Szkolny kolega wspomina Jana Pawła II
- Jako kolega był pomocny i serdeczny, ale odpisywać na klasówkach nie dawał. Solidarnie płatał figle, ale potrafił też paść w górach na kolana i modlić się - opowiada o Janie Pawle II jego gimnazjalny kolega Eugeniusz Mróz.
94-letni dziś Mróz poznał Karola Wojtyłę, gdy miał 15 lat. Jego rodzice przeprowadzili się wówczas z Limanowej do Wadowic. Byli nie tylko kolegami z ław wadowickiego gimnazjum im. Marcina Wadowity, gdzie w roku 1938 zdali maturę, ale i sąsiadami zza ściany w kamienicy czynszowej Chaima Balamutha.
Eugeniusz Mróz - emerytowany prawnik, były żołnierz AK, od 1945 roku mieszkający w Opolu - wspomina, że Wojtyła uczniem był znakomitym: zdolnym, pilnym, zawsze przygotowanym. Szczególny talent przyszły papież od najmłodszych lat zdradzał do przedmiotów humanistycznych oraz języków obcych - w siódmej i ósmej klasie czytał w oryginale poetów i filozofów niemieckich: Schillera, Goethego, Kanta; także w oryginale recytował "Iliadę" i "Odyseję" Homera; fragmenty dzieł Cycerona, Wergiliusza czy Owidiusza. Maturę zdał na piątki; na zakończenie szkoły jako prymus w imieniu kolegów dziękował profesorom.
- Nauka była jego wielką pasją - mówi Mróz. Lolek - jak nazywali Wojtyłę koledzy i bliscy - zawsze służył w lekcjach pomocą, ale na klasówkach odpisywać nie dawał. - Nie dlatego, żeby się wywyższać. Po prostu uważał, że to mogłoby być dla nas ze szkodą - wyjaśnia.
Z tego samego powodu Lolek nie korzystał też z popularnych "bryków" do tłumaczenia łacińskich i greckich tekstów, które uczniowie wadowickiego gimnazjum chętnie kupowali w księgarni Foltynów w rynku. - Klasówki zawsze kończył pisać pierwszy, ale nigdy pierwszy ich nie oddawał. Czekał, aż zrobią to inni koledzy, by ich nie deprymować - dodaje Mróz.
Przyszły papież solidarnie brał również udział w figlach płatanych profesorom przez kolegów z klasy, choć nigdy ich nie inicjował. Jeden z takich wyczynów wymyślony był po to, by nie iść na klasówkę z greki. Miała się odbyć tuż po lekcji wychowania fizycznego. - Udawaliśmy, że jeden z naszych kolegów - Włodek Wąchał - uległ na wf-ie wypadkowi. Przynieśliśmy go z sali gimnastycznej do szkoły w kocu, a po drodze kazaliśmy jęczeć. Profesorowi powiedzieliśmy, że musimy go zanieść do szpitala, który był daleko. Koniecznie wszyscy, bo jest ciężki i trzeba się zmieniać, by go donieść. Profesor nas puścił i klasówka się upiekła. Wojtyła też wtedy z nami poszedł - wspomina Mróz.
W gimnazjalne czasy wpisał się też zwyczaj chodzenia na słynne kremówki do cukierni Hagenhuberów w wadowickim rynku, które to papież Jan Paweł II wspominał podczas jednej ze swych pielgrzymek do Polski. - O te kremówki i o to, czy Karol miał jakieś sympatie, dziennikarze przez minione lata pytają mnie najczęściej - wspomina z uśmiechem Mróz i odpowiada: "Sympatii Lolek nie miał, wszystkie dziewczyny traktował jak koleżanki. A kremówek podczas zawodów, które sobie urządzaliśmy, potrafił zjeść tyle, co ja - osiem do dziesięciu". Zaznacza jednak, że ciastka były o połowę mniejsze od tych wypiekanych dziś standardowo. - Nasz rekordzista, Lunek Mosurski z Kalwarii Zebrzydowskiej, zjadł ich kiedyś szesnaście" - dodaje.
Pomocny, sympatyczny, koleżeński - tak Mróz zapamiętał przyszłego papieża z czasów szkolnych. Radosny - mimo że lata dzieciństwa były też dla niego czasem żałoby. Gdy Wojtyła miał 9 lat, zmarła jego matka, Emilia; trzy lata później na szkarlatynę starszy brat Edmund, który był lekarzem.
Mróz pamięta wielką - od lat najmłodszych - wiarę Wojtyły. - Potrafił, gdy przychodziliśmy do niego uczyć się czy odrabiać lekcje, wyjść na chwilę do dużego pokoju, w którym po śmierci matki jego ojciec zaaranżował niewielką kapliczkę z klęcznikiem, by się pomodlić. Albo podczas wędrówki po górach, gdy ojciec Karola zniknął nam we mgle - szukać go, a gdy to okazało się bezskuteczne, paść na kolana i modlić się żarliwie o jego bezpieczny powrót - mówi Mróz. - Modliłem się tam razem z nim, a gdy wróciliśmy, wciąż pełni niepokoju do pensjonatu, jego ojciec czekał już na nas z gorącą herbatą - opowiada.
Był też Wojtyła - wspomina Mróz - bardzo uczynny. Dzielił się śniadaniami z uboższymi kolegami, a jednemu z nich, który dojeżdżał do szkoły, wraz z katechetą ks. Edwardem Zacherem załatwił bezpłatne miejsce w bursie. Gdy zmarł potrącony w wypadku szkolny woźny Antoni Pyrek, na rzecz jego żony i czwórki dzieci Lolek zorganizował zbiórkę pieniędzy. - To był gigant ducha, serca i umysłu - ocenia Mróz.
