Sukces Palikota zbudowały dzieci III RP
O tym, kto ostatecznie wygra starcie kuluarowe w Polsce, nie rozstrzygnie wcale polityka, ale aktywność obywatelska.
17.10.2011 | aktual.: 17.10.2011 15:53
Jesienne powyborcze dni, w czasie których wyborca prawicy nie ma ochoty na nic, a zwłaszcza na włączenie telewizora, wpisały się na dobre w tradycję III RP. Rok 1993 – zwycięstwo postkomunistów. Rok 1995 – zwycięstwo Kwaśniewskiego. Rok 2007 – porażka Prawa i Sprawiedliwości. I teraz ponowna przegrana partii Jarosława Kaczyńskiego. Z biegiem lat okazywało się, że czasami rozczarowanie przeradzało się w coś dobrego. Na przykład z dzisiejszej perspektywy wiktoria młodego lidera postkomunistów w wyborach prezydenckich była błogosławieństwem, ponieważ umożliwiła odbudowę prawicy bez Wałęsy. Bez tamtej klęski nie byłoby zwycięstwa roku 2005.
Dziś jednak trudno szukać nadziei w ogólnie słusznym założeniu, że los jest nieprzewidywalny. Owszem, idą ciężkie czasy. Płynące ciurkiem wieści gospodarcze z zachodniej Europy potwierdzają, że o prosperity będzie ciężko, a może być naprawdę źle. Również na krajowym podwórku zanosi się na kłopoty. Wiele spraw władza podtrzymywała kijkami i patyczkami, byle tylko dowieźć ogólnie poprawny obraz Rzeczypospolitej do wyborów. Już słyszymy o konieczności zmian budżetowych. Czy ewentualne kłopoty zmienią jednak znacząco sytuację polityczną? Mogą, ale nie muszą. Dochowaliśmy się bowiem naprawdę sprawnego systemu zarządzania polską sceną polityczną. Systemu „updatowanego” o dwie klasy w porównaniu z tym, czego świadkami byliśmy przez pierwsze dwie dekady.
O potędze tego obozu świadczy przede wszystkim sukces Palikota. Owszem, w jakiejś mierze będący wyrazem realnych zmian społecznych. W końcu na politycznego wychowanka premiera Tuska głosowały dzieci III RP, ukształtowane przez III RP. Młodzi ludzie, dla których Jerzy Urban to sympatyczny, zabawny człowiek z wielkimi uszami, a nie rzecznik stanu wojennego i twórca rynsztokowego „Nie”. Młodzi ludzie, którzy chcą zerwać nić pokoleń, którzy chcą nowej Polski już bez tego, co polskość tak naprawdę tworzy. Tak ich wychowano, tak ich ukształtowano. W pewnym sensie to dziwne, że dopiero teraz dorobili się swojej reprezentacji parlamentarnej.
Ale mimo tego podkładu społecznego sukces Palikota nie byłby możliwy w takiej skali i w tak krótkim czasie bez wsparcia medialnego i politycznego. Dziś widzimy, że plan był precyzyjnie rozpisany. Najpierw uderzenie w SLD, podebranie Arłukowicza, przesunięcie PO w lewo. Później konsekwentne, jednostajne, wielotygodniowe pompowanie Palikota w mediach, przy jednoczesnej nagonce na Napieralskiego. I jednoczesne, już w kampanii, kreowanie nowego, przyjaznego władzy lidera postkomunistów – Ryszarda Kalisza. Ktoś po prostu przestawił wajchę na precyzyjnie określony kurs.
Gdy Tusk nie będzie już musiał
Ale to nie koniec. Bo przecież próbę budowy literalnie opozycyjnej, a faktycznie sojuszniczej partii mieliśmy również z prawej strony Platformy. O ile palikotową lewicę budował Donald Tusk, o tyle PJN-owską prawicę wspierał Grzegorz Schetyna. Wspierał – dziś już wiemy – nie tylko radą, ale także czynem, np. „pożyczając” posła, gdy grupie odpryskowej w Sejmie brakowało jednego członka do założenia klubu. Ta próba się nie udała, ale jej podjęcie było faktem. I możliwe, że podczas pierwszego powyborczego spotkania Donalda Tuska z Grzegorzem Schetyną premier triumfująco rzucił do marszałka Sejmu coś w stylu: „A widzisz, tak to się robi”.
