Świadkowie w procesie "łowców skór" byli zastraszani?
Podczas kolejnego dnia procesu w tzw. aferze
łowców skór wyszło na jaw, że mogło dochodzić do zastraszania
niektórych świadków i nakłaniania ich do składania fałszywych
zeznań. Prokuratura przyznaje, że prowadzi czynności wyjaśniające
w tej sprawie. W procesie toczącym się przed Sądem Okręgowym w
Łodzi na ławie oskarżonych zasiada dwóch b. sanitariuszy i dwóch
b. lekarzy pogotowia ratunkowego.
Były kierowca Janusz P., który pracował w pogotowiu przez 25 lat zeznał w czwartek przed sądem, że miesiąc temu przyjechał do niego czterech nieznanych mu mężczyzn, którzy powiedzieli, że jak będzie składał niekorzystne zeznania na temat firm pogrzebowych to straci następną osobę ze swojej rodziny.
Świadek pytany o to przez sędziego mówił, że "przez tę sprawę" stracił już syna i wnuka w 2001 roku; obaj zginęli w czołowym zderzeniu z innym samochodem, a sprawcy wypadku nic się nie stało. Świadek mówił, że to on jeździł wcześniej tym samochodem i sugerował, że to on miał zginąć.
Pytany o tę sprawę przez sędziego prokurator Robert Tarsalewski przyznał, że prokuratura wie o niej i zajmuje się tym. W rozmowie z dziennikarzami przyznał, iż prokuratura "monitoruje fakt nakłaniania świadków do złożenia fałszywych zeznań w tej sprawie". Dodał, że ze względu na toczące się czynności nie może ujawnić żadnych szczegółów. W sprawie wypadku odrębne śledztwo prowadzi policja.
Na rozprawie zeznawał też b. sanitariuszy pogotowia Włodzimierz S. Mężczyzna w latach 90. zajmował się przewozem zwłok do chłodni, a później był właścicielem firmy pogrzebowej. Świadek zeznał, że już w latach 90. nakłaniał pracowników pogotowia do reklamowania swojej firmy przekazując im co jakiś czas skrzynkę alkoholu. Później ze względu na ostrą konkurencję zakładów pogrzebowych pojawiły się też pieniądze za informacje o zgonach. W czwartek zeznawać miał też b. lekarz pogotowia Marcin W., ale źle się poczuł i sąd przerwał rozprawę. Świadek zostanie przesłuchany dopiero we wrześniu. Kolejna rozprawa odbędzie się 27 czerwca.
Dotąd w toczącym się od ponad dwóch miesięcy procesie obok wyjaśnień oskarżonych, sąd przesłuchał kilkunastu świadków m.in. byłych i obecnych pracowników pogotowia, lekarzy z łódzkich szpitali oraz członków rodzin zmarłych pacjentów.
Dwaj byli sanitariusze pogotowia Andrzej N. i Karol B. oskarżeni o zabójstwa w latach 2000-2001 w sumie pięciu pacjentów poprzez podanie im pavulonu (leku zwiotczającego mięśnie)
, przed sądem nie przyznają się do popełnienia zbrodni. (N. przyznał się do nich w trakcie śledztwa). Obaj przyznali się jedynie do brania pieniędzy od firm pogrzebowych za informacje o zgonach oraz fałszowania recept na pavulon.
Do winy nie przyznają się również lekarze Janusz K. i Paweł W., których prokuratura oskarżyła o narażenie w sumie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci oraz branie łapówek od zakładów pogrzebowych. B. sanitariuszom grozi dożywocie; b. lekarzom, którzy odpowiadają z wolnej stopy do 10 lat więzienia.
W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może też celowo zabijano pacjentów.
Łódzka prokuratura apelacyjna nadal prowadzi śledztwo w tej sprawie i zapowiada kolejne akty oskarżenia. Główne wątki śledztwa dotyczą korupcji, sprawy opóźniania wysyłania karetek do pacjentów oraz pozbawiania życia pacjentów poprzez stosowanie niewłaściwej terapii medycznej lub niewłaściwych leków, m.in. chlorku potasu. Prokuratura bada m.in. nadmierną liczbę zgonów w dwóch kolejnych zespołach wyjazdowych.
W wątku korupcyjnym podejrzanych jest dotąd 41 osób - pracowników pogotowia oraz pracowników i właścicieli zakładów pogrzebowych; w drugim wątku - czterech lekarzy, którym dotąd zarzucono popełnienie 26 przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu. Prokuratura nie wyklucza postawienia zarzutów kolejnym osobom.