PolskaSzczęście zjadła inflacja

Szczęście zjadła inflacja

Miała być sumka na życiowy start. Jest – najwyżej na studencki bilet miesięczny na tramwaj.

Szczęście zjadła inflacja

14.04.2005 | aktual.: 14.04.2005 08:41

Założyli mi w pierwszym roku mojego życia książeczkę oszczędnościową z wkładem terminowym. Pieniędzy nie odebraliśmy do dziś, bo co zrobić z tak zawrotną sumą jak 26 złotych i 92 grosze? Alina i Leon Kaczmarkowie i ich syn Radosław są kolejnymi ofiarami hiperinflacji z lat 80. Takich pokrzywdzonych krajową gospodarką i lecącą na łeb złotówką naprodukowały nie tylko PZU, zachęcający do zawierania polis posagowych, ZUS proponujący w tamtym czasie ubezpieczenia tak zwanym prywaciarzom, ale także PKO.

Państwo Kaczmarkowie, jako świeżo upieczeni rodzice, wpłacili do Powszechnej Kasy Oszczędnościowej pięć tysięcy złotych na dobry początek. W listopadzie, kiedy podjęli decyzję o tym, że zrobią małemu Radkowi taki prezent, była to – według urzędowych statystyk – przynajmniej 1/4 średniej krajowej pensji. Potem zasoby na koncie chłopca powiększały się, by po trzech latach od założenia lokaty, czyli po czasie, jaki przewidywała umowa z PKO, osiągnąć stan 12 tysięcy 137 złotych.

Niestety, hiperinflacja sprawiła, że skrupulatnie gromadzone zasoby nie stanowiły nawet 1/10 średniej pensji. Pieniądze leżały, procentowały, ale wartość złotówki spadała na łeb na szyję, więc nawet oprocentowanie nie było w stanie powetować straty spowodowanej gospodarczym upadkiem w kraju.

Pieniądze w błoto

Skusiła ich myśl, że dziecko po osiągnięciu pełnoletności będzie mogło podjąć zaoszczędzoną sumę, co miało znacząco ułatwić rozpoczęcie samodzielnego życia. Dziś wspominają te zdarzenia z goryczą. Nie dziwię się, bo dla nich wówczas to było dużo pieniędzy. A potem, po operacjach uwzględniających denominację złotówki, stan konta w 1998 roku wyniósł 1,22 złotych – opowiada Radek.

Po wyliczeniach uwzględniających oprocentowanie pojawił się kolejny, ostatni już wpis w pechowej książeczce rodziny Kaczmarków. Całe 26 złotych, 92 grosze! Obecnie to raczej nie jest kwota, która znacząco ułatwia start w życie. Dziś można co najwyżej kupić sobie za to skromny obiad. Świetlana perspektywa okazała się tylko słodką mrzonką. Moi rodzice – i zapewne nie tylko moi – czują się oszukani– dodaje młody człowiek.

Rodzina Kaczmarków nie jest osamotniona w swoim poczuciu goryczy. Rzesze naciągniętych w latach osiemdziesiątych na szczególne polisy, lokaty, dodatkowe ubezpieczenia do dziś zgłaszają się do sądów. Marek Kłuciński, rzecznik prasowy PKO BP, banku, który przejął zobowiązania Powszechnej Kasy Oszczędnościowej, działającej w komunistycznym systemie gospodarki, nie może, niestety, przekazać żadnej radosnej wieści państwu Kaczmarkom – rodzicom i ich synowi Radkowi.

Poza zasięgiem

Oprocentowanie liczone było prawidłowo. Bank nie odpowiada za utratę realnej wartości wkładów oszczędnościowych. Świadczenie pieniężne następuje poprzez zapłatę sumy nominalnej – mówi. Rzecznik dodaje, że wkłady klientów PKO zostały w 1995 roku przeliczone w stosunku 10 000 do 1. Wyrównanie straty – bo z pewnością można o niej mówić w tym przypadku – spowodowanej inflacją, mogłaby nastąpić jedynie poprzez waloryzację oszczędności Kaczmarków. A taka decyzja jest – jak informuje – „poza zasięgiem” PKO BP.

Zastanawiamy się nad pozwem sądowym. Być może powinniśmy zwrócić się do Trybunału Sprawiedliwości w Strasburgu– mówią Kaczmarkowie. Dziewiętnastolatek jest przekonany, że takie przypadki to powód nieufności Polaków wobec podejmowania wszelkich inicjatyw oszczędnościowych – książeczek, kont emerytalnych, polis posagowych.

__Przed nami perspektywa zmiany waluty na euro. Ludzie, mający podobne doświadczenia, zapewne zastanawiają się, czy nie przydarzy im się coś podobnego – strata pieniędzy ciężko zarabianych przez lata. Zysk bez ryzyka może w rezultacie okazać się ryzykiem nie tylko bez żadnego zysku, ale wręcz z niepowetowaną stratą – mówi Radek.

Wygrywają niepokorni

Tysiące Polaków zostało nabitych w butelkę przez PZU, który zachęcał w latach osiemdziesiątych do zakładania polis posagowych dla dzieci, a po 18-20 latach zamiast zapowiadanych równowartości kilku lub kilkunastu krajowych pensji, wypłacał kilkaset złotych. Wielu pechowców przyjęło tłumaczenia PZU, że wszystkiemu winna jest hiperinflacja oraz denominacja złotówki i wzięło pieniądze z poczuciem krzywdy. Większość jednak postanowiła kłócić się z potentatem o spełnienie obietnic. Najwięcej – choć z pewnością znacznie mniej niż to, czego spodziewali się rodzice, przezornie fundujący posag swoim pociechom – zyskali ci, którzy zwrócili się do sądów. Zdarzało się, że z proponowanych na początku przez firmę ubezpieczeniową 400 zł nagle robiło się 4 tysiące.

Barbara Chabior

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)