Szczecińscy stoczniowcy wciąż protestują
W piątek rano stoczniowcy kilkanaście minut wiecowali przed głównym wejściem do Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie.
Uderzali kaskami w ziemię i stukali kołatkami, które przynieśli ze sobą. Podobnie zachowali się wcześniej pod bankiem Pekao SA, gdzie - zgodnie z obietnicą - nie zatrzymali się.
Przy takich dźwiękach odbywał się cały przemarsz stoczniowców. Przed urzędem prawie bez przerwy wyły stoczniowe syreny i rozlegały się dźwięki gwizdków. Dochodząc pod gmach protestujący krzyczeli: "Chodźcie z nami!"
Pod koniec wiecu w kierunku drzwi wejściowych do urzędu posypały się kamienie i poleciały jajka, niektórzy rzucali kaskami i butelkami. Do stoczniowców nikt nie wyszedł, ale - jak wcześniej sami mówili na porannym spotkaniu w zakładzie - tego nie oczekiwali. Powiedzieli wtedy jedynie, że udają się do wojewody, którego nazwali "niedobrym ojczymem".
Spod urzędu protestujący poszli w kierunku zakładu, gdzie mają się spotkać z prezesami spółek holdingu, do którego należy stocznia.
Komitet protestacyjny stoczniowców wezwał ministra gospodarki Jacka Piechotę do złożenia mandatu poselskiego. Komitet przygotował specjalne listy do podpisu. W naszej opinii działanie pana posła, a w szczególności oszustwa i kłamstwa, jakich się dopuścił wobec pracowników stoczni powodują, że utracił on mandat zaufania społecznego i nie może dłużej wykonywać swoich obowiązków - napisano w liście. Wezwania do złożenia mandatu mają czekać także innych posłów regionu. (mag)