Stanisława Walasiewiczówna – dwupłciowa lekkoatletka
• Stanisława Walasiewiczówna była utalentowana lekkoatletką
• W toku swojej kariery zdobyła liczne medale, również podczas igrzysk olimpijskich
• Po śmierci sportsmenki wykryto, że ma ona zarówno męskie, jak i żeńskie narządy płciowe
04.08.2016 21:55
Duma polskiej lekkoatletyki, medalistka olimpijska i rekordzistka świata po śmierci stała się przyczyną ogromnego skandalu. Wyszło bowiem wówczas na jaw, że była hermafrodytą (obojnakiem) i posiadała zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe. Chociaż Stefania (Stanisława) Walasiewiczówna urodziła się w Wierzchowni niedaleko Brodnicy, to jej niemal całe życie było związane z USA. Na drugą półkulę trafiła bowiem w wieku zaledwie trzech miesięcy, gdy jej rodzice wyemigrowali za chlebem. Rodzina osiadła w Cleveland, gdzie Julian Walasiewicz dostał pracę w stalowni. Tam też urodziły się siostry Stanisławy: Zofia i Klara.
Stella Walsh w polskich barwach
Gdy przyszła medalistka miała rozpocząć naukę w szkole, pojawił się problem z jej nazwiskiem. Przeciętny Amerykanin nie potrafił go wymówić, zatem w dokumentach wpisano inne, o znacznie łatwiejszym brzmieniu. Przy okazji zmieniono również imię dziewczynki, w efekcie Walasiewiczówna trafiła do szkoły jako Stella Walsh. Tam szybko zauważono jej talent, Stella zawstydzała w rywalizacji starszych od siebie chłopców. Znakomicie grała w baseball i koszykówkę, największe jednak sukcesy odnosiła podczas zawodów lekkoatletycznych. Szczupła i zwinna, o chłopięcym wyglądzie, znakomicie radziła sobie w biegach i w skoku w dal. Rozpoczęła regularne treningi i szybko stała się jedną z najlepszych zawodniczek w USA w swojej kategorii wiekowej.
Wbrew kolportowanym później informacjom dziewczyna początkowo nie myślała o reprezentowaniu barw Polski. Żyła w USA i czuła się Amerykanką polskiego pochodzenia. O wszystkim zadecydowała jednak decyzja miejscowych działaczy podczas eliminacji do kadry na igrzyska w Amsterdamie. ''W 1928 roku - wspominała Walasiewiczówna - startowałam w mistrzostwach Ameryki, w których była wybierana drużyna do reprezentacji Ameryki w Amsterdamie. Byłam przyjęta do drużyny sztafetowej 4 x 100 metrów pań, ale gdy sędziowie sprawdzili zgłoszenia, a w zgłoszeniu trzeba było zaznaczyć, gdzie się zawodnik albo zawodniczka urodziła, więc ja napisałam - urodziłam się w Polsce - tak jak było - i właśnie dlatego, że urodziłam się w Polsce, nie byłam przyjęta do drużyny amerykańskiej i nie pojechałam do Amsterdamu''.
Walasiewiczówna nie miała obywatelstwa amerykańskiego, zatem nie mogła reprezentować USA. O obywatelstwo można było zresztą ubiegać się dopiero po ukończeniu 21. roku życia, a dziewczyna miała dopiero 17 lat. Amerykańscy działacze najwyraźniej jednak nie zdawali sobie sprawy ze skali jej talentu, zapewne bowiem znaleźliby możliwość obejścia obowiązującego prawa. A tak zawiedziona zawodniczka zdecydowała się skorzystać z polskich dokumentów. Rozumowała z żelazną konsekwencją: skoro w Ameryce traktują ją jako Polkę, to ona będzie reprezentować barwy kraju, w którym się urodziła. Rozpoczęła treningi w jednym z polonijnych klubów, niebawem też przyjechała nad Wisłę. W 1929 r. na zawodach lekkoatletycznych Wszechsłowiańskiego Zlotu Sokoła w Poznaniu wzięła udział w pięciu konkurencjach (skok w dal oraz biegi na: 60, 100, 200, 400 m) i triumfowała w każdej z nich.