Lolkiem pozostał dla szkolnych kolegów na całe lata - nawet gdy był już biskupem, a potem arcybiskupem. - Przestaliśmy się tak do niego zwracać dopiero, gdy został papieżem. Wtedy już nie wypadało mówić inaczej niż Ojcze Święty - dodaje Mróz.
Jednak ze strony Jana Pawła II, gdy już został głową Kościoła w roku 1978, nigdy nie było dystansu wobec dawnych kolegów. Mróz opowiada o spotkaniu w Wadowicach podczas pierwszej pielgrzymki papieża do Polski. Jego dawni koledzy byli bardzo spięci. - Mieliśmy się spotkać z wielkim dostojnikiem. Tymczasem pierwszym, co powiedział Jan Paweł II, gdy do nas przyszedł, było: Karol, znów jest z Wami. Uściskał nas i przywitał serdecznie, jak za dawnych lat - mówi Mróz.
Potem spotykali się jeszcze wiele razy - podczas papieskich pielgrzymek do Polski, ale też we Włoszech: dwa razy w Watykanie, a dwa w letniej rezydencji w Castel Gandolfo. - Jan Paweł II zaprosił nas do Włoch jeszcze w 1979 roku - opowiada Mróz. "Było nas tam wtedy bodaj piętnastu, spędziliśmy w Watykanie tydzień. Papież prosił nas codziennie na wspólne śniadania, obiady i kolacje, pozdrowił na Placu Świętego Piotra, a wieczorami był czas na wspomnienia - o szkole, kolegach, którzy nie wrócili z frontów II wojny światowej, i na wspólne śpiewanie, co papież bardzo lubił. Głos miał jak dzwon, śpiewał pięknie".
W młodości ten głos - czysty i jasny - był wielkim atutem Wojtyły podczas występów teatralnych. - Aktorem był znakomitym. Myśleliśmy, że właśnie w tym zawodzie spełni się po maturze i studiach. On tymczasem wybrał stan duchowny, o czym dowiedzieliśmy się już po wojnie. Ale też specjalnie nas to nie zaskoczyło, biorąc pod uwagę jego pobożność - mówi Mróz. Jak wspomina, bodaj najlepszą z ról Wojtyły była postać Augusta w sztuce "Zygmunt August", w której w 1938 roku partnerowała mu Kazimiera Żakówna w roli Barbary Radziwiłłówny. Zdjęcie z tego spektaklu wisi dziś - pośród innych pamiątkowych fotografii z papieżem - na ścianie w mieszkaniu pana Eugeniusza. Są tam fotografie Jana Pawła II z czasów gimnazjum i papieskich pielgrzymek. Jest też spory zbiór książek o papieżu. Wśród najcenniejszych pamiątek po słynnym koledze Mróz ma kilkadziesiąt listów od papieża - dziś już kopii, bo oryginały przekazał wnuczce.
Po raz ostatni Mróz spotkał się z Janem Pawłem II w 2002 roku w Krakowie podczas ostatniej pielgrzymki papieża do Polski. Jak zawsze Ojciec Święty spotkał się wtedy z kolegami - małą już grupą, zdziesiątkowaną przez czas. Sam poruszał się na wózku. Namawiali go wtedy na spotkanie w Rzymie z okazji 65 rocznicy zdania matury, która miała przypaść rok później. - Jan Paweł II zadumał się wtedy i powiedział: zobaczymy, jak Bóg da - dodaje Mróz.
W papieskim pogrzebie w 2005 r. Mróz nie brał udziału - pojechał oddać hołd zmarłemu koledze pod jego pomnik na Górze Św. Anny, gdzie papież był w 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki. Do Watykanu pojechał rok później. Przy grobie papieża zapalił lampkę, położył kwiaty i zagrał na ustnej harmonijce, jak zawsze gdy spotykali się w gronie kolegów.
Podczas kanonizacji będzie w Wadowicach - nie w Rzymie, choć miał zaproszenie do wyjazdu. Z jednej strony podróż byłaby dużym trudem, z drugiej - jak powiedział - nie bardzo podoba mu się pomysł wspólnej kanonizacji Jana Pawła II i Jana XXIII, bo w jego przekonaniu umniejsza to nieco rolę kanonizacji samego papieża Polaka. - Ale to moje osobiste, bardzo subiektywne zdanie - podkreśla. Zastrzegł jednocześnie, że bardzo ceni obecnego zwierzchnika Kościoła - papieża Franciszka. - Myślę, że w swoim pontyfikacie idzie śladem Jana Pawła II - powiedział.
Pytany o to, co jego zdaniem papież Jan Paweł II zrobił najważniejszego, Mróz wylicza: dokonał renesansu Kościoła; otworzył katolicyzm na inne religie - odwiedził meczet, synagogę. Jeździł do więźniów, cierpiących na trąd, mieszkańców slumsów. - Osobiście najbardziej ceniłem w nim prawość charakteru i tę jego głęboką, autentyczną wiarę - mówi.
Jak czuje się z tym, że jego kolega ze szkolnych ław zostanie ogłoszony świętym? - To wielka rzecz. Dla mnie, dla Kościoła, dla Polski i dla świata - podsumowuje.
Dlatego między innymi, choć nie na wszystko starcza mu już sił i momentami z trudem pokonuje dłuższe odległości, ciągle pielgrzymuje. Spotyka się z młodzieżą, seniorami, społecznościami lokalnymi, a nawet - jak jego kolega Lolek, za czasów swej papieskiej posługi - z więźniami. Zapytany, czemu nie zwolni, odpowiada: "Bo trzeba nieść świadectwo".