Szef komisji ds. CASY: pierwszy etap prac zakończony
Komisja badająca katastrofę samolotu CASA zakończyła pierwszy etap prac, szczątki samolotu zostały zebrane, komisja przystępuje do analiz - poinformował przewodniczący komisji płk Zbigniew Drozdowski.
Jak powiedział, wszystkie fragmenty samolotu zostały przewiezione do specjalnego hangaru, a komisja przystępuje do etapu wnioskowania i konkretnych ekspertyz. Dane z rejestratora parametrów lotu posłużą do analizy trajektorii lotu, komisja porówna zapisane dane z zebranymi szczątkami maszyny.
Odzyskaliśmy wszystkie dane zawarte w tzw. czarnej skrzynce, zapisane podczas tego krytycznego lotu - powiedział Drozdowski. Silniki będą przepiłowywane, będziemy sprawdzali stan i jakość łopatek, układu olejenia i wszystkich systemów - dodał.
Jak zapowiedział płk Drozdowski, prawdopodobnie za 2-3 miesiące światło dzienne ujrzy protokół z prac komisji. Ale czy na pewno, tego nie jestem w stanie powiedzieć - zastrzegł. Zaapelował do mediów o powstrzymanie się od formułowania ocen na temat powodów katastrofy przed zakończeniem prac komisji.
Zastępca naczelnego prokuratora wojskowego Zbigniew Woźniak poinformował, że prokuratorzy zakończyli już prace na miejscu katastrofy w Mirosławcu. Zwłoki ofiar zostały przewiezione do zakładu medycyny sądowej w Szczecinie. Ich identyfikacja - jak ocenił Woźniak - może potrwać do trzech tygodni.
Szef MON poinformował, że oczekuje meldunków na temat działania systemu naprowadzania ILS na lotniskach wojskowych i informacji, dlaczego dotychczas nie został uruchomiony w Mirosławcu.
Gen. Andrzej Błasik zapewnił go, że system ten nie pracuje tylko w Mirosławcu. Na sugestię jednego z dziennikarzy, że pojawiają się sygnały, iż na niektórych lotniskach system raz działa, raz nie Błasik powiedział, że to tylko urządzenie, a każde ma prawo odmówić pracy. Jak podkreślił, jednocześnie system objęto troską techniczną i takich problemów nie ma.
W tej chwili system ILS nie pracuje tyko na lotnisku w Mirosławcu - zapewnił.
Szef MON krytycznie ocenił spór dotyczący tego, kto, kogo i jak powinien zawiadomić o katastrofie. Jest rzeczą niewłaściwą, jeśli politycy rozpoczynają spory w sytuacji kiedy trwa żałoba, którą przeżywa cały kraj - ocenił Klich wyjaśniając, że dlatego też nie zabierał głosu w tej sprawie w weekend.
Jak dodał, w piątek spotkał się z dwiema wdowami po lotnikach - widział ich łzy i rozmiar bólu. Wyszedłem z założenia, że nie wolno w takiej sytuacji, w jakiej znaleźli się oni, ci którzy najbardziej cierpią po stracie swoich najbliższych, komentować jakichkolwiek politycznych uwag czy zastrzeżeń - powiedział Klich.
Potwierdził jednocześnie sobotnią wypowiedź szefa służb prasowych MON płk Cezarego Siemiona, że sposób powiadamiania administracji prezydenckiej był prawidłowy. Wojsko zachowało się zgodnie z procedurami ustalonymi już kilka lat temu - zapewnił minister.
Na polskim wojsku nie spoczywa odpowiedzialność za to, że pan prezydent nie został poinformowany o zaistniałej katastrofie przed swoim wylotem - ocenił szef MON.
Nie chcę komentować tego zbyt mocno, ale 24 minuty pomiędzy momentem, w którym urzędnicy BBN zostali poinformowani o tym co wydarzyło się w Mirosławcu, a momentem startu samolotu prezydenckiego to wystarczająco dużo czasu, by powiadomić pana prezydenta o zaistniałym zdarzeniu, zwłaszcza że takiego kalibru - podkreślił Klich.
Pytany, jak ocenia sobotnie zachowanie zastępcy szefa BBN gen. Romana Polko, który - będąc wojskowym - publicznie negatywnie ocenił działanie MON, Klich powiedział, że osądza je krytycznie.
Polko mówił w sobotę, że - według niego - informacje należało podać przez sekretariat prezydenta, który działa całą dobę, a nawet przez oficerów BOR, którzy zawsze są przy głowie państwa. Dodał, że prezydent powinien być powiadomiony o katastrofie bezpośrednio przez szefa resortu obrony.