Stanisława Walasiewiczówna podczas rozpoczęcia zawodów, 1935 r. fot. NAC
Młoda sportsmenka była dla polskich działaczy prawdziwym darem z niebios. Uznano, że stanie się gwarancją sukcesów polskiej lekkoatletyki. Dostrzeżono, że ma zadatki na gwiazdę światowego formatu i może zostać następczynią Haliny Konopackiej, która w Amsterdamie zdobyła pierwszy złoty medal dla Polski. Stanisława nie zawiodła pokładanych w niej nadziei, na igrzyskach kobiecych w Pradze w 1930 r. zdobyła trzy złote medale (biegi na 60, 100 i 200 m). Dorzuciła do tego jeden brązowy (sztafeta 4 x 100 m), a w rzucie oszczepem zajęła ósme miejsce. Aby spełnić wymogi formalne, została wówczas zawodniczką warszawskiego klubu Sokół-Grażyna, coraz częściej też odwiedzała rodzinny kraj.
Zbliżały się kolejne igrzyska olimpijskie i Stanisława nie miała wątpliwości, jakie barwy chce reprezentować. Nie zapomniała, że Amerykanie odrzucili ją, uniemożliwiając jej wyjazd do Amsterdamu. ''[…] Gdy nadeszła kolejna olimpiada w 1932 r. - opowiadała - ja to zapamiętałam i to była jedna z przyczyn, że gdy miałam zdecydować, w jakich barwach będę startowała, zdecydowałam się ostatecznie startować w barwach Polski''. Igrzyska miały się odbyć w Los Angeles, co dla Amerykanów było sprawą wyjątkowo prestiżową. Zdążyli się już zresztą zorientować, jaki talent odrzucili, i obecnie byli gotowi na wszelkie ustępstwa, aby ten błąd naprawić. Najlepiej można to było osiągnąć za pomocą decyzji administracyjnych, wobec tego zaproponowano jej amerykańskie obywatelstwo. To zmusiłoby ją do startów pod flagą USA, do czego nie było zresztą żadnych przeszkód formalnych. Obowiązujące wówczas przepisy umożliwiały bowiem zmianę barw narodowych bez okresu karencji Walasiewiczówna od dawna pragnęła posiadać obywatelstwo
amerykańskie, jednak nie wyobrażała sobie rezygnacji z występów w polskiej reprezentacji. Uznała, że działacze z rodzinnego kraju okazali jej wiele życzliwości, i nie zamierzała ich zawieść. Dlatego też na dzień przed oficjalnym przyznaniem jej paszportu amerykańskiego ogłosiła, że nie zostanie obywatelką USA. Za oceanem nie złożono jednak broni i postanowiono zmusić upartą Polkę do posłuszeństwa. Z dnia na dzień biegaczka straciła pracę, co poza kwestiami ekonomicznymi miało też znaczenie sportowe. W tamtych czasach ściśle przestrzegano bowiem zasad amatorstwa i brak stałego zatrudnienia mógł sugerować, że Walasiewiczówna utrzymuje się wyłącznie ze sportu, co groziło dyskwalifikacją. Zawodowstwo było bowiem zabronione wśród olimpijczyków. Na wysokości zadania stanęły jednak polskie władze. Zawodniczka została zatrudniona w konsulacie polskim w Nowym Jorku, co umożliwiło jej olimpijski debiut.
