego korpusu - zmuszone były do ogromnej daniny krwi na szlaku bojowym. 23 grudnia 1944 roku dowódca 1 Armii Wojska Polskiego generał Władysław Korczyc zatwierdził tymczasowy regulamin kompanii karnej, w którym jeszcze mocniej położono nacisk na dyscyplinę i jasno określono prawa oraz obowiązki dowódców tych oddziałów.
16 stycznia 1945 roku rozkazem numer 9 Naczelne Dowództwo Wojska Polskiego uprawniło natomiast dowódców garnizonów i komendantów rejonowych komend uzupełnień do bezpośredniego kierowania opieszałych poborowych do kompanii karnych. Miał to być straszak szczególnie dla tych, którzy bojkotowali pobór do LWP z pobudek politycznych i ideowych... Już po wojnie 22 maja 1945 roku Naczelne Dowództwo WP wydało rozkaz rozformowania etatowych i nieetatowych kompanii karnych, by przygotować nowe rozporządzenia dla oddziałów dyscyplinarnych na czas pokoju.
"Sielanka" polskich sztrafników szybko się skończyła. Po przekroczeniu Bugu w lipcu 1944 roku żołnierze kompanii karnych, wzorem żołnierzy z tych jednostek w Armii Czerwonej, stali się "awangardą" ludowego Wojska Polskiego, zwłaszcza w trakcie ciężkich przepraw przez większe rzeki (Wisła, Odra), walk ulicznych w miastach zmienionych przez Niemców w twierdze i zdobywania umocnień Wału Pomorskiego. Szybko też stali się specjalistami w "rozpoznaniu bojem", gdy trzeba było spenetrować zaminowane przedpole nieprzyjacielskich pozycji.
Wbrew pozorom, żołnierze kompanii karnych mieli "wysokie notowania" wśród towarzyszy broni z pozostałych oddziałów armii polskiej. Brać frontowa zdawała sobie sprawę, że sztrafnicy odwalają za nich najgorszą robotę i są posyłani na najtrudniejsze odcinki frontu: "Karniacy, jak wiadomo, mają tylko jedną drogę: do przodu".
Strzępki informacji
Bardzo trudno jest zrekonstruować szlaki bojowe poszczególnych oddziałów karnych. Co rusz pojawiają się wzmianki we wspomnieniach kościuszkowców oraz innych żołnierzy o plutonach i kompaniach karnych rzucanych do walki o przyczółki nad Wisłą lub zdobycie umocnionych gniazd cekaemów Wału Pomorskiego.
Ciekawa jest historia sierżanta Czesława Komorowskiego, który był szefem pierwszej kompanii 2 Pomorskiego Samodzielnego Zmotoryzowanego Przeciwpancernego Batalionu Miotaczy Ognia. W drugiej połowie stycznia 1945 roku w czasie przejścia oddziału przez zdobyte ruiny Warszawy sierżant Komorowski "zawieruszył się" w okolicach Bielan, co opóźniło przemarsz jego kompanii. Po ciężkich walkach o przełamanie umocnień Wału Pomorskiego dowódca 2 Batalionu major Michał Titow przypadkowo natknął się na ulicy na sierżanta Komorowskiego. Rozpoznał go i usłyszał od zdenerwowanego żołnierza, że teraz służy w tyłowym plutonie chemicznym 14 Pułku. Major Titow rozkazał swojej obstawie natychmiast aresztować dekownika.
9 marca 1945 roku wyrokiem sądu polowego sierżant Komorowski został zdegradowany do szeregowego i skazany na miesiąc kompanii karnej za samowolne opuszczenie jednostki bojowej i dekowanie się na zapleczu frontu w jednostce tyłowej. Jednostka, do której zesłano Komorowskiego, została rzucona do walki o zdobycie twierdzy kołobrzeskiej.
Komorowski 18 marca 1945 roku wyróżnił się męstwem podczas ostatniego ataku na niemieckie pozycje obronne. Grupa szturmowa z oddziałem karnym w składzie uderzyła na barki w porcie, z których prowadzono ciężki ostrzał. Komorowski był jednym z pierwszych żołnierzy, którzy dotarli do morza i złamali ostatni punkt oporu wokół latarni morskiej.
19 marca 1945 roku Czesławowi Komorowskiemu darowano resztę kary i przywrócono stopień sierżanta. To jedna z nielicznych historii z happy endem. Tych, którym nie udało się zrehabilitować, czekały jeszcze krwawa przeprawa przez Odrę i walki na ziemiach III Rzeszy. Niewielu miało szansę walczyć o jej stolicę - Berlin - ponieważ wzorem Armii Czerwonej unikano, by sztrafnicy defilowali w ważniejszych zdobycznych miastach. Ich towarzysze broni z 2 Armii ludowego Wojska Polskiego również byli masakrowani w nieprzemyślanych atakach generała Karola Świerczewskiego... Pozostaje jeszcze niepokojące pytanie, ilu polskich sztrafników trafiło do kompanii karnych z powodów politycznych lub przez wydumane oskarżenia, co było powszechną praktyką w armii sowieckiej.
Piotr Korczyński, "Polska Zbrojna"