Straż miejska tłumaczy: biegała, bo sama chciała
Setki komentarzy, urywające się telefony redakcji "Dziennika Bałtyckiego" i mnóstwo historii osób, których spotkania z gdańskimi strażnikami miejskimi nie należały do miłych - tak publikację pt. "Strażnicy kazali biegać za karę" podsumowuje redakcja gdańskiej gazety.
13.03.2010 | aktual.: 15.03.2010 10:54
W piątek "Dziennik Bałtycki" opisał relację zszokowanego świadka z Parku Reagana, na którego oczach wokół radiowozu biegała młoda kobieta, ku rozbawieniu mundurowych. Zdaniem mężczyzny, była to kara za brak smyczy i kagańca dla psa.
- Nie mieści mi się to w głowie, takie zachowanie jest naganne i jeśli do niego doszło, zostanie surowo ukarane, łącznie z wydaleniem z pracy - mówił dziennikarzowi gazety Leszek Walczak, komendant Straży Miejskiej w Gdańsku.
Teraz straż miejska przedstawia inną wersję wydarzeń z Parku Reagana. - Kobieta biegała, bo sama chciała. Gdy zatrzymali ją strażnicy, akurat uprawiała jogging - tłumaczy Mariusz Jaskulski, wicekomendant Straży Miejskiej w Gdańsku. - Dostała mandat za brak nadzoru nad psem, podpisała i pobiegła dalej - mówi Jaskulski. W tej sprawie trwa postępowanie wyjaśniające.
Tymczasem do redakcji zgłaszają się bywalcy Parku Reagana, którzy opowiadają, że bulwersujące praktyki strażników to w tym miejscu nie nowość. Zauważają też, że sposób działania gdańskiej straży miejskiej to szerszy problem.
- Przestałem tam chodzić, bo strach się na nich natknąć - opowiada pan Adam z Przymorza. - Czepiają się o wszystko, a jak wyrobią dniówkę z mandatami, parkują radiowóz pod pizzerią przy moim bloku i mają fajrant - mówi mężczyzna.
Nie brakuje też sygnałów od właścicieli psów potraktowanych przez mundurowych w skandaliczny sposób.
Polecamy w wydaniu internetowym sopot.naszemiasto.pl: Radny Sopotu Jarosław Kempa podaje kolegów z rady do sądu