Los Angeles i potem
Stanisława nie zawiodła i podczas finału olimpijskiego w biegu na 100 m zdobyła złoty medal. Wprawdzie nieco spóźniła start, ale i tak była najlepsza, a do tego jeszcze wyrównała rekord świata (11,8 s). Zmierzyć musiała się zresztą nie tylko z innymi zawodniczkami, lecz także z publicznością wygwizdującą ją na stadionie. Widzowie dobrze bowiem wiedzieli, że odrzuciła ofertę reprezentowania USA, i nie mogli jej tego wybaczyć.
Sportsmenka przyznała po latach, że zwycięstwo w Los Angeles miało dla niej ogromne znaczenie: ''[…] gorąco pragnęłam, aby dla mnie i moich rodaków, którzy wyemigrowali do Ameryki, zagrano w Los Angeles 'Mazurka Dąbrowskiego', wciągnięto na maszt polską flagę. Dla nas, Polonii amerykańskiej, była to sprawa honoru i wynagrodzenia za wiele trudnych chwil, jakie niejednokrotnie przeżywaliśmy na obczyźnie''.
Stanisława Walasiewiczówna w skoku w zwyż, 1933 r. fot. Wikimedia Commons
Tego samego dnia zajęła szóste miejsce w olimpijskim konkursie rzutu dyskiem, co potwierdzało jej wszechstronność. Rok później, podczas mistrzostwa Warszawy, wzięła udział w dziewięciu (!) konkurencjach i wszystkie wygrała. Natomiast we wrześniu 1933 r., podczas zawodów w Poznaniu, jednego dnia ustanowiła dwa rekordy świata (w biegach na 60 i 100 m). Tydzień później poprawiła swój najlepszy wynik w sprincie na krótszym dystansie, a jeden z jej rekordów świata (na 200 m) miał przetrwać aż do 1960 r. Nic zatem dziwnego, że czterokrotnie, (w latach 1930, 1932, 1933 i 1934) uznawano ją za najlepszego polskiego sportowca.
Na kolejnych igrzyskach kobiecych w Londynie w 1934 r. zdobyła jeden złoty medal i dwa srebrne, święciła również triumfy na akademickich mistrzostwach świata (trzy złote i trzy brązowe medale). W prasie zaczęły pojawiać się opinie, że jest jedyną zawodniczką na świecie, która może osiągnąć wyniki zbliżone do mężczyzn.
''Jak przedstawia się Walasiewiczówna w porównaniu z zawodnikami? - pytał Stanisław Petkiewicz na łamach 'Przeglądu Sportowego'. - Biega ona tak jak lepsi lekkoatleci. Jest średniego wzrostu i silnie umięśniona. Jej krok nie jest niepewny, a styl niedołężny, co zauważyć można u większości lekkoatletek. Jej styl - jednoczesny wysiłek wszystkich mięśni, jest delikatny i płynny i nie wykazuje żadnego naprężenia. I to jest jej atutem. […] Walasiewiczówna nigdy nie zagrozi rekordom Simpsona czy Paddocka. Ale, jak twierdzą fachowcy, 'girl z Cleveland' podejdzie najbliżej do wyników męskich ze wszystkich kobiet świata''.
Walasiewiczówna odnosiła tak wielkie sukcesy, że zaczęto kwestionować jej kobiecość. Uważano, że powinna startować razem z mężczyznami. Pogłoski te podsycał fakt, że Stanisława prezentowała męski typ urody. Grube rysy twarzy z mocno zarysowaną szczęką, wąskie biodra, niemal niewidoczny biust. Sama zainteresowana również miała dużo dystansu do swojego wyglądu, gdyż przyznała w wywiadzie, że ''biegała również jej siostra Klara. Ale ona była ładną dziewczyną i biegała za chłopakami''. Walasiewiczówna nie była jednak wyjątkiem, jej rywalka z USA, Helen Stephens, miała 180 cm wzrostu i nosiła buty nr 43. Panie spotkały się na bieżni podczas olimpiady w Berlinie w 1936 r., a kiedy Amerykanka wygrała, musiała poddać się badaniom, które miały udowodnić jej kobiecość. Biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, można uznać, że los czuwał jednak nad Stanisławą…
Koniec kariery
Nasza mistrzyni uznała srebrny medal w Berlinie za porażkę, którą powetowała sobie dwa lata później na mistrzostwach Europy w Wiedniu. Potwierdziła swój prymat na Starym Kontynencie, zdobywając dwa złote i dwa srebrne medale. Chociaż wciąż odnosiła sukcesy, to zaczynała myśleć o przyszłości. Postanowiła pozostać przy sporcie i rozpoczęła studia w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie (dzisiejsza Akademia Wychowania Fizycznego), zamierzając w przyszłości zostać trenerem. Liczyła jednak, że przed nią jeszcze kilka lat startów na najwyższym poziomie.
