"Spokój zyskuje się, jak wypisze się ponad sto mandatów". Afera w łódzkiej straży miejskiej
– Wszyscy po prostu cisną na mandaty – stwierdził jeden ze strażników miejskich w Łodzi. Przełożeni mają wymuszać na nim i jego kolegach szukanie wykroczeń, byle zmieścili się w miesięcznym limicie. Efekt? Przez ostatnie pół roku wystawili 20 tys. kar.
29.10.2017 | aktual.: 29.10.2017 20:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Co najmniej kilkadziesiąt mandatów w ciągu miesiąca – do "wlepienia" tylu zobowiązani są strażnicy miejscy w Łodzi. Sprawę opisała reporterka telewizji Polsat News, której strażnicy przyznali się, że to ich codzienność i nie mają wyboru. Niektórzy przekonywali, że ciśnienie spada, kiedy wypiszą 100 mandatów. Rozmówcy zgodnie mówili, że praktyki w łódzkiej straży są "patologią". Za lojalność szefostwo daje np. wolne weekendy czy zwolnienie z nocnych, pieszych patroli.
Strażnicy, jak się okazuje, nie zawsze "wlepiają" mandaty. Zazwyczaj dzieje się tak w sytuacjach, kiedy zatrzymany okazuje się "ważną" osobą. – Dojeżdża się na miejsce zdarzenia i ta osoba (na którą ma zostać nałożony mandat) gdzieś tam telefonuje – opowiadał dziennikarce funkcjonariusz. – Za chwilę dzwoni do ciebie telefon prywatny, twój przełożony, i mówi, że masz odstąpić w tym przypadku, bo jest to znajomy kogoś tam, albo syn, albo kuzyn – dodał. Tak było w przypadku koleżanki komendanta straży, Zbigniewa Kulety. W tej sprawie prokuratura prowadzi śledztwo.