Szaleństwo "Aktion Zamość" - wysiedlenia Polaków z Zamojszczyzny
Niemcy w brutalny sposób wypędzili z domów 110 tys. cywilów. Dzięki heroicznemu oporowi Polaków operacja zakończyła się kompromitującą porażką SS. W efekcie deportacje te okazały się jedyną próbą wprowadzenia w życie zbrodniczego Generalnego Planu Wschodniego, który zakładał germanizację wschodniej części Europy. Stało się tak dzięki rzeszom Polaków z Zamojszczyzny, którzy stawili okupantowi zdecydowany opór.
07.03.2015 12:13
"Osiedlenie następuje na bezpośredni rozkaz Reichsführera-SS. Ten rozkaz jest dla nas zobowiązaniem, które wykracza poza ramy normalnego wykonania rozkazu, gdyż Reichsführer-SS oczekuje od nas nie tylko formalnego wykonania jego woli, lecz tego, byśmy wszystkim przybyłym z różnych części Europy Volksdeutschom zbudowali tutaj nową ojczyznę, dali zdrowe podstawy bytu i stworzyli warunki rozwoju przyszłych pokoleń."
W ten sposób do swoich ludzi zwrócił się 22 listopada 1942 r. Odilo Globocnik, dowódca SS i policji w dystrykcie lubelskim. Rozkaz ten uruchomił straszliwą machinę terroru, który spadł na ludność Zamojszczyzny. W ramach chorego planu rasowego przebudowania Europy Wschodniej, postanowiono wyrzucić z tego terenu Polaków i sprowadzić na ich miejsce niemieckich osadników.
"Bastion niemieckości" na Wschodzie
Pierwsze przymiarki do tej operacji poczyniono już na początku 1941 r. Zachwycony pomysłem Reichsführer-SS Heinrich Himmler 1 lipca 1941 r. wydał zarządzenie wskazujące Zamojszczyznę jako "pierwszy obszar osiedleńczy w Generalnym Gubernatorstwie". Jak napisała badaczka tego problemu Agnieszka Jaczyńska, w ten sposób miał powstać "bastion niemieckości", punkt oparcia dla dalszej germanizacji Wschodu.
Do pierwszych próbnych wysiedleń Polaków doszło w listopadzie 1941 r. Ich ofiarą padło około 2 tys. cywili, których z niezwykłą brutalnością usunięto z domostw i rozproszono na terenie powiatu hrubieszowskiego. Zaskoczeni i przerażeni Polacy nie stawiali większego oporu i zachęceni tym "wielkim sukcesem" Niemcy zaczęli przygotowania do właściwych deportacji. Tym razem na znacznie większą skalę.
Do akcji Niemcy przystąpili 27 listopada 1942 r. W tajnych rozkazach biorącym w nich udział funkcjonariuszom nakazano traktować Polaków z "niezbędną surowością". Efektem podobnych instrukcji była prawdziwa eksplozja przemocy. Deportowani Polacy byli bici, katowani, dochodziło do zbiorowych mordów i pacyfikacji, w trakcie których polskie wsie puszczano z dymem.
Przerażonych mieszkańców pędzono do obozów przejściowych w Zamościu, Biłgoraju i Zwierzyńcu. W ośrodkach tych dokonywano selekcji. Część ludzi trafiła na roboty do Niemiec, część wypędzono na Mazowsze, część wywieziono do obozów koncentracyjnych w Auschwitz i na Majdanku, małe dzieci o "aryjskich cechach rasowych" uprowadzono zaś do Rzeszy. Warunki w obozach i transportach urągały wszelkim cywilizowanym standardom, śmiertelność wśród wysiedlanych była niezmiernie wysoka.
Niemieccy oprawcy okazywali całkowitą pogardę dla życia Polaków. "Na zbiórce zobaczyłem człowieka, około 70 lat. Niemiec wstał zza stołu i zastrzelił tego starca bez żadnej przyczyny - wspominał Edmund Lotza, więzień obozu w Zwierzyńcu. - Jan Buczko przyniósł chleb dla głodnych mężczyzn na polu karnym. Zobaczył to wartownik z wieży i strzelił, zabijając mężczyznę dzielącego chleb. W czasie mojego pobytu w obozie zmarło ponad 100 osób".
Najmniejsze szanse na przeżycie deportowani z Zamojszczyzny mieli jednak w Auschwitz. Spośród 1301 więźniów, którzy trafili do tego piekła na ziemi, przetrwało zaledwie 18 proc. Zmarli z wycieńczenia, chorób, na skutek dokonywanych na nich eksperymentów pseudomedycznych i sadystycznych praktyk strażników.
