Szpiedzy w radach nadzorczych
Jeżeli choć w połowie prawdziwa jest
dzisiejsza liczba dnia i szacunki amerykańskich ekspertów co do
liczby oficerów radzieckiego KGB i rosyjskiej FSB zasiadających
dziś w zarządach i radach nadzorczych największych rosyjskich firm
- przede wszystkim w sektorach o strategicznym znaczeniu - to już
jest się czego obawiać, pisze w "Pulsie Biznesu" Kazimierz Krupa.
Według niego, trudno się dziwić, że prezydent Putin korzysta z usług swoich wypróbowanych kolegów "z poprzedniej pracy". I gdyby ich umiejętności wykorzystywał wyłącznie do rozgrywek ze swoimi oligarchami, do odbudowywania wpływów Kremla w sprywatyzowanych , w bardzo specyficzny sposób, przedsiębiorstwach w Moskwie czy na Uralu, byłoby to jego zmartwienie. A raczej tych oligarchów.
Ale gdy, jak twierdzą zachodni eksperci, rosyjskie firmy energetyczne, które są szczególnie dokładnie spenetrowane przez służby specjalne, poprzez swoje kontakty handlowe przenikają do struktur gospodarczych i politycznych krajów z dawnego bloku wschodniego, wywierając na nie nacisk - to już jest i nasze zmartwienie - uważa komentator "Pulsu Biznesu".
Przypadek Ukrainy, której Polska, za sprawą usilnych dążeń prezydenta Kwaśniewskiego, miała być ambasadorem w Europie i na świecie, a która jednak obróciła się w stronę Moskwy zdaje się potwierdzać, że coś jest na rzeczy. Zresztą: my "mamy" jednego Ałganowa i tyle zamieszania. A gdzie jeszcze 349 pozostałych? - konkluduje Kazimierz Krupa.
("PB" podaje, że zdaniem ekspertów amerykańskich w zarządach rosyjskich firm zasiada 350 oficerów radzieckiego KGB i rosyjskiej FSB)
. (PAP)