Stracił ciężarną żonę i dziecko. Broni się przed oskarżeniami
W sądzie rejonowym w Grójcu odbyła się kolejna rozprawa dotycząca głośnego wypadku w Manach na Mazowszu. W 2021 roku na przejeździe kolejowym zginęła tam ciężarna kobieta i i jej dwuletnia córka. Za kierownicą siedział mąż i ojciec ofiar, który jest podejrzanym w sprawie. Grozi mu 8 lat więzienia.
Do wstrząsającego wypadku doszło pod koniec 2021 roku. Pociąg uderzył wówczas na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w samochód osobowy, którym podróżowała rodzina.
Wypadek tuż przed narodzinami dziecka
W efekcie wypadku na miejscu zginęła 28-letnia Angelika, jej nienarodzone dziecko oraz 2-letnia córeczka. Przeżył tylko mąż kobiety - Arkadiusz. Za kilka dni miało się narodzić ich kolejne dziecko.
- Tego dnia dwójka ich starszych dzieci czekała na rodziców w szkole. Nie dojechali. Pani ze świetlicy wiele razy próbowała dzwonić, ale nikt już nie odbierał telefonu - mówił wówczas w rozmowie z "Super Expressem" Grzegorz Augustynowicz, sołtys wsi Werdun.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zarzuty dla ojca i męża. Mężczyzna stanął przed sądem
Sprawą zajęli się śledczy. W toku prac zarzuty postawili prowadzącemu pojazd mężczyźnie. Oskarżony jest o umyślne naruszenie przepisów ruchu drogowego i spowodowanie śmierci pasażerów, z którymi jechał.
- Prokuratura przyjęła tę kwalifikację w oparciu o opinię biegłego, który stwierdził, że kierujący nie zachował ostrożności. Niemniej ta opinia nie uwzględnia stanu faktycznego, który został ujawniony w toku postępowania, w szczególności zeznań świadków – powiedział w rozmowie z "Super Expressem" mec. Krzysztof Dudek, obrońca Arkadiusza.
Na wtorkowej rozprawie świadkowie zwracali uwagę, że wspomniany przejazd od zawsze był niebezpieczny. Feralnego dnia miało być w dodatku ślisko. Jak twierdzą dziennikarze "SE", mówił o także przedstawiciel spółki kolejowej (sprawa odbywa się z wyłączeniem jawności), której pociąg uderzył w auto.
Obrona chce uniewinnienia dla męża i ojca ofiar wypadku
- Dwa razy jechałam tamtędy autem w zimę i tuż przed torami nie mogłam wyhamować auta, bo była tam szklanka. Pomyślałam, że może to moje opony są złe, więc wymieniłam je na nowe, ale gdy kolejny raz pojechałam na ten przejazd znów nie mogłam się zatrzymać. Wjeżdżałam na tory z bijącym jak szalone sercem i modliłam się, żeby nie jechał pociąg – opowiedziała dziennikarzom "SE" znajoma rodziny, która zeznawała przed sądem.
Obrona, ze względu na opisywane okoliczności, liczy na uniewinnienie mężczyzny. Wyrok w tej sprawie najprawdopodobniej zapadnie w lipcu.
Źródło: "Super Express", WP Wiadomości