Syndyk każe płacić
Rada wierzycieli "Pontusa" we Wrocławiu postanowiła: ludzie z ul. Marchewkowej mają dopłacić do własnych mieszkań 13-18 tysięcy złotych.
09.03.2004 | aktual.: 09.03.2004 10:19
- Nie zapłacimy! Nie mamy skąd wziąć więcej pieniędzy - mówią rodziny Szawlińskich, Razików i Tłumaków, mieszkające przy ul. Marchewkowej. Podobnie jak pozostałych 41 rodzin mają zapłacić po kilkanaście tysięcy złotych. Jeśli tego nie zrobią, zostaną wyrzuceni z mieszkań, za które już raz zapłacili
Decyzja zapadła wczoraj. 44 rodziny mieszkające przy ul. Marchewkowej mają dopłacić do mieszkań, za które większość z nich już dawno zapłaciła. - Zapłaciłem już 92 tys. zł. Wziąłem kredyt na 25 lat. Zainwestowałem w to mieszkanie wszystko, co miałem. I okazuje się, że mam płacić jeszcze raz. To skandal! Jak politycy i władze tego miasta mogą spokojnie patrzeć na naszą krzywdę? - pyta Marek Tłumak, mieszkający przy ul. Marchewkowej.
W zależności od powierzchni mieszkania, ludzie mają zapłacić dodatkowo od 13 do 18 tys. zł. W sumie uzbiera się tego 685 tys. zł. - Pieniądze otrzyma bank, który udzielił "Pontusowi" (to firma deweloperska, która pobrała od ludzi pieniądze za wybudowane przez siebie mieszkania, a następnie ogłosiła upadłość - red.)_ pożyczkę. A nam nawet nie zagwarantowano, że jeśli zapłacimy, to otrzymamy akty własności mieszkań. Za kilka miesięcy pani syndyk będzie więc mogła żądać od nas kolejnych wpłat_ - dopowiada Katarzyna Szawlińska.
Anna Łukaszun, syndyk masy upadłościowej "Pontusa" powiedziała nam, że wpłata pieniędzy to najlepsze rozwiązanie, gdyż dotyczy nie tylko mieszkańców, ale wszystkich wierzycieli. Głosowali za nią przedstawiciel banku, ZUS i - co dziwi najbardziej - mieszkańców (kolejne 15 rodzin), którzy mają już akty notarialne. Dlaczego to zrobił? Nie wiadomo. -_ Nie będę rozmawiał z prasą- powiedział nam krótko. Przeciwny był przedstawiciel mieszkańców, którzy nie mają aktów własności (44 rodziny) i podwykonawców. _- To rozwiązanie nikogo nie zadowala w 100 procentach. Wierzyciele nie otrzymają wszystkich pieniędzy, jakie był im winny "Pontus" - mówił nam.
-_ Poza dowodem wpłaty, nie dostaniemy żadnego potwierdzenia. Według pani syndyk, to ma być dobrowolna wpłata na rzecz upadłości. Nie będziemy nawet mogli odliczyć tej sumy od podatku_ - mówią zaś mieszkańcy. Teraz syndyk ma opracować warunki, na jakich będzie realizowana wczorajsza uchwała. Być może ludzie będą musieli w ciągu trzech miesięcy wpłacić żądaną kwotę.
- To prawda. Według uchwały mamy prawo pierwokupu. Ale jeśli nie wpłacimy tych pieniędzy, mieszkania będą mogli przejąć np. podwykonawcy. Tak się stanie, jeśli zrezygnują z pieniędzy, jakie był im winny "Pontus" i dopłacą niewielką kwotę- stwierdza Izabela Razik. Ostatnim ratunkiem jest sędzia komisarz. Ludzie mają trzy dni, by przekonać go, aby wstrzymał wykonanie tej uchwały.
- Chcemy mieć choć zapewnienie, że jeśli wpłacimy te pieniądze, dostaniemy akty własności. Niestety. Wiemy, że nie wszystkich będzie na to stać- mówią nasi rozmówcy. Ludzie zapowiadają, że będą walczyć do końca o mieszkania, za które zapłacili. - Będziemy zrywać kafelki, wyjmiemy okna. Jeśli ktoś zechce wyrzucić nas stąd siłą, wejdzie do rudery - zapowiadają.
Historia z Marchewkowej
Pod koniec 2002 roku ludzie zapłacili deweloperowi - firmie "Pontus" od 2000 do 2700 zł za metr kwadratowy mieszkania w bloku przy ul. Marchewkowej. Wielu z nich zapożyczyło się na kilkanaście lat. Jednak "Pontus" nie uzyskał pozwolenia na użytkowanie tych lokali. Ludzie nie otrzymali aktów notarialnych mieszkań, które wykupili i zajęli. W końcu "Pontus" ogłosił upadłość. Firma ma około 10 milionów zł długów wobec banku, ZUS, podwykonawców oraz mieszkańców. Syndyk, która prowadzi upadłość, już dwukrotnie ogłosiła przetarg na wykup tych mieszkań, ale nikt się nie zgłosił. Teraz kazano mieszkańcom dopłacać do zakupionych już mieszkań.
Jarosław Sulikowski