Spowiedź złodziejki
Przez trzy lata od 2001 do 2004 roku kasjerka Kuratorium Oświaty w
Białymstoku kradła pieniądze z funduszu socjalnego. Fałszowała dokumenty
finansowe. Grozi jej 5 lat więzienia. Gdy wpadła, uciekła. A potem wróciła i
sama zgłosiła się do prokuratury. Wczoraj rozmawiała o tym z reporterem
Faktu. Oto spowiedź złodziejki:
28.02.2004 | aktual.: 28.02.2004 13:54
Długo zastanawiałam się, czy opowiedzieć o swoim upadku. Zdecydowałam się, bo tak jak ja, bardzo wielu ludzi codziennie walczy z pokusą kradzieży. Przez ręce kasjerów i księgowych przechodzą fortuny, o których mogą tylko pomarzyć. Wystarczy tylko wyciągnąć rękę - sfałszować potwierdzenie przelewu, wypisać lewy czek, pójść do banku i wziąć pieniądze. Nie łudźcie się! One nie dadzą nikomu szczęścia! One bardzo ciążą na duszy, parzą w ręce i w twarz pieką wstydem. Nie dają spać po nocach. Zrywają skoro świt przejmującym płaczem, którego nie może usłyszeć mąż ani dzieci.
Piątek, 20 lutego: - Wpadłam. O 9.30 pracownik "Społem" zadzwonił do kuratorium. Nie zapłaciłam 96 tys. złotych za bony towarowe. Na koncie nie było już pieniędzy. Wiedziałam, że to koniec. Oszukałam, że w banku pomylili konta. Powiedziałam, że muszę wyjść na pół godziny. W tajemnicy przed wszystkimi postanowiłam uciec do siostry za granicę. Okoliczności sprzyjały. Mąż Andrzej (31 l.) wybierał się do Augustowa. Zawieźliśmy dzieci do mamy. Kupiłam bilet na autokar z Warszawy do Włoch. Całą noc przesiedziałam po ciemku. Rozmyślałam o wszystkim.
Sobota, 21 lutego: - Przed podróżą pociągiem do Warszawy napisałam list pożegnalny do Andrzeja i chłopców: "Muszę wyjechać. Wybaczcie mi. Kocham Was". Wyłączyłam komórkę. Przed południem wsiadłam w autokar. Liczyłam na to, że uda mi się uciec. Bardzo się bałam kary. Nie wytrzymałam jednak napięcia. Włączyłam telefon. Przeczytałam SMS-a od Andrzeja: "Nie zrób sobie nic złego. Wracaj. Nigdy Cię nie opuszczę. Kocham Cię bardzo". Wysiadłam z autokaru w Katowicach.
Niedziela, 22 lutego: - Z powrotem w Białymstoku. Zmęczona podróżą opadłam bez sił w pustym mieszkaniu siostry. Marzyłam o tym, żeby cofnąć zegar o trzy lata. Dręczyłam się myślami, że zawiodłam wszystkich, którzy mnie kochali, lubili i ufali mi.
Poniedziałek, 23 lutego: - Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Poszłam do lekarza. Przepisał mi tabletki przeciwbólowe na kręgosłup i leki uspokajające, bo cała trzęsłam się ze strachu. Chciałam to wreszcie skończyć, przyznać się do winy. Pani mecenas zajęła się wszystkim.
Wtorek, 24 lutego: - Przypominam sobie tę desperację. Jest 2001 rok. Niezapłacone rachunki. 800 zł mojej pensji nie wystarcza. Brakuje na życie. Andrzej nie ma pracy. Co robić? Nie pamiętam dokładnie kiedy. Ze wstydu wymazałam tę datę z pamięci.
Środa, 25 lutego: - Wiem, że jutro będę w prokuraturze. Czeka mnie najdłuższa spowiedź mojego życia. Przez prawie trzy lata ukradłam około 150 tys. złotych. Nie mam tych pieniędzy. Prawie wszystko poszło na życie i trochę na przyjemności. Kupiłam sobie kożuszek za dwa tysiące. Banknoty paliły mnie w ręce. Były brudne, chciałam się ich jak najszybciej pozbyć.
Czwartek, 26 lutego: - Do prokuratury pojechałam z Andrzejem i mamą. Dodawali mi otuchy. Przez 3,5 godziny odpowiadałam na pytania prokuratora. Na szczęście uznał, że wystarczy dozór policji. Policjanci zdjęli odciski palców, zrobili zdjęcia. Znów wstyd. Jestem kryminalistką, mam swoją kartotekę.
Piątek, 27 lutego: - Każdego dnia i w każdej chwili mam przed oczami twarze moich koleżanek, które okłamywałam i przełożonych, których zawiodłam. Oszukałam was, ale proszę - wybaczcie mi. Obiecuję, będę ciężko pracowała, żeby oddać pieniądze. Czeka mnie teraz zasłużona kara. Nic nie mam na swoje usprawiedliwienie. Przepraszam i proszę o przebaczenie.
Jan Nielipiński