Niestety, sport musiał ustąpić przed polityką i zawodniczka powróciła do USA. Podczas wojny nie zerwała z lekkoatletyką, startowała jednak wyłącznie na wewnętrznych zawodach amerykańskich. Po raz ostatni polskie barwy reprezentowała w 1946 r., podczas mistrzostw Europy w Oslo, gdzie w składzie sztafety 4 x 100 m zajęła szóste miejsce. Miała wówczas 35 lat.
Po zakończeniu kariery nadszedł czas na uregulowanie statusu w USA, biegaczka bowiem wciąż nie posiadała amerykańskiego obywatelstwa. Najprostszym sposobem na jego otrzymanie było małżeństwo, dlatego wkrótce po wojnie wyszła za mąż za amerykańskiego boksera - Harry’ego Neila Olsona. Związek był tylko formalnością mającą ułatwić uzyskanie paszportu USA i gdy Stanisława osiągnęła cel, zakończył się rozwodem. Biegaczka zmieniła jednak nazwisko i od tej pory w USA znana była jako Stella Walsh-Olson.
Stanisława zajęła się sprawami amerykańskiej Polonii, pracowała również jako trener młodzieży. Odwiedzała rodzinny kraj, wciąż zresztą znakomicie mówiła po polsku. Po raz ostatni przyjechała nad Wisłę w 1977 r., zadziwiła wówczas wszystkich doskonałą formą fizyczną. Jako gość honorowy wzięła udział w III igrzyskach polonijnych rozgrywanych w Krakowie i w wieku 66 lat wystartowała w biegu na 60 m!
4 grudnia 1980 r. miała powitać w Cleveland polską drużynę koszykarek. Nie udało się jej jednak zakupić biało-czerwonych wstążek do okolicznościowych medali, więc wybrała się do pobliskiego centrum handlowego. Miała pecha - gdy zbliżała się do wejścia, przez drzwi wybiegł mężczyzna z bronią w ręku, który chwilę wcześniej dokonał rabunku. Podczas ucieczki zobaczył starszą kobietę i nie myśląc długo, oddał do niej strzał z bliskiej odległości. Kula była celna, Stanisława zginęła na miejscu. W ten absurdalny sposób zakończyło się życie jednej z najbardziej utytułowanych zawodniczek w dziejach naszego sportu.
Pośmiertna sensacja
Zgodnie z amerykańskimi przepisami zwłoki Walasiewiczówny trafiły na stół koronera, który dokonał ich oględzin. I dopiero wówczas wybuchła prawdziwa bomba - koroner ogłosił bowiem, że zmarła miała zarówno żeńskie, jak i męskie narządy płciowe, chociaż żadne z nich nie były w pełni rozwinięte. Raport ten wywołał dyskusje na całym świecie. Niektórzy twierdzili, że Walasiewiczówna była mężczyzną i z tego powodu pośmiertnie należy jej odebrać medale oraz wymazać rekordy. Tematu nie podjęły jednak IAAF (Światowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych) ani Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Wydaje się, że przedstawiciele tych instytucji zachowali się jak najbardziej właściwie.
