Sprzedali "zatrutą" galaretę. "Teraz potrzebujemy psychologa"
Jeden mężczyzna zmarł, a dwie kobiety trafiły do szpitala po zjedzeniu galarety zakupionej na targu w Nowej Dębinie. Sprzedawcy - małżeństwo z Podkarpacia - usłyszeli zarzuty. - Jedyne co nam teraz potrzeba, to pomocy psychologa - mówią.
W ubiegłym tygodniu w szpitalu zmarł mieszkający w Polsce 54-letni Ukrainiec Jurij N. Mężczyzna poczuł się źle po zjedzeniu galarety wieprzowej kupionej na targowisku w Nowej Dębie na stoisku prowadzonym przez małżeństwo spod Mielca: 55-letnią Reginę S. i 56-letniego Wiesława S. Para zajmowała się produkcją domowych wyrobów mięsnych sprzedawanych później z samochodu. Sami hodowali świnie, z których wyrabiali potem wędliny i inne produkty.
Małżeństwo usłyszało zarzuty narażenia klientów na utratę życia i zdrowia. Przyznali się, ale odmówili składania wyjaśnień. Zostali zwolnieni do domu po przesłuchaniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Jedyne co nam teraz potrzeba, to pomocy psychologa - mówi w rozmowie z "Faktem" Regina S. Małżeństwo przekazało następnie, że nie są w stanie rozmawiać i zamknęli dziennikarzom drzwi.
"Aż do teraz nic złego się nie działo"
Sąsiedzi wyrażają się o parze w superlatywach, mówiąc, że to "porządna rodzina". Wspominają, że do tej pory wszystko było w porządku, a ich wędliny chętnie kupowano.
- Smaczne i świeże były - mówią sąsiedzi "Faktowi". - Aż do teraz nic złego się nie działo - podkreślają.
Czytaj więcej:
Źródło: "Fakt"