Obóz III RP od dawna szuka patentu na ominięcie pułapki związanej z istnieniem silnego PiS jako głównej siły opozycyjnej. To są ludzie, którzy dostrzegają to, co my: zawsze możliwe załamanie gospodarcze czy społeczne. Niespodziewana zmiana nastrojów może wynieść Jarosława Kaczyńskiego ponownie do władzy. Wieczne utrzymywanie medialnych armii w gotowości bojowej jest dość nużące i męczące, i – co najważniejsze – kiedyś może okazać się niewystarczające. Dla głębszego zaplecza III RP jest to sytuacja niewygodna także dlatego, że stawia je w sytuacji zakładnika Donalda Tuska. Wciąż i wciąż muszą pisać „Tusku musisz”, muszą przełykać konserwatywne poglądy posła Gowina i – jednak – obronę status quo w takich sprawach jak ochrona życia. Owszem, Tusk czyni czasem koncesje na ich rzecz (zapowiedź związków partnerskich), ale jednak są to ustępstwa nie na miarę apetytów. Również biznes powitałby z zadowoleniem istnienie akceptowalnej alternatywy, bo wówczas mógłby ugrać więcej.
Ten dylemat wyraźnie kryje się za ostatnią kampanią. I jest już bardzo bliski rozwiązania. Spodziewane porozumienie Kalisza z Palikotem przy wykorzystaniu Aleksandra Kwaśniewskiego i środowisk okołopolitycznych (np. „Krytyka Polityczna”), przy wsparciu medialnym, da w sumie obóz, który będzie mógł skonsumować ewentualne niezadowolenie z władzy przed następnym rozdaniem. Tusk już „nie będzie musiał” i będzie mógł zacząć robić karierę w Europie. By tak się stało, trzeba jeszcze tylko zbić poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości o jakieś 10–15 proc., co dziś wydaje się możliwe. Kaczyńskiego obsadzi się wówczas w roli polskiego Le Pena i trwale skaże na rolę otoczonej kordonem sanitarnym opozycji antysystemowej. Jego dalsze funkcjonowanie gdzieś na obrzeżach będzie nawet dość wygodne dla sprawności systemu, ponieważ faktyczne wykluczenie PiS z obozu demokratycznego – już realizowane – przesunie całą „cywilizowaną” scenę znacznie w lewo. No i zawsze będzie można Kaczyńskim postraszyć.
Przechył mediów
Czy powstanie dwóch obozów III RP – zdolnych zamiennie sprawować władzę – będzie oznaczało koniec sporów, emocji i ostrej politycznej walki? Oczywiście nie. Konstrukcja III RP nie wyklucza bowiem sporu, ona wyklucza tylko spór o sprawy fundamentalne. Szczerze mówił o tym 11 listopada ub.r. prezydent Komorowski, apelując: „(…) spierajmy się. Mądry spór jest solą demokracji. Jest naturą jej dnia codziennego. Ale niech przedmiotem naszych polskich debat będzie przyszłość naszego kraju i społeczeństwa. Niech przedmiotem sporów będzie kwestia unowocześniania i konkurencyjności polskiej gospodarki, niech będzie nim edukacja uskrzydlająca talenty polskiej młodzieży, niech będzie budowanie społeczeństwa obywatelskiego, niech będzie uzdrowienie finansów publicznych, stworzenie wydajnego i skutecznego systemu ochrony zdrowia, niech będzie wreszcie skuteczne zabezpieczenie milionów obywateli na jesień ich życia”. Tak więc spór jest możliwy, a nawet pożądany, ale pod warunkiem likwidacji zagrożenia ze strony IV RP.
Będzie to spór mniej więcej taki jak w przeciętnej gminie przed wyborami samorządowymi: ostra walka o przebieg drogi czy starcie frakcji dofinansowania przedszkola z frakcją unowocześnienia szkoły.
