Szokujące doniesienia z protestu Policji. Odpuszczają złodziejom i pijanym kierowcom
W Tychach nie było patrolu, który mógłby pojmać sklepowego złodzieja. W Lublinie nikt z przyjechał sprawdzić dokumentów i trzeźwości kierowców, którzy spowodowali kraksę. W Kielcach doszło do zabójstwa, jednak policjanci będący na zwolnieniu podjęli interwencję.
- Nie weźmiemy tysiąca złotych o komendanta głównego policji za pozostanie na służbie. Nawet sklep Biedronka wie, że pracownikom należy się godne traktowanie i podwyżki - mówi WP policjant z wydziału kryminalnego na Mazowszu. W jego komendzie połowa funkcjonariuszy nie pracuje. - Gdybym wiedział, że znajdę się w takim syfie, nigdy był tu nie przyszedł. Za własne pieniądze musiałem kupić laptopa, potrzebnego do pracy, papier, drukarkę. Od trzech lat każą mi wypełniać coraz głupsze rozkazy, fałszować statystyki kryminalne. Coś pękło, ludzie są na granicy wytrzymałości. Nawet kiedy się to zakończy, Policja już nigdy nie będzie taka sama - dodaje.
Nie działa ani tysiąc złotych premii, ani groźby
Część policjantów na wezwanie komendanta głównego o stawienie się do służby i obietnicę 1000 złotych premii odpowiada: "Trzymam linię. Nie biorę". Nie działają nawet groźby, jakie wysyła SMS-ami do podwładnych dowódca kompanii jednego z oddziałów prewencji w Warszawie. "Natychmiast w dniu 7.11 stawić się do naszej dr. z OPP pani Kozłowskiej, celem anulowania L4 !!!". Po odmowie grozi jeszcze raz: "z komendantem dogadane, będziecie mieli anulowany CAŁY staż. Dla wybranych będziemy robić postępowania".
Treść wiadomości pokazuje policjant, który miał brać udział w patrolach w Warszawie i zabezpieczeniu marszu Niepodległości 11 listopada. Zamiast niego do służby patrolowej w Warszawie wysłano policjantów z wydziału logistyki. - Patrole tworzy się ze zbieraniny funkcjonariuszy formowanych w tzw. nieetatowe oddziały prewencji albo sztabowców. Nigdy nie obsługiwali interwencji, bójek itp. - mówi uczestnik protestu, do którego dotarła WP. Jego kolega dodaje: - Nie istnieje już warszawska drogówka, z około 60 osób do pracy stawiło się 4 funkcjonariuszy.
Nie przyjeżdżają do złodziei, ani do kolizji
Tymczasem z całej Polski napływają doniesienia, że protest w policji zagraża już bezpieczeństwu obywateli. W Tychach po pierwszy policja odpuściła złodziejowi. "Pracownicy ochrony jednego z hipermarketów na na gorącym uczynku ujęli sprawcę kradzieży. Wartość skradzionych artykułów wyniosła 525 złotych. Dowódca zmiany ochrony skontaktował się z dyżurnym policji w celu wezwania na miejsce patrolu i przekazania sprawcy przestępstwa w ręce stróżów prawa. Dyżurny policji miał poinformować ochroniarza, że nie jest w stanie wysłać patrolu, gdyż te które są na terenie miasta, obsługują wyłącznie najpilniejsze zgłoszenia". Taką relację zamieszcza branżowy serwis Ochrona24.info. Ostatecznie to ochroniarze sami mieli odwieźć złodzieja do komendy. Jak podkreślają naruszając swój regulamin i przepisy, bo nie mają do tego prawa.
- Nie potwierdzam, interwencja jednak się odbyła. Wiem, że podjęto czynności i sprawca kradzieży miał być ukarany grzywną - ripostuje rzecznik tyskiej policji st. asp. Barbara Kołodziejczyk. Szczegółów jednak nie podaje. Z informacji jakie uzyskaliśmy od pracowników ochrony z woj. śląskiego, w Tychach i Żorach policja nie przyjeżdża na wezwania do „drobnych” kradzieży, twierdzi jednak portal branży ochrony.
W Lublinie przez brak patroli nikt z policji nie dojechał do obsługi zderzenia samochodów. Nie sprawdzono dokumentów kierowców, ani nie przebadano ich trzeźwości. Po interwencji straży pożarnej, kiedy okazało się, że nie ma rannych kierowcy wstawili samochody na lawety i poszli do domu.
Kielce. Policjanci mimo zwolnienia schwytali podejrzanego o zabójstwo
Polacy mogą jeszcze liczyć na przyzwoitość funkcjonariuszy w obliczu realnego zagrożenia. Para policjantów z Kielc, biorąca udział w proteście, jednak zdecydowała się działać, kiedy w ich mieście doszło do zabójstwa.
Po awanturze domowej w jednym z mieszkań w Kielcach, stracił życie ugodzony nożem 67-letni mężczyzna. Podejrzany o zbrodnię 30-latek uciekł w miasto. W ślad za nim ruszyły za nim policyjne patrole. W tym czasie policyjne małżeństwo, przebywające na zwolnieniu lekarskim, dokładniej w drodze do apteki, zauważyło radiowozy jadące „na sygnałach”. To wzbudziło ich zainteresowanie. Funkcjonariusz wydziału kryminalnego i jego żona policjantka z komisariatu w Stąporkowie telefonicznie poznali szczegóły zdarzenia oraz rysopis poszukiwanego mężczyzny. Chwilę później zauważyli osobę, która odpowiadała opisowi. Zatrzymali podejrzanego i wezwali wsparcie.
Historię komentuje wielu z uczestników policyjnego protestu. "Szacun trzymamy linię, ale tak, aby chronić społeczeństwo". Rząd, dajcie nam pieniądze i pozwólcie powrócić do pracy. Jak nie my dbamy o ulicę, to robią to bandyci" - piszą na Facebooku policjanci.
Dodajmy że minister Joachim Brudziński jest jak dotąd nieugięty. Obiecał podwyżki, ale dopiero w przyszłym roku i niższe niż oczekują podlegli mu funkcjonariusze. - Jako szef MSWiA dołożę wszelkich starań, aby w ramach negocjacji ze stroną społeczną wypracować jak najszybciej satysfakcjonujące wszystkich, możliwe do realizacji porozumienie. Porozumienie to nie może być jednak owocem nieodpowiedzialnych szantaży i nacisków - skomentował protesty policjantów.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl