ŚwiatŚwiat dla Putina. Z punktu widzenia Rosji 2014 r. był pasmem sukcesów polityki zagranicznej

Świat dla Putina. Z punktu widzenia Rosji 2014 r. był pasmem sukcesów polityki zagranicznej

Z punktu widzenia Moskwy 2014 r. był czasem sukcesów polityki zagranicznej. Kreml po mistrzowsku wykorzystał globalną niestabilność do osiągnięcia strategicznego celu, czyli kardynalnej zmiany roli i miejsca Rosji w świecie. Z kolei w zgodnej opinii rosyjskich ekspertów 2015 r. będzie czasem przełomu w polityce zagranicznej Kremla. Pewne jest tylko jedno: Rosja nie pójdzie na żadne ustępstwa i nie cofnie się ani o krok w swojej dotychczasowej, agresywnej strategii - pisze Robert Cheda dla Wirtualnej Polski.

Świat dla Putina. Z punktu widzenia Rosji 2014 r. był pasmem sukcesów polityki zagranicznej
Źródło zdjęć: © AFP | NATALIA KOLESNIKOVA
Robert Cheda

30.12.2014 | aktual.: 30.12.2014 10:23

Rosja wierzy w magię dat, z tego powodu w 2014 r. uroczyście obchodziła setną rocznicę wybuchu I wojny światowej - konfliktu, który wykroił nową mapę świata. Nie bez kozery, bo skojarzenie tamtego wydarzenia, z obecną sytuacją na Ukrainie i Bliskim Wschodzie nasuwa się Rosjanom nieomal automatycznie. Rok 1913 imperium rosyjskie zapamiętało jako zwieńczenie udanej rekonstrukcji państwa po rewolucyjnych turbulencjach, a więc okresie smuty. Rok 2013, zdaniem Fiodora Łukjanowa z Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej (SWOP) - najbardziej wpływowego think tanku Rosji - zakończył się dla Kremla również sukcesem tej miary.

Wariant ofensywny

Twarde "nie" wobec amerykańskiej polityki w Syrii (i zręczny manewr dyplomatyczny w sprawie chemicznego arsenału Baszara al-Asada), nie tylko uratowały reżim w Damaszku, ale udowodniły, że stanowisko Rosji liczy się w świecie. Potem był sukces ukraiński, bo Wiktor Janukowycz odmową podpisania aktu stowarzyszeniowego z UE, posłał na deski wileński szczyt Partnerstwa Wchodniego i samą Unię. Dlatego rok temu rosyjscy eksperci zastanawiali się nad dwoma wariantami rozwo`ju sytuacji - spokojną konsumpcją sukcesów lub kolejną ofensywą międzynarodową, w celu dalszego wzmocnienia Rosji na arenie międzynarodowej. Kreml wybrał wariant ofensywny i z pewnością nie był to skutek ukraińskiej rewolucji.

Magia dat przyniosła Rosji tylko pretekst. W jubileuszowym roku Jesieni Ludów w Europie Środkowej, w Kijowie wybuchł Majdan. Bez wątpienia cios dotkliwy dla Kremla, uważającego Wspólnotę Niepodległych Państw za bufor bezpieczeństwa. Taka jest przynajmniej oficjalna retoryka Moskwy, tłumaczącej swój punkt widzenia na aneksję Krymu i wsparcie rosyjskiego separatyzmu. Naprawdę chodzi o coś więcej. Od czasu rozpadu ZSRR wszystkie ekipy kremlowskie realizowały ten sam program polityki zagranicznej, różniąc się rzecz jasna metodami. Ów cel, to przywrócenie Rosji statusu światowego mocarstwa.

Jak tłumaczy Łukjanow, zadanie takie zostało zrealizowane, a Kreml stanął przed dylematem, co dalej? Program Putina był bowiem doskonałą strategią rekonstrukcji, ale nie planem na dalszą przyszłość. Stąd świadoma, a nie spontaniczna decyzja o konfrontacji z Zachodem, podjęta niezależnie od wydarzeń na Ukrainie. Przecież w oficjalnych wypowiedziach Putina i ministra spraw zagranicznych Ławrowa przebija się teza, że gdyby nie wybuchł Majdan, Zachód znalazłby inny pretekst "zaatakowania" Rosji. Bo drugim elementem decyzyjnym jest przekonanie Kremla o podjętej z pełną premedytacją, zachodniej strategii powstrzymywania rosyjskiego odrodzenia. Odpowiedź mogła być tylko jedna - działania wyprzedzające.

Na dowód prawidłowości tego rozumowania powiązany z Kremlem portal Polityka Zagraniczna zamieścił analizę Georga Friedmanna, szefa wywiadowni Stratfor. Ten wybitny amerykański politolog z cyniczną szczerością wyjaśnił, że celem USA wobec gorących punktów świata nie jest wcale trwałe pokonanie przeciwnika, w tym opanowanie jego terytorium, ale niedopuszczenie do narastania potencjału niebezpiecznego dla amerykańskich interesów. A to pozwala inaczej spojrzeć na rezultaty wojen w Iraku, Afganistanie, Libii i Syrii, które na długo (i w interesie USA) zaprowadziły chaos uniemożliwiający odegranie przez te państwa roli regionalnych liderów.

Takim samym celem wobec Rosji jest, według Friedmanna, niedopuszczenie do odbudowy statusu hegemona w Eurazji, tj. państwa dysponującego europejskimi technologiami oraz finansami, w połączeniu z syberyjskimi surowcami strategicznymi. Politykom rosyjskim trudno się z tym nie zgodzić, tym bardziej, że współgra to z propagandowym przekazem Kremla dla własnego społeczeństwa, wietrzącego antyrosyjski spisek Zachodu. Ale przecież Kreml, m.in. poprzez gazową politykę, faktycznie zamierzał wypełnić geopolityczną próżnię, jaka wytworzyła się w na naszym kontynencie na skutek kłopotów Unii Europejskiej.

Geopolityczna próżnia

Nie ulega wątpliwości, że po zakończeniu zimnej wojny świat nie stał się bardziej stabilny. Marzenia o "końcu historii" nadal pozostają fantazjami, bo nowy porządek nie nastąpił. Wręcz przeciwnie, świat jest rozrywany nowymi konfliktami, które zdaniem bułgarskiego filozofa Iwana Krastewa doprowadziły do globalnego niezadowolenia, czego wyrazem jest równie globalny ruch protestacyjny. Jak podliczył Krastew, tylko w ostatnich latach nastąpiło 70 wielkich aktów społecznego protestu (np. Arabska Wiosna), a miarą niezadowolenia jest fakt, że brały w nich udział zarówno warstwy najbiedniejsze, jak i najbogatsze. Co z kolei zdaniem Łukjanowa potwierdza jedynie niedostosowanie ładu międzynarodowego do szybko zmieniających się potrzeb społecznych.

Tak czy inaczej, świat stał się areną wstrząsów, z których postanowił skorzystać Kreml. I tu niespodzianka, bo Putin nie ma żadnego pozytywnego programu ani rozsądnej alternatywy, za to doskonale rozumie źródło globalnej niestabilności, którą jest kryzys zachodniej cywilizacji. Demokracja przegrywa rywalizację z rynkami finansowymi, a kultura i polityka oparte na poszanowaniu praw jednostki przekształciły się w kult masowej konsumpcji. Emanacją kryzysu cywilizacyjnego są perturbacje Unii Europejskiej, która zamiast odgrywać rolę równorzędnego stabilizatora wobec USA i Chin, utraciła podmiotowość międzynarodową, przekształcając się konglomerat gospodarek i polityk. Taką próżnię postanowiła zapełnić Moskwa, grając aktywnie na zachodnim kryzysie, bo jak inaczej ująć brak spójnej unijnej polityki wobec Rosji, zastąpionej partykularnymi interesami narodowych gospodarek i ponadnarodowych korporacji, podatnych na kremlowskie przynęty finansowe.

Raport dotyczący skuteczności rosyjskiej soft power w świecie, opublikowany jesienią przez agencję TASS, przynosi wstrząsająco długą listę"pożytecznych idiotów", a może cynicznych polityków i dyrektorów koncernów, którzy w imię własnych interesów są gotowi na każdą formę współpracy z Rosją. Nie oglądając się ani na demokrację, ani na wartości. Na przykład w formie zgodnej współpracy Facebooka i Roskomnadzoru (rosyjska państwowa agencja telekomunikacyjna - przyp. red.) w blokowaniu strony zwolenników opozycyjnego polityka Aleksieja Nawalnego. Zdaniem Jana Techau z Europejskiego Centrum Carnegie przyczyną "europejskiej śpiączki" jest oderwanie unijnego establishmentu od rzeczywistych potrzeb społecznych, takich jak walka z nielegalną migracją i bezrobociem, splecionego z zadziwiającą niemocą unijnych instytucji i rozbudowanej biurokracji.

Ukraina i jej skutki

Rosja postrzega zatem wydarzenia ukraińskie wyłącznie jako element (i to kolejny) rywalizacji z USA, według znanej z przeszłości gry o wyniku zero jedynkowym. Nie wszystko przebiega gładko także w stosunkach z Europą. Putin budując strategię relacji opartą o interpersonalne kontakty z przywódcami, nie docenił jednak roli europejskich instytucji, takich jak media i opinia publiczna. Gdyby nie one oraz amerykańskie naciski, to można założyć, że do europejskich sankcji wobec Rosji w ogóle by nie doszło, bo nie był w nich zainteresowany ani biznes, ani polityczny establishment zależny od tegoż biznesu.

Tym niemniej czas na zachodnią reakcję został zaprzepaszczony, a Rosja w poczuciu bezkarności i własnej siły postanowiła w 2014 r. kardynalnie zmienić swój model globalnego postępowania. Bezpośrednim skutkiem była wojna z Ukrainą. Skutki strategiczne będą dotkliwsze i dalekosiężne, bo jak wskazuje Łukjanow, do tej pory Moskwa poczuwała się do kulturowej wspólnoty z Zachodem, uważając się za część obszaru euroatlantyckiego. Istota nowej strategii Kremla polega natomiast na całkowitej separacji z szeroko rozumianym Zachodem, a wspólnota celów przestaje być punktem wyjścia dla rosyjskiej polityki zagranicznej. Ujął to obrazowo minister Ławrow, oznajmiając na grudniowym posiedzeniu SWOP: polityka business as usual w relacjach z Zachodem nie jest już możliwa... Rosja zaczyna kierować się własnymi interesami.

Co w zamian? Na to pytanie odpowiedział Putin na forum Klubu Wałdajskiego, twierdząc: Ameryka przestała być światowym supermocarstwem i musi się posunąć na arenie międzynarodowej, aby zrobić miejsce innym graczom. Miał na myśli Rosję w ładzie światowym, opartym o westfalską zasadę koncertu mocarstw. Odniesienie do pokoju westfalskiego jest tym bardziej uzasadnione, że w 2014 r. po raz pierwszy od czasów ustaleń Jałty i Poczdamu, terytoria należące do jednych państw przeszły pod jurysdykcję innych, jak np. Krym czy prowincje Iraku i Syrii zamienione na Państwo Islamskie. Nie można powiedzieć, aby Kreml nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji takiej wolty. Łukjanow mówi, że sytuacja międzynarodowa staje się bardziej niebezpieczna niż podczas zimnej wojny, dlatego porównania z przeszłością są nieuprawnione. Wtedy chodziło "jedynie" o konfrontację ideologiczną i geopolityczną. Teraz Rosja i Zachód przystały się kompletnie rozumieć, bo dysponują zupełnie innymi pomysłami na rzeczywistość. Takie niezrozumienie
widać dobitnie w kompletnie bezproduktywnych rozmowach Baracka Obamy i Angeli Merkel z Putinem - strony funkcjonują w odmiennych stanach świadomości. Co więcej, podczas zimnej wojny istniały instytucjonalne platformy negocjacji o dwustronnych problemach, a przede wszystkim wspólna ocena ryzyka przejścia od konfrontacji politycznej do militarnej. Teraz nie ma nic, a na dodatek ostanie lata przytępiły zupełnie obawy przed wybuchem konfliktu jądrowego. Próg strachu został znacznie obniżony, co przy całkowitym wzajemnym niezrozumieniu grozi nieobliczalnymi konsekwencjami.

A jednak Kreml ryzykuje, prowadząc grę va banque i zdaniem Łukjanowa "przebija głową sufit" globalnego porządku. Pora zatem oddać głos miejscowym krytykom Putina, którzy twierdzą, że międzynarodowa heca jest niczym innym, tylko strategią przetrwania rządów oligarchicznych. Nie jest tajemnicą, że system putinowski boryka się z problemem instytucjonalnej legalności, wszak od 2008 r. prezydenckie wybory są raczej bezalternatywne, zaś syndrom "rosyjskiej oblężonej twierdzy" konsoliduje elity i społeczeństwo.

Aneksja Krymu przyniosła niewiarygodny wzrost notowań Putina, bo powrót "do macierzy" poparła przeważająca część Rosjan. Społeczeństwo obywatelskie zdaje sobie przy tym sprawę, że obecne kłopoty ekonomiczne wynikają z braku reform dywersyfikujących gospodarkę. A jednak medialna propaganda wskazująca na zachodnie sankcje i amerykański spisek przynosi zakładany rezultat. Historyk Michaił Heller nazwał podobne działania obronnym imperializmem Rosji, stabilizującym poprzez politykę zagraniczną wewnętrzną sytuację społeczno-polityczną.

2015 - wróżenie z fusów

A jeśli chodzi o rosyjski imperializm, to opiniotwórczy tytuł "Pro et Contra" wykluczył dążenie Putina do odbudowy ZSRR. Ten wariant imperium po aneksji Krymu stał się nieprawdopodobny, podobnie jak dalsze trwanie projektu WNP. Moskwa jest bowiem postrzegana jako zagrożenie nawet przez swoich najbliższych sojuszników - Białoruś i Kazachstan. To prawda, że strach przed powtórką rosyjskiego separatyzmu skłania b. radzieckie republiki do promoskiewskiej uległości, co widać po antyeuropejskich i antyamerykańskich oficjalnych komentarzach Baku, Erywania i Astany. W to miejsce, zdaniem publicysty Nikołaja Pietrowa, Kreml wprowadza jednak skutecznie Russkij Mir, czyli rosyjskie imperium narodowe.

Dlatego w zgodnej opinii rosyjskich ekspertów 2015 r. będzie czasem przełomu w polityce zagranicznej Kremla. Rosyjska klasa rządząca musi sprecyzować, czym jest i jakie są dopuszczalne granice owego Russkiego Mira. Innym kluczowym zagadnieniem stanie się wybór opcji geopolitycznej, bo jeśli nie z Zachodem, to z kim? Rosja będzie z pewnością wykorzystywać transkontynentalne położenie i wzmacniać swój potencjał wszelkimi przejawami protestu wobec supremacji USA, co naturalnie podpowiada ściślejszy sojusz z Chinami. Ale Pekin ma z kolei swoją wizję świata, która nie przewiduje rosyjskiego scenariusza wielobiegunowego ładu globalnego. Pewne swojej gospodarki Chiny mówią raczej o powrocie do dwóch biegunów siły - Waszyngtonu i Pekinu.

Moskwa stanie także wobec nowego zjawiska w Europie - niemieckiego przywództwa w UE. Zdaniem Łukjanowa tylko Niemcy, jako najsilniejsze państwo Starego Kontynentu, mogą wziąć odpowiedzialność za Europę. Tym bardziej, że Francja jest pogrążona w wewnętrznym kryzysie, a Wielka Brytania coraz bardziej oddala się od europejskiego projektu. I jak widać po dotychczasowej polityce Berlina, będzie to przywództwo antyrosyjskie.

Jedno jest w polityce zagranicznej Moskwy pewne. W 2015 r. Rosja nie pójdzie na żadne ustępstwa i nie cofnie się ani o krok w swojej dotychczasowej, agresywnej strategii. Ponieważ defensywa oznaczałaby przyznanie własnej słabości, a konsekwencją byłby rozpad systemu putinowskiego, aż do dezintegracji państwa włącznie. Dlatego w opinii Dmitrija Trenina z Moskiewskiego Centrum Carnegie kluczowym wydarzeniem nadchodzącego roku będzie nie tyle skuteczny rosyjsko-zachodni dialog, co próba wzajemnego zrozumienia argumentów bezpieczeństwa Rosji i Zachodu. Tak mało, a zarazem tak wiele, bo jak sądzą eksperci SWOP, od tego zależeć będzie, czy Moskwa rozszerzy swoje hybrydowe działania na państwa bałtyckie, Mołdawię lub Zakaukazie.

Robert Cheda dla Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (370)