Stało się coś niedobrego
Pan jest zerem - tymi słowami skierowanymi do posła Ziobry, zakończył swoje wczorajsze zeznania przed komisją śledczą premier Leszek Miller. Gazety komentując to wydarzenie krytykowały nie tylko premiera i posła, ale także - a może przede wszystkim - przewodniczącego komisji prof. Tomasza Nałęcza.
29.04.2003 | aktual.: 29.04.2003 12:01
Stało się coś niedobrego
Według Pawła Śpiewaka komentatora "Życia Warszawy", poseł Ziobro wykazał to, co chciał wykazać, a mianowicie, że premier i minister sprawiedliwości nie dopełnili swoich konstytucyjnych obowiązków. Mimo, że dysponowali informacją o podejrzeniu przestępstwa korupcji, nie zareagowali.
Niestety, styl przesłuchania przysłonił ten fakt i winny jest temu sam poseł - rozwlekający przesłuchanie na siedem godzin, tym samym uniemożliwiając badania innym członkom komisji - a także przesłuchiwany premier RP. Millerowi, słynącemu dotąd z zimnej krwi, puściły nerwy. Jego bezprzykładny atak na członka komisji nie znajduje usprawiedliwienia - uważa autor komentarza.
Zdaniem Pawła Śpiewaka, wytrawny polityk, a za takiego uchodzi Leszek Miller, nie powinien nazywać swojego śledczego zerem, bez względu na to, czy uważa jego pytania za zasadne i w dobrym stylu. Stało się coś bardzo niedobrego i dla komisji, i dla premiera - ocenia publicysta.
Oblany egzamin z bezstronności
Według publicysty "Rzeczpospolitej" Macieja Rybińskiego, od początku zeznań premier okazywał Zbigniewowi Ziobrze mimiką, gestem i słowem, niechęć, a nawet pogardę. Zdaniem publicysty, przewodniczący komisji marszałek Tomasz Nałęcz nie reagował. Nie przywoływał premiera do porządku, nie zwracał mu uwagi na niestosowność komentowania przez świadka sposobu indagowania go przez komisję, za to surowo napominał członka komisji Ziobrę.
Być może szczególna delikatność marszałka wobec premiera wynikała ze szczególnego szacunku, jakim władza ustawodawcza obdarza w Polsce władzę wykonawczą - pisze Rybiński. Być może były inne, koalicyjne powody. Tak czy owak, przewodniczący komisji oblał swój najważniejszy egzamin z bezstronności. Nałęcz był ideałem opiekuńczego i spolegliwego sędziego - uważa autor komentarza.
Trumna zagrała
Komentator "Trybuny", Jakub Rzekanowski, zwraca uwagę, że przeciwnicy Leszka Millera nie mogli doczekać się jego występu przed "specrywinkomisją". "Niechętne premierowi media słabo skrywały nadzieję, iż może być z tego gwóźdź do jego trumny" - pisze Rzekanowski i dodaje, że Miller nie dał się złożyć do trumny, ale trumna mimo wszystko zagrała. "Trumna Marka Papały. Pan Ziobro nie zawahał się zagrać trupem generała, byle tylko zohydzić premiera w oczach telewidzów. To, co Ziobro zrobił, Miller, przyjaciel Papały, nazwał podłością, a jego zerem" - odnotowuje publicysta.
Niechętne premierowi media mają więc swoją sensację. Nas natomiast zastanawia, kto podrzucił Ziobrze pomysł z Papałą, bo że był nieustannie instruowany przez telefon, to każdy mógł sam zobaczyć - pisze komentator dziennika.
Przesłuchania są "pralką"
To, co powiedział Ziobro o zabójstwie generała Papały, było skandalem. Leszek Miller przyjaźnił się z Papałą, przyjaźniły się obie rodziny. Nie dziwi mnie, że po takim pytaniu premierowi puściły nerwy - uważa Robert Walenciak, publicysta "Przeglądu".
Zdaniem publicysty, od premiera wymagamy olimpijskiego spokoju. Ale wiadomo też, że przesłuchania są "pralką" i nie ma szans, by ktokolwiek zachował kamienną twarz do końca.
"Odniosłem wrażenie, że dla posła Ziobry dochodzenie do prawdy stało się sprawą drugorzędną, najważniejsze było, jak "przywalić Millerowi". Zresztą być może w ten sposób, wbrew swym intencjom, Ziobro pomógł premierowi, który mógł zyskać na jego tle" - dodał.
Czysta przyjemność z agresji
Jeśli wczorajsze przesłuchanie potraktować jak mecz bokserski, to było to boksowanie chybione. Miller bardzo upolitycznił swój występ przed komisją, przekształcając go w pojedynek lidera SLD z przedstawicielem opozycji - powiedział Piotr Zaremba dla "Rzeczpospolitej".
Można powiedzieć, że Leszek Miller czerpał czystą przyjemność z agresji i arogancji, kpienia sobie z przesłuchującego go posła - uważa publicysta. Według niego, jest to po części wina samego posła, który był słabo przygotowany i zadając zawiłe pytania, "podkładał się" premierowi.
Premier posunął się stanowczo za daleko
Wczorajszy dzień uzmysłowił nam, kto właściwie w Polsce rządzi - jaką mentalność ma Leszek Miller i jego współpracownicy - powiedział dla "Rzeczpospolitej" socjolog Ireneusz Krzemiński. Jego zdaniem, premier posunął się stanowczo za daleko. "Jego wystąpienia były niezwykle aroganckie. Z godziny na godzinę coraz bardziej z niego wychodził były sekretarz KC PZPR, którym nigdy nie przestał być" - uważa.
Sposób zadawania pytań przez Ziobrę również pozostawia wiele do życzenia. Nawet jeżeli na początku pytania były uzasadnione, bo dotyczyły rozbieżności w wypowiedziach premiera, w efekcie prowadziły na manowce. To był zmarnowany czas - podkreśla socjolog.
Według niego, uderzająca była też nieudolność przewodniczącego Tomasza Nałęcza, który wyrażał swą irytację na posła Ziobro naprawdę na żenującym poziomie. Przewodniczący komisji zamiast się irytować, powinien był zmienić reguły przesłuchania i pozwolić innym członkom komisji na zadawanie pytań, mając na względzie fakt, że cenny czas premiera jest ograniczony - dodaje Krzemiński.