Na początku pacyfikacji Zamojszczyzny Niemcy triumfowali. Bardzo szybko okazało się jednak, że tym razem operacja nie będzie przebiegała łatwo. Oprawcy mocno się przeliczyli. Polacy nie zamierzali bowiem zachowywać się biernie jak barany prowadzone na rzeź. "Aktion Zamość" wywołała zdecydowaną reakcję.
Powstanie zamojskie
Polecam zorganizować przeciw-akcję, która będzie prowadzona przez ludność dotkniętą wysiedlaniem oraz przez własne oddziały zorganizowane.
- Ludność ma stawiać opór bierny i czynny. Palić zagrody, niszczyć dobytek opuszczony, tak żeby okupantowi zostały zgliszcza. Nie pozwolić na dzielenie rodzin. Na bicie, gwałt i znęcanie się odpowiadać siekierą, widłami lub kłonicą. Bronić życia i mienia pazurami do ostateczności.
- Akcję samoobrony ludności wesprzeć działaniem dywersyjnym oddziałów bojowych, które z zewnątrz atakować będą policję i władze administracyjne przeprowadzające wysiedlanie. Zlikwidować kierowników akcji wysiedlania. Zniszczyć zabudowania i dobytek. Osiedlonym Niemcom nie dać żyć.
Powyższy rozkaz 24 grudnia 1942 r. wydał komendant Armii Krajowej gen. Stefan Grot-Rowecki. W efekcie na terenie Zamojszczyzny zaroiło się od oddziałów AK i Batalionów Chłopskich, zasilonych obficie rekrutami ze wsi zagrożonych wysiedleniem. Włościanie masowo uciekali bowiem do lasów, gdzie polskie formacje niepodległościowe uzbrajały ich i wcielały do swoich szeregów.
Sprawą poważnie zaniepokoił się sam Himmler. Do Berlina zaczęły napływać alarmujące meldunki. Informowano w nich, że niemieckie posterunki w terenie są regularnie atakowane przez uzbrojone "bandy". Partyzanci wysadzają w powietrze tory kolejowe i mosty, blokują drogi, podpalają magazyny z zaopatrzeniem. Nękają niemieckie oddziały, które zapuszczają się zbyt daleko od koszar.
"Już podczas stawiania łańcucha zamykającego obławę zostaliśmy z lasu ostrzelani silnym ogniem z karabinów maszynowych i zwykłych - raportował wachmistrz policji ochronnej Scherzer. - Podczas akcji padł, jakieś 600 m na południe od wsi Wojda, od postrzału w brzuch, wachmistrz Eduard Krüger, żonaty, czworo dzieci".
Wkrótce sytuacja stała się wręcz katastrofalna. Niemcy po prostu stracili kontrolę nad sporą częścią Lubelszczyzny. Cenę zapłacili za to osadnicy sprowadzeni z Besarabii, Bośni, Ukrainy, Serbii, ze Słowenii i z innych krajów. W sumie 13 tys. ludzi, których osadzono w odebranych Polakom domach. SS i policja nie były im w stanie zapewnić bezpieczeństwa. Ludzie ci znaleźli się w śmiertelnej pułapce.
Chociaż wydano im karabiny, nie byli w stanie stawiać oporu polskim oddziałom. W efekcie wiele wsi zasiedlonych przez Niemców, m.in. Nawóz, Siedliska, Udrycze, Janiówka czy Cieszyn, zostało spacyfikowanych. Wściekli na Niemców za popełnione przez nich wcześniej zbrodnie polscy partyzanci nikomu nie dawali pardonu. Zabijano nie tylko mężczyzn, ale także kobiety i dzieci.
Akcja wysiedleńcza na Zamojszczyźnie została wstrzymana w sierpniu 1943 r. Spowodowała ona nie tylko nieopisane cierpienia polskiej ludności cywilnej - samych dzieci Niemcy zamordowali 10 tys. - ale także spustoszenie regionu. Z 293 wsi deportowano 110 tys. ludzi. Z wielu miejscowości pozostały jedynie zgliszcza. Całkowicie zdewastowana została infrastruktura, a bydło wytrzebione. Do końca wojny Niemcy nie byli w stanie pokonać licznych oddziałów partyzanckich i spacyfikować zwykłych grup rabunkowych, które pojawiły się w terenie.
Co się stało z osadnikami? Przerażeni zaistniałą sytuacją masowo opuszczali "swoje" nowe domy. Od wiosny 1944 r. rozpoczęła się już masowa akcja ewakuacyjna zorganizowana przez władze niemieckie. W lipcu 1944 r. z regionu wyjechali ostatni Niemcy. Akcja wysiedleńcza na Zamojszczyźnie zakończyła się spektakularną katastrofą, co uznano w Berlinie za całkowitą kompromitację Heinricha Himmlera i całego podległego mu aparatu terroru.
Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy
Polecamy: Nieukarane zbrodnie niemieckich nazistek