Straciła oko przez spróchniałe drzewo
300 tys. zł odszkodowania domaga się Katarzyna K. od zarządcy drogi, który nie zadbał o wycinkę drzew. 17 maja ub.r. w Antolce (pow. miechowski) kobieta została poważnie ranna w wypadku. Straciła panowanie nad kierownicą, kiedy przed jej samochód spadła spróchniała akacja. Cywilny proces w tej sprawie odbędzie się przed krakowskim sądem.
Nauczycielka ze Śląska jechała z Warszawy do Krakowa daewoo nubirą, samochodem swojego ojca. Ruch na drodze był niewielki, ale tego dnia padał deszcz i wiał silny wiatr. Nagle kobieta zobaczyła spadające na jezdnię drzewo. Zareagowała błyskawicznie i, chcąc uniknąć kolizji, gwałtownie skręciła kierownicę.
Manewr nie zakończył się jednak szczęśliwie. Kobieta zjechała do rowu i uderzyła autem w inne rosnące tam drzewo. Została poważnie ranna. Trafiła do Szpitala im. L. Rydygiera, potem do kolejnego. Niestety, lekarze nie uratowali jej oka. Kobieta miała też połamane nogi i uszkodzoną miednicę. Musiała przejść szereg bolesnych operacji i trudną rehabilitację.
W trakcie śledztwa prowadzonego przez prokuraturę w Miechowie ustalono, że zarządcą drogi jest Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Z kolei las znajdujący się przy ruchliwej trasie jest w gestii nadleśnictwa w Miechowie.
Z dokumentów wynikało, że GDDKiA zdawała sobie sprawę z fatalnego stanu rosnącego przy drodze drzewa, nie tylko zresztą tego jednego. Już w styczniu 2010 r. prosiła nadleśnictwo, by "podcięto gałęzie drzew rosnących w obrębie pasa drogi E-7, zwisających nad poboczem drogi". Zauważono, że podczas opadów śniegu i oblodzenia gałęzie łamią się i spadają na pas ruchu, stwarzając duże zagrożenie na drodze. Miesiąc później ponowiono monit w tej sprawie, bo nie było widocznych efektów interwencji. Z kolei nadleśnictwo odpowiedziało, że usunie z rowów gałęzie do połowy kwietnia 2010 r., a do końca maja dokona przeglądu drzew przy pasie jezdni. Jednak jeszcze przed tym terminem doszło do tragedii Katarzyny K.
W pozwie przeciwko urzędnikom prawnicy poszkodowanej piszą, że zarządcy drogi mieli do czynienia z konkretną, znaną im - i tolerowaną - sytuacją zagrożenia w ruchu drogowym. Podkreślają, że po wypadku kobieta leczy się od wielu miesięcy. W pozwie podnoszą, że na skutek kalectwa Katarzyna K. może mieć problem z urodzeniem dziecka, trudno jej także, bez jednego oka, wykonywać pracę nauczycielki. Wreszcie ma ograniczoną zdolność poruszania się i trudno jej się gdziekolwiek ruszyć bez pomocy osób trzecich.
Prawnicy przypominają, że kobieta w żaden sposób nie przyczyniła się do zaistnienia wypadku. Także samochód, którym podróżowała był sprawny.
Nauczycielka śląskiego gimnazjum, oprócz 300 tys. zł odszkodowania, wnosi, by pozwani pokryli koszty jej leczenia, transportu do szpitali i wyżywienia. Domaga się także zapłaty jednorazowo 12 tys. zł renty. Krakowski sąd jeszcze nie wyznaczył terminu rozprawy.
Polecamy także w wydaniu internetowym: Najstarszy i najdłuższy mur Krakowa zagrożony zawaleniem przez niedopatrzenie?