Szkoły i uczniowie na celowniku zbrojnych grup w DRK - raport HRW
Różnej maści zbrojne grupy ze wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga rekrutowały uczniów tamtejszych szkół w swoje szeregi, dziewczynki wykorzystywały jako seksualne niewolnice, a szkolne budynki stawały się ich tymczasowymi bazami - takie m.in. oskarżenia padają w raporcie organizacji Human Rights Watch o wymownym tytule "Nasze szkoły stały się polami bitewnymi".
Choć wschodnie prowincje DR Konga to wyjątkowo malownicze tereny, w dodatku bogate w surowce mineralne, niedługie okresy spokoju przerywają tam co jakiś czas krwawe konflikty. Przez walki cierpią tamtejsze dzieci. Stawały się nie tylko ich przypadkowymi ofiarami, ale były też celami ataków różnych zbrojnych grup. Cierpieć miały nawet przez działania rodzimych sił zbrojnych. Jak podaje HRW, chłopcy byli wcielani w szeregi partyzantek, dziewczynki gwałcone, od uczniów uzbrojeni bojownicy pobierali różne "podatki", nauczyciele byli zmuszani do pomagania zbrojnym grupom lub niekiedy mordowani, a szkolne budynki stawały się czasowymi koszarami dla rządowych wojsk lub rebeliantów.
- Gdy pierwszy raz M23 (grupa rebeliancka) przystąpiła do ataku, FARDC (kongijskie siły zbrojne) zajmowały naszą szkołę.... I kiedy FARDC zostało przepędzone przez M23, wtedy oni zaczęli ją okupować. Nasze szkoły stały się polami bitewnymi - powiedział obrońcom praw człowieka mieszkaniec Rutsiro.
Raport HRW został oparty na rozmowach ze 120 osobami, w tym dziećmi, które były świadkami lub stały się ofiarami nadużyć. Dokument dotyczy okresu od 2012 do 2014 r., ale został opublikowany przez aktywistów dopiero przed kilkoma dniami.
Według obrońców praw człowieka strach przed porwaniami dzieci lub wykorzystaniem jako seksualnych niewolników sprawił jednak, że wiele z nich przestało wówczas chodzić do szkoły. HRW pisze nawet, że dziecko urodzone w Północnym Kiwu (jedna ze wschodnich prowincji) ma najmniejsze szanse w całym kraju chodzić do szkoły. Według oficjalnych rządowych danych trzy lata temu aż 44 proc. dzieci między 5 a 17 rokiem życia nie uczęszczało do szkoły. Lepiej, ale nie dużo, było w Kiwu Południowym.
"Inni młodzi ludzie walczą"
- Kiedy żołnierze (chodzi o siły podległe Bosco Ntagandze, komendantowi M23) przyjechali do naszej szkoły, niektórzy uczniowie uciekli. Ale żołnierze nas zaskoczyli i nie wszyscy byli w stanie uciec. Powiedzieli, że mają wiadomość dla naszej szkoły. Zgromadzili uczniów na boisku, oddzieli starszych od młodszych, a także dziewczyny… Znalazłem się w wyłączonej grupie. Wszystkim starszym uczniom kazano iść z nimi. Żołnierze powiedzieli, że młodzi ludzie tacy jak oni walczą o wyzwolenie kraju, a nawet giną za to. "A wy! Mówicie, że się uczycie! Co to ma by? Chodźcie pomóc innym walczyć" - powiedział aktywistom 17-letni uczeń szkoły średniej w Mapendano. Wydarzenie, które opisał, miało miejsce w kwietniu 2012 r. Siły Ntagandy dzięki swojej łapance zasiliły szeregi o 32 chłopców.
Bosco "Terminator" Ntaganda, to wywodzący się z Tutsich "zawodowy rebeliant". Dzięki porozumieniom pokojowym z rządem DRK z 2009 r. stał się generałem sił zbrojnych. Jego wojskowa kariera nie trwała jednak długo. Gdy kilka lat później prezydent kraju dał do zrozumienia, że jest gotów wydać go Międzynarodowemu Trybunałowi Karnemu, który poszukiwał go od dawna, Ntaganda i lojalni mu ludzie założyli Ruch M23 i wzniecili powstanie. To była wiosna 2012 r. - właśnie wtedy, według HRW, zaczęły się ataki na uczniów i szkoły. Tylko od kwietnia do maja rebelianci "Terminatora" siłą wcielili w swoje szeregi 149 chłopców i młodych mężczyzn - podają obrońcy praw człowieka.
Ntaganda zresztą już wcześniej był oskarżany o rekrutowanie dzieci żołnierzy. Walki sił rządowych z M23 trwały ponad rok. W marcu 2013 r. Ntaganda sam zgłosił się do ambasady USA w Rwandzie, by oddać się w ręce MTK. W listopadzie tego roku rebelia wygasła.
Jak podają obrońcy praw człowieka, nie oznaczało to jednak powrotu spokoju i bezpieczeństwa w szkołach. Te zaczęły być atakowane przez inne partyzantki. Zresztą już w czasie rebelii M23 rożne grupy zbrojne dawały o sobie brutalnie znać na wschodzie kraju.
HRW wymienia w sumie aż dziewięć różnych zbrojnych milicji, które operują w regionie. A nie są to wszystkie takie grupy. Co więcej, szkoły i dzieci miały też cierpieć przez żołnierzy rządowych.
16-letnia Camille powiedział obrońcom praw człowieka, że rzuciła szkołę po tym, jak zaszła w ciąży w wyniku gwałtu. Napastnikiem był wojskowy. - Złapali nas, gdy uciekałyśmy, ale nadal byłyśmy na terenie szkoły. To rządowi żołnierze nas zabrali. Wzięli dwie dziewczyny i zgwałcili nas - wyznała nastolatka.
Żołnierze mieli też zajmować budynki szkolne na prowizoryczne koszary czy jako składy broni. A to ogromnie narażało dzieci. Sytuację miało jednak nieco poprawić to, że w 2013 r. ówczesny szef kongijskiego MON zagroził dyscyplinarnymi sankcjami za zajmowanie szkół.
Jednak także partyzantki przejmowały szkolne zabudowania, nierzadko niszcząc je i paląc; używano np. biurek na rozpałkę do gotowania.
Pokłosie ludobójstwa
Choć opisane w raporcie wydarzenia dotyczą ostatnich lat, to wschód DRK już wcześniej był świadkiem mordów, gwałtów i wykorzystania dzieci żołnierzy. Od 20 lat jest to wyjątkowo niestabilny region. W 1994 r., po ludobójstwie Tutsich przez Hutu w Rwandzie, konflikt przelał się właśnie na sąsiednie Kongo. Od tego czasu w regionie operują rebelianckie grupy zarówno Hutu, jak i Tutsich, które wspierać mają niektóre państwa regionu.
Co ciekawe, publikacja raportu HRW nastąpiła niecałe dwa miesiące od rozpoczęcia w Hadze procesu Bosco Ntagandy. Byłemu rebeliantowi postawiono aż 18 zarzutów, w tym rekrutowanie dzieci. Nie przyznaje się do winy. Sam zakończył edukację w wieku 17 lat, gdy, jak podaje BBC News, wstąpił do Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego - wówczas militarnego ruchu Tutsich żyjących na południu Ugandy, dziś partii rządzącej Rwandą.