Stanisława Walasiewiczówna podczas biegu na 100 metrów, 1934 r. fot. NAC
''Podczas sekcji Stanisławy Walasiewicz - tłumaczył dr Stanisław Dulko - wykryto, że ma ona męskie i żeńskie narządy płciowe, jedne i drugie nie w pełni rozwinięte. Zatem członek, który posiadała, mógł być bardzo słabo wykształcony, zdeformowany albo mógł być zaledwie zalążkiem członka, co przy oględzinach noworodka mogło wyglądać na przerośniętą łechtaczkę lub fałd skórny. W miarę upływu lat, jak u każdego człowieka, narząd ten mógł się trochę rozwinąć i urosnąć''. W rzeczywistości sportsmenka była obojnakiem, osobą, która miała cechy obojga płci. Przez całe życie definiowała się jednak jako kobieta, chociaż stwierdzono u niej chromosom Y typowy dla płci męskiej. Nie był to jednak wcale tak rzadki przypadek, jak można byłoby podejrzewać. Według specjalistów co setna osoba wykazuje cechy obojga płci, w przypadku co tysięcznej konieczna jest interwencja chirurgiczna.
Niestety, nie wszyscy to potrafili zrozumieć, nawet w naszym kraju. Przykładem takiego podejścia do tematu był skandaliczny tekst dziennikarza sportowego Pawła Zarzecznego opublikowany na łamach miesięcznika ''Max'': ''Kiedyś też bywały babochłopy, o tak. Sławny i smutny (w Polsce wyciszany) jest przykład Stelli Walsh-Walasiewicz, która przed wojną zdobyła dla Polski złoto w sprincie na igrzyskach w Los Angeles. Zbyt ładna Stella vel Stanisława nigdy nie była, ale żeby posuwać się aż do podejrzeń o inną płeć - nikt by się nie ośmielił. Aż kiedyś, w latach 80., padła ofiarą napaści pod amerykańskim sklepem i w tragicznych okolicznościach zginęła. Przybyły na miejsce policjant stwierdził, że zastrzelona nie jest Stanisławą, a Stanisławem, i że ma męskie narządy płciowe. Zagadka tego nagle odkrytego prącia nie zostanie pewnie nigdy wyjaśniona, ale na sprinterskie wyniki Walasiewiczówny rzuca jednak światło dość paskudne. A był to dopiero początek procesu, w którym kobiety straciły swą kobiecość''.
Trzeba jednak przyznać, że pomimo tragicznego końca Stanisława i tak miała więcej szczęścia niż inna nasza lekkoatletka, Ewa Kłobukowska. Znakomita sprinterka, rekordzistka świata, medalistka igrzysk olimpijskich i mistrzostw Europy musiała przedwcześnie zakończyć karierę, gdy w 1967 r. wpłynął na nią donos do IAAF od ''bratnich'' działaczy z ZSRS. Podniesiono w nim sprawę rozróżnienia płci na podstawie konfiguracji chromosomów (obecnie uważane za błędne), co groziło międzynarodowym skandalem. W efekcie Kłobukowska musiała się wycofać.
Kwestia płci Stanisławy Walasiewiczówny bywa podnoszona praktycznie przy każdej sprawie związanej z wątpliwościami dotyczącymi płci sportowców. Po raz ostatni miało to miejsce w 2009 r., gdy złotej medalistce w biegu na 800 m z mistrzostw w Berlinie, Mokgadi Caster Semenyi z RPA, zarzucono, że w rzeczywistości jest mężczyzną. Skomplikowane testy płci potwierdziły jednak jej kobiecość, ale nazwisko naszej medalistki ponownie pojawiało się w mediach. I pomyśleć, że gdyby nie tragiczna śmierć i raport koronera, to zapewne o Stanisławie pamiętaliby tylko historycy sportu…
###Polecamy: Ppłk Leszek Mroczkowski: Czekaliśmy na III wojnę światową