Narzekając na media – kluczowy element tej całej układanki – wpadliśmy już w koleiny rytuału. Inaczej się chyba jednak nie da. Zwłaszcza że systemy medialne pokazują swoją naturę w momentach zwrotnych. Nasz w obecnej kampanii odsłonił się chyba nawet bardziej niż w roku 2007. Wówczas PiS rządził i krytyka – histeryczna i często kłamliwa – dała się od biedy uzasadnić opozycyjną (teoretycznie) naturą mediów. Teraz media zaatakowały opozycję już bez żadnej zasłony. Te wszystkie rozmowy pełne agresji, nieskrywanych sympatii (także w mediach publicznych), jawnego szukania haka na Kaczyńskiego… Ta trzydniówka wzmożenia medialnego wokół Angeli Merkel. Wreszcie wspomniane już jawne przestawienie wajchy na lewicy. Pamiętajmy o tym, gdy znów zaczną radzić, by opozycja (dzisiejsza) zaufała i bardziej się otworzyła. Powtarzamy te tezy dzień po dniu, ale trzeba to robić, choćby z tego powodu, że udawanie, iż problemu nie ma, nie załatwia żadnej z istotnych spraw, a czyni życie publiczne jeszcze bardziej teatralnym. Cóż
bowiem zrozumiemy z minionej kampanii, jeżeli nie będziemy pamiętali o podstawowym fakcie, że miliony polskich rodzin – niekorzystające z Internetu i pozostające poza wpływem mediów o. Rydzyka – nie obejrzały od wielu miesięcy ani jednego programu prowadzonego przez dziennikarza krytycznego wobec władzy?
Przechył mediów na korzyść lewicy i liberałów nie jest czymś wyróżniającym nasz kraj na tle Europy. Ale u nas przybiera rozmiary szczególnie dramatyczne. Po pierwsze, ze względu na skalę i intensywność zjawiska, a po drugie, ze względu na brak jakichkolwiek „leków osłonowych” czy amortyzatorów. Na przykład nie działają elementarne standardy. I dlatego gwiazda mediów publicznych może zastawiać pułapki na lidera opozycji. Powtórzmy: PUŁAPKI! Nie ostre pytania, nie złośliwości nawet, ale PUŁAPKI! Włącznie z atakiem nagraniem z wypowiedzią nieżyjącego prezydenta – brata wywiadowanego.
Czy to jeszcze demokracja
Ale tak, mają rację ci, którzy wskazują, że nie wszystko jest winą systemu, że do porażki przyczyniła się także opozycja. Bo jak słusznie zauważył Piotr Zaremba, demokracja w wielu krajach ma wady tak poważne, że liczne grupy kwestionują samo jej istnienie. Trzeba więc być ostrożnym w głoszeniu tez o „totalitarnym” charakterze państwa. System demokratyczny jest bowiem niesłychanie plastyczny pod względem wartości i postaw, które może zarówno uznać za prawomocne, jak i które może wyrzucić poza margines. Spójrzmy choćby na dzisiejszą Wielką Brytanię. Niedawno BBC zdecydowała o rezygnacji z używania na antenie określeń „Anno Domini” oraz „Before Christ”, w skrócie – A.D. i BC. W zamian w imię poprawności politycznej zaleca się używanie określenia „Common Era”, a więc Era Powszechna.
W dzienniku „Daily Mail” (2 października) sprawę skomentował były arcybiskup Canterbury – a więc zwierzchnik Kościoła anglikańskiego – George Carey. Warto podkreślić, że trudno uznać tego hierarchę za przedstawiciela anglikańskiej prawicy, wręcz przeciwnie, to za jego czasów Kościół Anglii dopuścił wyświęcanie kobiet oraz zaczął kwestionować biblijne podejście do homoseksualizmu. Dziś jednak biskup Carey bije na alarm: „Zmiana przeprowadzona przez BBC to tylko sygnał szerszego kryzysu pamięci historycznej. Widzieliśmy ostatnio policyjne śledztwo przeciwko właścicielowi kawiarni, który wystawił biblijne cytaty. Ludzie nauczający na ulicy zostali aresztowani za wręczanie ulotek dotyczących wiary chrześcijańskiej. Pielęgniarkom i innemu personelowi zakazano noszenia krzyżyków. Trwa śledztwo przeciwko lekarzowi, który modlił się za zdrowie swojego pacjenta”.
