Stróże prawa za kratami
Ścigali, oskarżali, skazywali, bronili i więzili. Potem życie rzuciło ich na drugą stronę. Byli funkcjonariusze wymiaru sprawiedliwości – już bez mundurów, tóg, immunitetów – trafili za kraty. Teraz trzeba ich chronić przed współwięźniami - pisze Jan Dziadul w "Polityce".
11.02.2004 | aktual.: 11.02.2004 08:39
Nawet Komenda Główna Policji nie wie albo nie chce wiedzieć, ilu policjantów siedzi w więzieniach. Do niedawna na czas śledztwa zawieszano postępowania dyscyplinarne wobec policjantów, aż o ich losach rozstrzygnie prokurator lub sąd. W 2002 r. wyrzucono z policji 308 osób, wszczęto 770 postępowań karnych, zapadły 84 wyroki skazujące - informuje "Polityka".
Dla policji są więc jak obcy, ale w więzieniach trzeba ich chronić tak, jakby byli na służbie. Byli policjanci to najbardziej osamotniona i opuszczona przez swoich kolegów i przełożonych grupa pracowników wymiaru sprawiedliwości, która znalazła się za kratami, mówi dyrektor dużego aresztu na południu kraju.
W mokotowskim areszcie siedział Dariusz W., słupski policjant, który w 1998 r. zabił 13-letniego Przemka Czaję. Nie można go było umieścić w policyjnej celi. Musiał wymyślić sobie "legendę". Aresztanci nie dowiedzieli się, kim jest naprawdę, do czasu aż wystąpił w programie telewizyjnym - podaje tygodnik.
W Bytomiu siedział jeden z trzech miejscowych policjantów oskarżony o serię gwałtów na nieletnich - najmłodsza dziewczynka miała 11 lat. Trudno sobie wyobrazić bardziej niebezpieczny splot zagrożeń. Nie pomogła żadna legenda: "Po areszcie szybko rozniosło się, kogo trzymamy" - mówi kpt. Krzysztof Jany, kierownik działu penitencjarnego bytomskiego aresztu. - "W ostatniej fazie procesu ukrywaliśmy go w celi w szpitalu poza pawilonem penitencjarnym. Przez szpital przewijali się skazani i aresztowani z zewnątrz, któzy trafiają do nas na leczenie. Policjant był nierozpoznawalny, a więc w miarę bezpieczny".