Czy rzeczywistość brytyjska – tak pełna represji wobec chrześcijan – to jeszcze demokracja czy już coś nowego? Prawda, że trudne pytanie? Zwłaszcza że gwarantowanie wolności religijnych było zawsze elementem odróżniającym demokrację od totalitaryzmów. Dziś ten papierek lakmusowy już nie działa.
W kontekście sytuacji całego świata zachodniego dramatyzm konfliktu polsko-polskiego, dramatyzm agresji – już systemowej – wobec opozycji (nie tylko politycznej, ale i społecznej) nie musi być źródłem pesymistycznych diagnoz. Bo można też spojrzeć na sprawę inaczej – zwracając uwagę, że Polska jest ostatnim krajem, w którym prawica, także kulturowa i narodowa, wciąż stawia opór. I może stąd ta wielka irytacja drugiej strony – z powodu tego, że jeszcze żyjemy i nie milczymy?
„Archipelag polskości”
Wracając do opozycji i jej roli w doprowadzeniu do porażki – była spora. Wpadka z niepotrzebną książką, która zawierała zresztą więcej potencjalnych min niż wypowiedź o Angeli Merkel, za bardzo ogólnikowy przekaz w kampanii, w sumie niekorzystny sojusz z kibicami. Ale wypominając to wszystko, pamiętajmy, że to jednak wyścig, w którym jeden z zawodników dostaje na starcie plecak z kamieniami. Owszem, można sobie wyobrazić prawicę, która biegnie bez tego plecaka, a nawet ma wsparcie organizatorów zawodów. Uzyskanie równych szans jednak kosztuje. I zastanówmy się dobrze, czy cena warta jest korzyści, czy ewentualny sukces będzie nam w ogóle smakował? Czy przeciętnym brytyjskim konserwatystom – wyborcom, nie politykom – smakuje sukces ekipy Davida Camerona? Ekipy, która dba przede wszystkim o to, by uniknąć wrażenia, że ma cokolwiek wspólnego z tradycyjnie pojmowanym konserwatyzmem – poza sferą gospodarczą.
No i wciąż jest spore ryzyko, że nowe okaże się starym – a więc AWS w kolejnej odsłonie. I nie chodzi mi tylko o ciągłe kłótnie, ale o pozorność działań na rzecz zmiany. AWS też przecież nie doszłaby do władzy – mimo 27 proc. poparcia w wyborach – gdyby nie zgodziła się realizować programu Unii Wolności w każdej niemal dziedzinie. Gdy nowe po naszej stronie naprawdę przyjdzie, wszyscy będziemy widzieli, że przybyło. Na razie nic na to nie wskazuje.
Ale pracy jest aż nadto. Bez własnych instytucji – zdolnych wychowywać kolejne pokolenia dziennikarzy czy naukowców – prawica będzie formacją schodzącą. Potrzeba ośrodków zdolnych przemyśleć wiele spraw od nowa, ale bez jednoczesnego porzucenia „demosu”. Potrzeba własnych mediów – co ważne – także z ofertą pozapolityczną. Dziś bowiem obóz niepodległościowy ma ofertę jedynie dla pasjonatów polityki. Potrzeba – na co słusznie zwraca uwagę prof. Zybertowicz – pomysłu, jak dotrzeć do nieprzekonanych. Potrzeba choćby drobnych sukcesów, które odwrócą falę defetyzmu i przyciągną Polaków.
Jednym z naszych problemów jest fakt, że zbyt wiele w nas jest z III RP. Te milczące założenia o szklanym suficie to zadowalanie się małymi szczelinami i rolą paprotki, ta niezdolność do pracy organicznej! A przecież jest się na czym oprzeć. Tak licznych, mądrych, umiejących ze sobą współpracować, odpornych na manipulację i medialną presję kadr obóz niepodległościowy nie miał chyba nigdy. To cały – znów cytuję za prof. Zybertowiczem – „archipelag polskości”. Nawet jeżeli nie zdoła wygrać Polski w tym pokoleniu – co jest możliwe – to powinien bez problemu przekazać zadanie następcom. A to już dużo.
O tym, czy tak się stanie, nie zdecyduje wcale polityka, ale aktywność obywatelska.
Jacek Karnowski